piątek, 25 stycznia 2019

#83 "Mieszkając z wrogiem" - Penelope Ward


Dziś małe co nieco dla fanów twórczości Penelope Ward, a mianowicie recenzja „Mieszkając z wrogiem”, która swoją polską premierę miała na początku tego miesiąca. Ta książka to jedna z nielicznych historii napisanych przez autorkę, której nie czytałam nawet w oryginale (co w przypadku moich ulubionych zagranicznych autorów do których należy także Penelope, zdarza się bardzo rzadko). Tym bardziej więc byłam niezwykle ciekawa tego, co zaserwuje nam w tym przypadku pani Ward.


 


Tytuł – „Mieszkając z wrogiem"
(oryg.RoomHate)
Autor – Penelope Ward
Tłumaczenie - Wojciech Białas
Wydawnictwo – EditioRed
Liczba stron – 314
Wydanie pierwsze – 2018
ISBN – 978-83-2833-936-1


Główną bohaterką historii jest dwudziestokilkuletnia Amelia Payne, która na co dzień jest nauczycielką w szkole w Providence i właśnie dowiedziała się, że jej ukochana babcia zapisała jej w spadku swój letni dom w którym dziewczyna dorastając spędzała praktycznie każde wakacje. Jest tylko jeden mały, malutki problem. Amelia nie odziedziczyła całego domu, ale jego połowę. Zapytacie zatem co z drugą połową? No cóż. Ona dostała się w ręce przeszłości Amelii – przeszłości pod postacią Justina Banksa.


Amelia i Justin dorastali razem mieszkając w tej samej okolicy, a biorąc pod uwagę, że babcia dziewczyny opiekowała się chłopcem kiedy jego rodzice byli w pracy, tych dwoje w miarę upływu czasu zaczęła łączyć naprawdę silna koleżeńska więź, aż do wydarzenia, które wpłynęło na nagłą decyzję Amelii o wyjeździe z rodzinnego miasta.


Teraz - czternaście lat później ona ma być współwłaścicielką domu właśnie z nim? Wiele może się wydarzyć kiedy wspomnienia powrócą, uczucia odżyją, a naszą bohaterkę zacznie przerażać wizja spotkania po tylu latach mężczyzny, do którego jak się z perspektywy czasu okazało czuła coś więcej niż zwykłą przyjaźń.

„— Wiesz, co teraz porabia?
— Nie, nigdy nie próbowałam szukać o nim żadnych informacji. Zawsze byłam zbyt wystraszona tym, czego mogłabym się dowiedzieć.
— W takim razie musimy to szybko nadrobić. (…)
— Chwilunia… Co zamierzasz zrobić?  (…)
— Sprawdzę go na Facebooku. Justin Banks… Tak się nazywa, prawda? I mieszka w Nowym Jorku?
— Nie patrzę. Nie jestem w stanie na to patrzeć. (…)
Tracy zaczęła czytać na głos informacje na temat różnych Justinów Banksów, które podrzucał jej Facebook. Żaden z przytaczanych przez nią opisów nie brzmiał znajomo, dopóki nie powiedziała: — Justin Banks, Nowy Jork, muzyk w zespole Just In Time Acoustic Guitar. (…)
— Jak powiedziałaś? Że co robi? — Gra w zespole Just In Time Acoustic Guitars. To ten? Nie byłam w stanie wykrztusić ani słowa, więc milczałam, przypominając sobie tę nazwę. Dokładnie takiego pseudonimu używał już jako dziecko, kiedy grał na gitarze, stojąc na rogu naszej ulicy. Just In Time.
— To on — przyznałam w końcu.
— O Boże, Amelia. (...)
— Co?
— On jest… cudowny. Absolutnie cudowny.
— Jezu. Nie mów mi takich rzeczy (…)
— Sama zobacz.
— Nie mogę.
Zanim zdążyłam ponownie odmówić, Tracy podsunęła mi swoją komórkę pod sam nos. Wzięłam ją od niej drżącymi rękami.
Słodki Jezu.
Po co w ogóle to oglądałam?”

