niedziela, 28 lutego 2021

#156 "Słodka pokusa" - Cora Reilly

       Jeśli ktokolwiek myślał, że po (UWAGA – KILKUKROTNYM) przeczytaniu tej książki w oryginale (nie, wcale nie jestem uzależniona), nie skuszę się na jej lekturę w polskim wydaniu to... chyba mnie jeszcze dobrze nie poznał. „Słodka pokusa”, która swoją premierę miała w minioną środę to kolejny dowód na to, że Cora Reilly czuję się w mafijnych klimatach jak ryba w wodzie. Jeśli potrzebujecie więcej dowodów na to dlaczego, zapraszam do lektury poniższej recenzji.






         Tytuł – „Słodka pokusa"
        (oryg. Sweet temptation)
           Autor – Cora Reilly
     Tłumaczenie - Anna Kuksinowicz
        Wydawnictwo – NieZwykłe
           Liczba stron – 360
        Wydanie pierwsze – 2019
       ISBN – 978-83-8178-440-5



Niespełna osiemnastoletnia Giulia Rizzo od zawsze zdawała sobie sprawę z tego jakie życie ją czeka. Zaaranżowane małżeństwa w jej świecie były czymś uznawanym za normę i powszechnie kultywowanym. Jednak, kiedy jej ojciec poinformował ją kto zostanie jej mężem, tuż po osiągnięciu przez nią pełnoletniości, nasza bohaterka nie mogła ukryć szoku połączonego ze strachem. Zaaranżowany związek to jedno, ale kiedy masz wypowiedzieć przed ołtarzem słowa „i że cię nie opuszczę aż do śmierci” podszefowi Filadelfii o którego okrucieństwie krążą legendy, twoja pewność co do własnej przyszłości staję pod wielkim znakiem zapytania. Giulię przerażała nie tylko różnica wieku pomiędzy nią a Cassio Morettim, która wynosiła trzynaście lat, ale i fakt, że był on wdowcem z dwójką małych dzieci, którym po ich ślubie miała ona zastąpić matkę.


– Musimy z tobą porozmawiać.

– Okej… – odparłam powoli. Ostatnim razem po podobnym wstępie ojciec poinformował mnie, że mój narzeczony zginął w napadzie Braci. Nie zabolało mnie to tak, jak być może powinno, biorąc pod uwagę plany na przyszłość, ale spotkałam tego mężczyznę raz, i to dawno temu. Tylko matka zalewała się łzami, ale głównie dlatego, że po jego śmierci zostałam siedemnastolatką bez narzeczonego. A to pachniało przecież skandalem.

– Znaleźliśmy ci nowego męża.

– Och – skwitowałam. Oczywiście, spodziewałam się, że wkrótce mnie za kogoś wydadzą, ale liczyłam, że, ze względu na wiek, przynajmniej włączą mnie w proces wyboru męża.

– Jest podszefem! – zakrzyknęła mama, cała promieniejąc radością.

Uniosłam brwi. Nic dziwnego, że się ekscytowała. Mój świętej pamięci narzeczony był zaledwie synem kapitana, czyli, w opinii mamy, nie było się czym podniecać.

Próbowałam sobie przypomnieć podszefów w moim wieku, ale nic nie wymyśliłam.

– A kto to taki?

– Cassio Moretti – odparł ojciec, unikając mojego spojrzenia.

Opadła mi szczęka. Gdy tata czuł potrzebę spuszczenia ciśnienia, często rozmawiał ze mną o interesach, bo mama nie przejawiała zainteresowania szczegółami. Nazwisko Moretti przebijało się w jego opowieściach od kilku miesięcy. Ten Najokrutniejszy z Mafijnych Podszefów stracił żonę i teraz musiał samotnie wychowywać dwoje dzieciaków. Spekulacji na temat przyczyn i sposobu śmierci jego żony nie brakowało, ale tylko capo znał prawdę. Niektórzy mówili, że Moretti zabił żonę w napadzie gniewu, inni że pochorowała się od egzystencji pod jego surową władzą. A jeszcze inni opowiadali, że sama odebrała sobie życie, żeby uciec od jego okrucieństwa. Tak czy siak nie miałam szczególnej ochoty poznawać tego gościa, nie wspominając nawet o wychodzeniu za niego za mąż.

– Jest ode mnie znacznie starszy – przemówiłam w końcu.

– Giulia, to tylko trzynaście lat. Mężczyzna w najlepszym wieku – pouczyła mnie mama.

– Czemu w ogóle mnie chce? – Nie znał mnie. Ja nie znałam jego. A co najgorsze, nie miałam bladego pojęcia, jak wychowywać dzieci.

– Należysz do rodu Rizzo. Połączenie dwóch tak ważnych familii zawsze jest jak najbardziej pożądane – zawyrokowała moja rodzicielka.

Popatrzyłam na tatę, ale on tylko gapił się w kieliszek z winem. Ostatnie, co powiedział mi o Cassio Morettim, to że Luca zrobił go podszefem, bo są podobni – niereformowalnie okrutni, bezlitośni i zbudowani jak buhaje.

