W dzisiejszej
recenzji na tapetę bierzemy książkę „Mój Torin” autorstwa K. Webster. Przyznam,
że kiedy po raz pierwszy przeczytałam blurb tej historii, byłam święcie
przekonana, iż skradnie ona moje serce. Wydawało mi się, że fabuła tej książki
będzie czymś w stylu współczesnej wersji „Pięknej i Bestii” albo przypominać
będzie moją ukochaną „Bez słów” Mii Sheridan. O tym, jak wypadło moje pierwsze
spotkanie z twórczością K. Webster przekonacie się poniżej.
Tytuł – „Mój Torin"
(oryg.My Torin)
Autor – K. Webster
Tłumaczenie - Maciej Olbryś
Wydawnictwo – NieZwykłe
Liczba stron – 270
Wydanie pierwsze – 2019
ISBN – 978-83-8178-033-9
Casey White jako małe dziecko
została porzucona w pewien bożonarodzeniowy dzień przez matkę narkomankę.
Historią znalezionej w przykościelnym żłóbku dziewczynki żyli wszyscy. Niestety
nasza bohaterka jako córka narkomanki urodziła się na głodzie narkotykowym, w
efekcie czego ciągle płakała, była mniejsza niż inne dzieci i ciągle się
trzęsła. Jej szansę na adopcję były bliskie zeru. Przez następne lata nasza
bohaterka tułała się po kolejnych rodzinach zastępczych w których trudno jej
było zaznać rodzinnego ciepła. Ze zdiagnozowanym
ADHD i stanami lękowymi życie pawie osiemnastoletniej obecnie Casey dalekie
jest od idealnego.
Pewnego dnia w domu w którym
mieszka ze swoim aktualnym opiekunem Guy’em pojawia się tajemniczy mężczyzna. Już
na pierwszy rzut oka widać, że elegancko ubrany Tyler Kline nie cierpi na brak
pieniędzy. Mężczyzna składa Casey dziwną propozycję – da jej wszystko czego
potrzebuję, a w zamian chcę tylko jdnego - aby zamieszkała ona w jego domu i dotrzymywała
towarzystwa jemu i jego bratu - bez żadnych podtekstów.
Początkowo nieufna Casey,
ostatecznie zgadza się pojechać z Taylerem i poznać jego młodszego brata
Torina.
"Tym razem upadłem naprawdę nisko.
Zapłaciłem mężczyźnie dwadzieścia tysięcy dolarów, by móc zabrac jego przybraną córkę. Myślałem, że będzie stawiał opór albo się rozmyśli. Nie spodziewałem się, że dam mu pieniądze i dziesięc minut później będe jechał z nią samochodem. Chciał tylko wiedzieć jak się nazywam oraz gdzie mieszkam, a ja z ochotą udzieliłem mu tych informacji, wręczając pieniądze.
Nic innego nie było ważne.
Liczy się tylko ona.
Dałbym mu wszystko.
Musiałby tylko o to poprosić.
Kurwa.
Przecież to jest cholernie nielegalne."
Nasza bohaterka nie wie jeszcze,
że zamieszkanie w domu bez okien z labiryntem tajemnych przejść pomiędzy
ścianami to dopiero początek wszystkiego.
Byłam nastawiona na książkę,
która mnie wzruszy. Niestety nie uroniłam ani jednej łzy. Byłam przekonana, że „Mój Torin”
będzie historią, która skradnie moje serce. Lektura książki pokazała jednak, że
moje dobre początkowe nastawienie wywołane świetnym prologiem, mijało z każdą czytaną stroną.
Uważam, że autorka miała naprawdę
ciekawy pomysł na fabułę. Gorzej z jego faktyczną realizacją. Fakt, że młoda
dziewczyna w zasadzie ot tak pojechała do domu obcego człowieka, w zasadzie nic
o nim nie wiedząc jest ... sami musicie przyznać zaskakujący. Kto tak robi?
Taylor, który jak sam na początku
twierdzi powinien traktować Casey jak córkę, zaczyna czuć do niej coś więcej,
ona zresztą też. Nie wspominając, że podobna relacja zaczyna wykluwać się
pomiędzy dziewczyną, a Torinem.
Sam Torin … to specyficzna postać w
tej historii. Zazwyczaj mam słabość do bohaterów, którzy na coś chorują, ale on …
no cóż – nie skradł mojego serca. A w pewnym momencie byłam wręcz zaszokowana jedną ze scen z udziałem
jego i głównej bohaterki. Zaczęłam się wtedy zastanawiać czy z głową Casey jest
aby wszystko w porządku? Nie mieć problemu z tym co robił jej Torin, to raczej
nie jest normalne.
Sam styl pisania autorki również
mnie nie zachwycił. Nie wiem dlaczego, ale nie potrafiłam się wciągnąć w tą
historię.
Szkoda, że pomiędzy tobą a książką nie wytworzyła się chemia. No, ale czasami tak bywa. Mam nadzieję, że kolejna książka, którą czytasz, zrekompensuje Ci brak satysfakcji z lektury tego tytułu. 😊
OdpowiedzUsuń