Amelia podjęła jednak „męską decyzję” i pojechała do domu, który odziedziczyła, licząc po cichu, że ... Justin się tam w ogóle nie zjawi – w końcu nie skontaktował się z nią w żaden sposób, a na pewno dostał informację o spadku podobnie jak ona. Sielanka naszej bohaterki i korzystanie z pięknego domu i okolicy trwała zaledwie kilka tygodniu, bo Justin się zjawił, oczywiście, że się zjawił i to nie sam… ale ze swoją dziewczyną.

Mieszkanie pod jednym dachem z chłopakiem, do którego się coś czuje? Mamy to.
Słuchanie jak uprawia seks ze swoją dziewczyną? Odhaczone.
Informacja, że jesteś w ciąży ze swoim byłym chłopakiem z którym zerwałaś po tym jak cię zdradził?

Ale, że co? Wróć….

Tak, tak – to wszystko i jeszcze więcej dostaniecie w tej niepozornej trzystu-stronicowej historii.

Powiem tak. W tej książce nie ma nic odkrywczego jeśli chodzi o sam schemat – „enemies to lovers”. Plusem jest na pewno fakt, że książkę czyta się szybko i jest to taka historia na jeden dłuższy wieczór. Mimo, że Penelope należy do jednych z moich ulubionych autorek, to akurat ta książka wylądowała u mnie na tzn. średniej półce. Być może jest to kwestia tego, że była to jedna z pierwszych historii napisanych przez autorkę w jej karierze i w miarę następnych zdecydowanie poprawiła ona swój warsztat jak i same pomysły na książkowe fabuły.

Jest jeszcze jedna kwestia, która mnie trochę razi - okładka. Wybaczcie EditioRed, ale w tym przypadku  stawiam na oryginał.

              Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
                                                                   Wydawnictwu EditioRed!

piątek, 18 stycznia 2019

#82 "Milioner i bogini" - Vi Keeland/Penelope Ward


Weekend zaczynamy od recenzji historii, która na polskim rynku wydawniczym zadebiutowała zaledwie dwa dni temu, a więc to książkowa świeżynka. Nie muszę wam chyba przypominać, że Keeland/Ward jako autorski duet należy do grona moich ulubionych, więc nie miałam żadnych wątpliwości co do tego, że na pewno będę chciała opowiedzieć wam co nieco o ich najnowszej propozycji pod postacią „Milionera i bogini”.




 Tytuł – „Milioner i bogini"
         (oryg.Mister Moneybags)
     Autor – Vi Keeland/Penelope Ward
        Tłumaczenie - Marta Czub
         Wydawnictwo – EditioRed
           Liczba stron – 280
        Wydanie pierwsze – 2018
        ISBN – 978-83-2833-997-2


Bianca George to piękna, młoda i inteligentna kobieta, która kiedyś pracowała na słynnym Wall Street, a obecnie związana jest z biznesowym magazynem Finance Times. Przeprowadzenie wywiadu z Dexterem Trittem to dla jej pracodawcy nie lada gratka, biorąc po uwagę że prezes Montague Enterprises jest nieuchwytny dla wszystkich. Mężczyzna nie udziela wywiadów, do prasy nie trafiają żadne jego zdjęcia, a on sam mocno strzeże swojej prywatności. Bianca sama zgłosiła się na ochotniczkę do tego zlecenia i miała ku temu ukryty motyw. Poza tym nie przepada ona za bogatymi i aroganckimi ludźmi, którzy wykorzystują swoją władzę i wpływy, a właśnie taki obraz Dextera Truitta uformował się w jej głowie.

W drodze na wywiad winda z naszą główną bohaterką w środku ma awarię. Jak się okazuje Bianca nie utknęła w windzie całkiem sama.