A teraz chce wydać mnie za takiego faceta.


Dla niego ślub z młodą dziewczyną stanowił raczej przykry obowiązek, aniżeli coś czego wyczekiwał. Otaczający go jednak świat mafii rządził się swoimi prawami, a brak żony mógł stanowić oznakę słabości na którą on nie mógł sobie pozwolić. Matka dla jego dzieci i może kochanka do łóżka – takich ról oczekiwał od tej, którą miał poślubić. Cassio nie spodziewał się zatem, że mimo młodego wieku, Giulia zaskoczy go pod wieloma względami.

Czy zatem zaaranżowane małżeństwo Giulii i Cassio będzie miało szansę przeistoczyć się w relację pełną oddania, szacunku i uczuć? Zwłaszcza kiedy Giulia odkryje tajemnicę, która od śmierci jego pierwszej żony spoczywa na barkach jej męża? Tajemnicę, która może nie tylko postawić Cassio w innym świetle w oczach Giulii, ale i pogrążyć go jako członka mafii.


„Słodka pokusa” to historia w której autorka postawiła na nieco inny model bohatera, zarówno przy kreowaniu kobiecej, jak i męskiej sylwetki, w porównaniu do większości swoich poprzednich książek. Zadziorność, buntowniczy charakter i szczerość to cechy, którymi Cora postanowiła obdarzyć główną bohaterkę. Mimo osiemnastu lat Giulia została sportretowana w bardzo dojrzały sposób – osoby, która stara się przystosować do nowej rzeczywistości jako żony, pani domu i macochy dla małych dzieci, które niedawno straciły własną matkę. W przypadku Cassio, czytelnik poza typowym mafiozem otrzymuję mężczyznę doświadczonego przez życie, który jest wdowcem i ma już dzieci. To, czym najbardziej kupiła mnie fabuła, to fakt, że kobieca postać nie zamierzała być tą słabszą, uległą częścią związku i zamierzała walczyć o relację z człowiekiem, którego poślubiła. Ona wierzyła, że mogą stworzyć rodzinę i być prawdziwym, stuprocentowym małżeństwem, on był przekonany, że szansa na to nigdy nie istniała, a najważniejsze były dla niego dzieci i mafia – w której ona miała tylko odgrywać wyznaczoną rolę przy jego boku. 

Dla mnie ta książka, to kolejny strzał w dziesiątkę, jeśli chodzi o historie spod pióra Reilly. Jestem przekonana, że apetyt fanów autorki na mafijne klimaty z romansem w tle, zostanie w pełni zaspokojony.




Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję
  Wydawnictwu NieZwykłemu!

środa, 24 lutego 2021

#155 "Layla" - Colleen Hoover

       Kiedyś sądziłam, że Colleen Hoover to wyłącznie królowa romansów, które za każdym razem kradły moje serce. Gdy światło dzienne ujrzała „Verity” (w Polsce - „Coraz większy mrok”), autorka zaskoczyła mnie tym, w jak niesamowity sposób potrafiła napisać coś kompletnie odmiennego, czyli thriller i to nawiasem - tak doskonały. I kiedy myślałam, że Hoover niczym mnie już nie zaskoczy – BUM! Pojawia się „Layla” i okazuję się, że ta kobieta odnajdzie się dosłownie w każdym gatunku – nawet książce z elementami paranormalnymi. Jak ona to robi? Nie mam pojęcia, ale lepiej niech nie przestaje. Jeśli ciekawi was, czym kupiło mnie jej pióro tym razem, zapraszam do lektury jej mojej recenzji.





             Tytuł – „Layla"
              (oryg. Layla)
         Autor – Colleen Hoover
    Tłumaczenie - Piotr Grzegorzewski
          Wydawnictwo – Otwarte
            Liczba stron – 336
         Wydanie pierwsze – 2021
         ISBN – 978-83-2836-691-6



Leeds Gabriel to niespełniony absolwent szkoły muzycznej, marzący o solowej karierze wokalisty oraz pisaniu własnych tekstów. Nie wiedzieć jednak czemu, pomimo swojej niechęci i wstydu do country, nadal gra na basie w Garrett's Band - zespole specjalizującym się w tym właśnie gatunku. Nasz bohater nigdy nie przypuszczał, że jedno weselne przyjęcie w starym pensjonacie, gdzieś na odludziach Kansas, na którym grał z kapelą, odmieni jego życie i to w sposób jakiego nie przewidział.