Dexter Truitt przejął po swoim ojcu firmę, którą ma zamiar prowadzić najlepiej jak tylko się da. Nieuczciwość jaką często kierował się starszy Truitt zarówno w interesach jak i w życiu prywatnym sprawiła, że jego syn nie zamierza być nigdy takim człowiekiem jakim był jego ojciec. Pewnego dnia naszego bohatera wracającego z siłowni do swojej firmy (które znajdują się w tym samym budynku) spotyka niecodzienna sytuacja. Awaria windy z piękną kobietą w środku nie jest chyba najgorszą rzeczą jaka może się przytrafić mężczyźnie - prawda? Zwłaszcza jeśli wspomniana kobieta jest także elokwentna, zabawna i całkiem intrygująca. Gorzej jeśli ta sama kobieta … z góry oświadcza, że jesteś zgryźliwym dupkiem. Czy ta sytuacja może być jeszcze gorsza? Oczywiście, że może. Bo kiedy Dex orientuje się, że Bianca go nie poznała, postanawia nie przyznawać się kim jest. Wręcz przeciwnie.

"- A pan to? 
Jak się nazywam?
Czy powinien jej powiedzieć, że wywiad z Krezusem zaczął się w chwili, w której wsiadła do windy, czy może powinienem udawać dalej i wcielić się w zwykłego kolesia, przed którym właśnie zaczęła się otwierać? Druga opcja zwiastowała dużo lepszą zabawę. 
Jak się nazywam? 
Jak się nazywam? 
Spojrzałem na list, który odebrałem rano po siłowni. Leżał na podłodze obok jej metalowych kulek. 
Koperta 
Marka kopert. 
Mead. 
Reed. 
Spojrzałem na drzwi windy. 
Drzwi. The Doors.
Jim Morrison 
Jim. 
James. 
Jay. 
Reed. 
Jay Reed. 
- Jay Reed. 
- Miło mi Jay."



Gdy awaria windy zostaje naprawiona Dexter (Jay) robi jedną, jedyną rzecz jaka wydaje mu się w tym momencie najkorzystniejszym dla niego rozwiązaniem. Zaprasza Biancę na śniadanie, kiedy ta skończy spotkanie (z nim samym), a on wysiada z windy na innym piętrze, dzwoni do swojej sekretarki i każe jej odwołać umówiony wywiad i poinformować Biancę, że odpowie na jej pytania e-mailem.

Poznany przypadkowo w windzie mężczyzna naprawdę cię zaintrygował, zjadłaś z nim śniadanie w parku, a potem świetnie bawiłaś się na randce. Super. Jest chemia i może szansa na coś więcej. Tylko, że ... przez kilka następnych wieczorów z rzędu przeprowadzasz odwołany wcześniej wywiad z pewnym prezesem i okazuje się, że nie jest on takim zadufanym człowiekiem, za jakiego go miałaś. A co gorsze ... jest chemia.

Czy mogą cię w równym stopniu intrygować dwaj mężczyźni?
Droga Bianco, mogą jeśli ... są tą samą osobą.

Mawiają, że kłamstwo ma krótkie nogi. W tym przypadku jedno kłamstwo, prowadzi do następnego, i nim Dexter (Jay) się orientuje, na jego koncie zbiera się ich całkiem pokaźna liczba.


Kolejna książka duetu Keeland/Ward i ... kolejny strzał w dziesiątkę. Czy te kobiety mogą coś źle napisać? Z doświadczenia wiem, że .. NIE. "Milioner i bogini" to świetna, zabawna, pełna gorącej chemii między bohaterami historia, którą czytelnik po prostu pożera. Uwielbiam styl autorek i to on w dużej mierze stoi za fenomenem pisanych przez nich książek i nie inaczej jest w tym przypadku. 

Dla mnie ta książka to 10/10.


             Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
                                                                   Wydawnictwu EditioRed!

wtorek, 15 stycznia 2019

#81 "Birthday Girl" - Penelope Douglas


W dzisiejszej recenzji na tapetę biorę najnowszą propozycję od Wydawnictwa Niezwykłego czyli „Birthday Girl” Penelope Douglas. Wystarczy przeczytać blurb książki, aby wiedzieć, że historia w niej zawarta nie jest typowym romansem jakich wiele pojawia się każdego miesiąca na rynku wydawniczym. Tutaj mamy do czynienia z ważnym elementem fabuły jakim jest znacząca różnica wieku między głównymi bohaterami, która uznawana jest często jako tabu w książkach. Jak autorka poradziła sobie z tą kwestią, która stanowi tak istotną część całej historii? O tym przeczytacie poniżej.


  


                 Tytuł – „Birthday Girl"
          (oryg.Birthday Girl)
        Autor – Penelope Douglas
       Tłumaczenie - Maciej Olbryś
        Wydawnictwo – NieZwykłe
           Liczba stron – 469
        Wydanie pierwsze – 2018
        ISBN – 978-83-7889-834-4



Główną bohaterką „Birthday Girl” jest dziewiętnastoletnia Jordan, która na co dzień studiuje architekturę krajobrazu oraz pracuje w barze Grounders. Mimo młodego wieku jest osobą bardzo pracowitą  i odpowiedzialną, która niezwykle poważnie podchodzi do życia. Pewnego wieczoru w dniu swoich urodzin, kiedy udało jej się wcześniej skończyć zmianę w pracy, nie może dodzwonić się do swojego chłopaka Cole’a, aby ten po nią przyjechał. Postanawia więc udać się do pobliskiego kina. W sali kinowej jest tylko garstka ludzi, ale wśród nich Jordan poznaje Pike’a. Mężczyzna (bo na pewno nie można go nazwać chłopakiem) jest przystojny, ma tatuaże, a Jordan zdaje sobie sprawę, że jest od niej starszy. Jednak ta dwójka zarówno przed seansem, jak i w jego trakcie bardzo dobrze czuje się w swoim towarzystwie. Komentowanie filmu jak i zwykła rozmowa przychodzą im z niezwykłą łatwością, co przede wszystkim dla Jordan jest dużym zaskoczeniem.


"– Czas mija szybciej od wystrzelonej kuli, a strach podsuwa nam wymówki. Pragniemy ich, bo powstrzymują nas od zrobienia tego, co powinniśmy zrobić. Nie wątp w siebie, nie podważaj własnych decyzji i nie pozwól, aby strach cię przed czymś powstrzymał. Nie bądź leniwa. Nie rób niczego, opierając się tylko na tym, jak szczęśliwi będą przez to inni. Po prostu to zrób, dobrze?"


Jednak największe zaskoczenie ma dopiero nadejść.

Wyobraźcie sobie zaskoczenie naszych bohaterów, kiedy po skończonym filmie Jordan i Pike mają się pożegnać, a dziewczyna odbiera telefon od Cole’a. Połączenie zostaje przerwane, ale wystarczyła chwila, aby jej towarzysz usłyszał jak Jordan wypowiada imię swojego chłopaka. Ten moment zaważył na tym, aby zarówno Pike jak i Jordan zrozumieli kim są.

Mężczyzna okazuje się być ojcem Cole’a, z którym chłopak nie ma zbyt dobrego kontaktu.

Kiedy przez Cole’a, on i Jordan zostają zmuszeni do wyprowadzki z wynajmowanego przez nich mieszkania to właśnie… Pike przychodzi z pomocą i proponuję, aby zamieszkali w jego domu, dzięki czemu będą mogli odłożyć trochę pieniędzy nie płacąc za czynsz, a jedynie pomagając mu w prowadzeniu domu.

Stopniowo, bardzo stopniowo zarówno Jordan jak i Pike orientują się, że łatwość z jaką rozmawiało się im w kinie, wcale nie była jednorazowa i przypadkowa. Mieszkanie w tym samym miejscu, podobne zainteresowania i podejście do wielu spraw sprawiają, że oboje (choć każde w swojej głowie, bez ujawniania tego przed drugą osobą) orientują się, że ich relacja zaczyna przeradzać się w coś zakazanego.


„Birthday Girl” to przykład tego jak ze smakiem przedstawić relację, która w pierwszej chwili może wydawać się.. niesmaczna, brudna, pełna tabu? Bo jak można w wysublimowany sposób napisać książkę w której dziewiętnastolatka zakochuje się w dwukrotnie od niej starszym mężczyźnie, który jednocześnie jest ojcem jej chłopaka? Otóż można.

I zanim zaczniecie oceniać naszych bohaterów i twierdzić, że w jakiś sposób zdradzili Cole'a jako chłopaka i syna, to uwierzcie mi kiedy wam piszę, że Cole nie był niewiniątkiem. On nie jest złym człowiekiem, ale z czasem zaczął olewać obowiązki, olewać samą Jordan, olewać  po prostu wszystko. Od początku czułam, że tych dwoje byłoby lepszymi przyjaciółmi niż parą.

W tej historii bardzo podobało mi się to, że relacja Jordan i Pike'a rozwijała się powoli i to, że tak naprawdę początkowo to ich (jakby to napisać) dusze się połączyły? Z ręką na sercu mogę stwierdzić, że ta historia niesie ze sobą naukę – naukę, że różnica wieku między ludźmi nie powinna być, ani oceniana ani krytykowana przez innych ludzi, bo tylko tych dwoje wie, co ich łączy i że to uczucie jest prawdziwe. Czasem po prostu ludzie spotykają swoje bratnie dusze, a przy tym wiek okazuje się  być tylko liczbą, nic nieznaczącym elementem.


Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
Wydawnictwu NieZwykłemu!

niedziela, 6 stycznia 2019

#80 "Nasze życzenie" - Tillie Cole


„Nasze życzenie” autorstwa Tillie Cole to książka, która leżała i zbierała kurz w mojej biblioteczce dobrych kilka tygodni zanim zdecydowałam (dosłownie na dwa dni przed końcem zeszłego roku), że nadszedł odpowiedni czas na jej lekturę. I wiecie co? Ostatnia książka przeczytana przeze mnie w 2018 roku okazała się jedną z największych emocjonalnie rozrywających serce historii jakie dane mi było przeczytać w całym życiu.


   


                 Tytuł – „Nasze życzenie"
          (oryg.A wish for us)
           Autor – Tillie Cole
Tłumaczenie - Katarzyna Agnieszka Dyrek
           Wydawnictwo – Filia
           Liczba stron – 432
        Wydanie pierwsze – 2018
        ISBN – 978-83-8075-544-4



Wyobraźcie sobie, że macie dziewiętnaście lat i cały świat u swoich stóp, będąc jednym z najlepszych i najpopularniejszych europejskich DJ-ów. Tłumy na waszych koncertach i pieniądze na koncie są tego najlepszym dowodem. Przyjaźnicie się w zasadzie tylko z… butelką Jacka Danielsa. Tak wygląda rzeczywistość Cromwella Deana. Wszyscy kochają jego muzykę, ale nikt tak naprawdę go nie zna – tego prawdziwego człowieka, który kryje się pod pozą aroganckiego i chamskiego dziewiętnastolatka.


Na jednym z koncertów Cromwell w szalejącym tłumie dostrzega dziewczynę w fioletowej sukience, która swoim zachowaniem mocno odbiega od reszty fanów muzyka.

„Przez następne pięć kawałków dziewczyna stała w miejscu, spijając beaty niczym wodę, ale wyraz jej twarzy pozostawał niezmienny. Brakowało uśmiechu. Nie było euforii. Tylko… zamknięte oczy i grymas.”

Poranek po koncercie nasz bohater spędza na plaży z papierosem w jednej i butelką alkoholu w drugiej dłoni. Niedaleko od siebie dostrzega… tajemniczą dziewczynę, którą widział na koncercie, a która właśnie relaksuje się słuchając muzyki klasycznej.

Chwila rozmowy wystarczyła, aby Cromwell zorientował się, że nie wszyscy zachwycają się tworzoną przez niego muzyką.

- Twoja muzyka pozbawiona jest duszy – rzuciła. 
Zamarłem z papierosem w pół drogi do ust. Coś mnie zakuło, gdy to powiedziała. (…) 
- Słyszałam, że za konsoletą jesteś jakimś nowym mesjaszem czy kimś takim, ale twoja muzyka składa się jedynie z syntetycznych dźwięków i wymuszonych beatów pomieszanych w niezbyt oryginalnym tempie. 
Roześmiałem się i pokręciłem głową.(…) 
- Co odczuwasz, kiedy miksujesz swoją muzykę? (…) 
- Nic nie czuję. (…) 
- W tym właśnie problem. (…)

Kiedy trzy miesiące po dziwnym spotkaniu na plaży Cromwell przeprowadza się z Anglii do Karoliny Północnej w Stanach Zjednoczonych, aby studiować muzykę na Uniwersytecie Jeffersona Younga kompletnie nie spodziewa się ponownego spotkania z „dziewczyną w fioletowej sukience”.

Bonnie Faraday to młoda dziewczyna, dla której muzyka jest wszystkim. Kocha ją każdą cząstką swojej duszy. Ponowne spotkanie z bezczelnym Cromwellem Deanem było czymś, czego kompletnie nie przewidziała. Tak samo jak tego, że zostanie z nim sparowana na jednych zajęciach do skomponowania wspólnie utworu, mającego mieć ogromny wpływ na końcowe zaliczenie przedmiotu.


Jeśli spodziewacie się typowej historii z gatunku „enemies to lovers”, to jesteście w ogromnym błędzie. Jeśli myślicie, że po kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu stronach lektury odkryliście już wszystkie karty tej książki, to nawet nie wiecie jak bardzo się mylicie.

„Nasze życzenie” to JEDNA WIELKA EMOCJONALNA BOMBA uzbrojona w fabułę, która obdziera i rozrywa serca na drobne kawałki. Nie wstydzę się przyznać, że czytając ją w środku nocy łzy ciekły (albo raczej lały się strumieniem) po moich policzkach zatykając mi nos i utrudniając oddychanie.

Jeszcze w żadnej książce jaką czytałam, a w której muzyka odgrywała jedną z głównych ról, nie została ona przedstawiona w tak niezwykły, obrazowy i piękny sposób, jak w historii Cromwella i Bonnie.

Żadna recenzja nie jest w stanie wyrazić tego, jak fenomenalna jest ta książka. Nie będziecie tego wiedzieć, dopóki sami tego nie doświadczycie czytając „Nasze życzenie.

Tillie Cole stworzyła opowieść o miłości, bólu, stracie ale przede wszystkim o pasji, która może połączyć dwie nawet najbardziej odległe od siebie dusze dwóch osób.

piątek, 4 stycznia 2019

#79 "Nigdy nie pozwolę ci odejść" - Katy Regnery


Pierwszy post w 2019 roku w całości poświęcony będzie recenzji książki autorstwa Katy Regnery „Nigdy nie pozwolę ci odejść”. Książka, jak sam opis na okładce mówi stanowić ma współczesną wersję baśni o „Jasiu i Małgosi”, którą wszyscy za pewne znają z dzieciństwa. Jak wyszło w praktyce? Przekonajmy się.


   


   Tytuł – „Nigdy nie pozwolę ci odejść"
         (oryg.Never let you go)
          Autor – Katy Regnery
       Tłumaczenie - Kamila Cudzik
         Wydawnictwo – NieZwykłe
           Liczba stron – 488
         Wydanie pierwsze – 2018
        ISBN – 978-83-7889-782-8



Głównymi bohaterami historii przedstawionej w „Nigdy nie pozwolę ci odejść” są Griselda Schroeder i Holden Croft. Oboje jako dziesięcioletnie sieroty wylądowali w tej samej rodzinie zastępczej – rodzinie, która nie była ani nad wyraz kochająca, ani jakoś szczególnie zainteresowana losem dzieci, które do siebie przygarnęli. Jednak od samego początku pomiędzy dziewczyną, a chłopakiem nawiązała się szczególna nić porozumienia.


Jeśli znacie losy bohaterów bajki „Jaś i Małgosia” napisanej przez braci Grimm to zapewne kojarzycie w telegraficznym skrócie, że dwoje dzieci zostało w niej podstępem zwabionych do chaty przez starą czarownicę.


Katy Renery postanowiła przedstawić unowocześnioną wersję bajki, a w rolach głównych obsadziła Griseldę i Holdena. Pewnego dnia rodzina Fillmanów wraz ze swoimi przybranymi dziećmi wybrała się w celach rekreacyjnych nad rzekę Shenandoah. Griselda zgłosiła się na ochotnika, aby pójść do oddalonego od dwa kilometry sklepu, aby kupić jedzienie. Holden postanowił, że potowarzyszy dziewczynie. Żadne z nich nie wiedziało jednak, że mieszkanie z nie pałającym rodzicielską miłością małżeństwem Fillmanów było niczym w porównaniu z tym, co dopiero miało spotkać naszych bohaterów.

W drodze do sklepu Griselda i Holden zostają podstępem zwabieni do samochodu, a  następnie porwani przez mającego problemy z psychiką Caleba Fostera. Kolejne trzy lata dla naszych bohaterów to życie pełne ciężkiej pracy w ogrodzie i polu, przemoc fizyczna, głód oraz noce spędzone w ciemnej i zimnej piwnicy. W końcu pewnego dnia Griselda i Holden postanawiają wykorzystać kilka dłuższych dni suszy, która jest dla nich jedyną szansą na ucieczkę przez rzekę. Niestety tylko jednemu z nich udaje się uciec i bezpiecznie dotrzeć do cywilizacji. Griselda odzyskała wolność, ale kiedy policja powróciła do domu porywacza nie było tam śladu ani po nim, ani po Holdenie. Przepadli bez wieści.


„Bez względu na wszystko nie oglądaj się za siebie. Nasze stopy są małe. Kamień po kamieniu. Ja skaczę, ty skaczesz.”


Od tamtych traumatycznych wydarzeń mija dziesięć lat w trakcie których Griselda żyje w poczuciu winy i obarcza siebie tym, że w trakcie ucieczki od Caleba Fostera została zmuszona do zostawienia Holdena na pastwę porywacza. Próbowała na wszelkie sposoby szukać chłopca, który tak wiele dla niej znaczył. Niestety ograniczone środki  finansowe i brak jakichkolwiek śladów na temat mężczyzny i chłopca były przeszkodą nie do przeskoczenia.

Nic jednak nie było w stanie przygotować dziewczyny na szok jakiego doznała, kiedy za namową swojego obecnego chłopaka wybrała się na nielegalne walki. Szok, który wyniknął  z tego, że jednym z uczestników okazał się być … Holden.


Powiem szczerze – miałam ogromne oczekiwania co do tej książki. Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Katy Regnery, ale wiem że dużo osób chwaliło sobie „Weterana”, czyli pierwszą książkę autorki wydaną w Polsce, która opierała się na motywie „Pięknej i bestii”. W przypadku „Nigdy nie  pozwolę ci odejść” liczyłam na ogromne wzruszenie i niezwykle emocjonalną historię, ale niestety dość mocno się zawiodłam. Nie było ani łez ani wzruszenia. Były momenty smutku i melancholii, ale czytając blurb liczyłam jednak na coś co bardziej rozerwie moje serce.

Sam pomysł autorki na współczesne wersję bajek dla dzieci jest moim zdaniem fenomenalny, ale samo wykonanie jakoś takie… Co do głównych bohaterów miałam naprawdę spore dylematy w ocenie. Dużo bardziej polubiłam postać Holdena aniżeli Griseldy. Decyzje jakie podejmowała dziewczyna były dla mnie często niezrozumiałe i kompletnie niczym nie poparte.

Wiem, że ta książka ma wysokie oceny na portalach czytelniczych i spore grono fanów, ale mnie po prostu nie kupiła.



Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
Wydawnictwu NieZwykłemu!