Poznanie Layli – siostry panny młodej było dla Leedsa jak powiew świeżego powietrza. Bezpośrednia, szczera, beztroska a przede wszystkim pewna siebie dziewczyna zaparła mu dech w piersi od pierwszej chwili, kiedy tylko ujrzał ją ze sceny, próbującą tańczyć na pustym parkiecie. Wystarczyła jedna wspólna noc i wydłużony do trzech dni pobyt w pensjonacie, aby oboje zorientowali się, że chemia i zrozumienie jakie ich połączyło, nie zdarza się każdemu i zawsze. Gdy chłopak zaprosił Laylę na dwa tygodnie do Tennesse w którym mieszkał, ta bez wahania się zgodziła. Po tym czasie, zarówno ona jak i on dosłownie nie chcieli ani nie zamierzali się rozstawać. Leeds nie mógł przypuszczać, że kilkumiesięczną bajkę zniszczy jedno ich wspólne zdjęcie wrzucone przez niego do sieci – fotografię, którą zobaczy jego była dziewczyna, nie mogąca nigdy pogodzić się z rozstaniem z naszym bohaterem.


Docieram do drzwi pokoju, gdy słyszę kolejny huk. Bum!

Otwieram i widzę, że cały mój świat, jedyna kobieta, ktorą kocham, i dla której pragnę żyć, leży bezwładnie na podłodze. Pod jej ramieniem rośnie kałuża krwi. Ma zakrwawione włosy. Natychmiast padam na kolana i podnoszę jej głowę.

- Layla – szepczę i nagle czuję gwałtowne kłucie w ramieniu.

Wszystko momentalnie się rozmazuje.

To jakiś koszmar.

Wszystko się zatrzymuje.

Po prostu zatrzymuje.

Po prostu...


Zazdrość i niestabilność psychiczna Sable przyczyniły się do tragedii z której Leeds i Layla ledwo uszli z życiem. Kilkumiesięczny pobyt w szpitalu i rehabilitacja po próbie zabójstwa były dla naszych bohaterów trudną próbą. Najgorzej zniosła ją Layla, która z otwartej i pełnej życia dziewczyny stała się osobą, którą dręczyły koszmary, ataki paniki i luki w pamięci, a poczucie jej bezpieczeństwa zostało całkowicie zaburzone. Leeds, chcąc pomóc zrelaksować się ukochanej postanowił zabrać ją tam, gdzie zaczęła się ich znajomość i miłość – do starego pensjonatu, w którym się poznali. Gdy okazało się, że w obecnej chwili jest on wystawiony na sprzedaż, nasz bohater postanowił go wynająć na całe dwa tygodnie, które pozwoliłyby jemu i Layli na odpoczynek oraz ucieczkę o strasznych wspomnień ostatnich miesięcy.


Miejsce, które miało przynieść im spokój i ulgę, dało im coś wręcz odwrotnego.


Wyłączona kuchenka gazowa, przewrócony garnek zupy, samoistnie zatrzaskujący się laptop – to tylko niektóre z niewytłumaczalnych zjawisk jakie zaczęły się dziać w pensjonacie, a których doświadczył Leeds. W dodatku zauważył, że sama Layla miewa dziwne momenty, a jej zachowanie bywa chwilami dość nielogiczne.


Nasz bohater nie wiedział jeszcze z czym przyjdzie mu się zmierzyć. Z czymś niewytłumaczalnym, z czymś w co sam jeszcze chwilę wcześniej by nie uwierzył, z czymś co każdy normalny człowiek uznałby za bzdurę, z czymś nie z tego świata...



Kiedy Colleen Hoover ujawniła, że „Layla” będzie książką zawierającą elementy paranormalne, pomyślałam sobie, że dla mnie jako osoby nieprzepadającej i nieczytającej takiego gatunku, będzie naprawdę ciężko wbić się w fabułę, mimo że kocham pióro autorki. Jak się okazało, moje obawy były kompletnie nieuzasadnione, bo to co zaserwowała w tej historii pochłonęło mnie całkowicie. Strach, niepewność, napięcie to tylko część emocji jakie towarzyszyły mi z każdą kolejną przeczytaną stroną książki. Już sam prolog daję czytelnikowi taką dawkę wstrząsową informacji, że człowiek zaczyna się zastanawiać, co tu się u licha dzieje? Na pewno kojarzycie powiedzenie, że w filmach Hitchcocka zaczyna się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie tylko narasta? Te słowa idealnie odzwierciedlają "Laylę".


Sama fabuła książki jest w moim mniemaniu świetnie poprowadzona, a czytelnik nie ma ani chwili na odpoczynek, bo dosłownie chce się wiedzieć co będzie dalej i jak wytłumaczone zostaną pewne sytuacje i zjawiska. Autorka napisała bardzo niekonwencjonalną historię, w której w wielu chwilach - zwłaszcza na początku, miałam moralne dylematy. "Layla" to pełna tajemnic opowieść, która trzyma w napięciu dosłownie do samego końca. Ogromne chapeau bas za coś tak innego, wciągającego, a przy tym niebanalnego.


P.S. Jeśli myślicie, że już wszystko wiecie i rozgryźliście o co w tej książce chodzi to... wybaczcie, ale nie macie pojęcia. Ja nie miałam... Dla mnie to geniusz Hoover w czystej postaci.



                               Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
                                                                   Wydawnictwu Otwartemu!

piątek, 19 lutego 2021

#154 "Sprośne listy" - Vi Keeland/Penelope Ward

      „Sprośne listy” to już kolejna na polskim rynku wydawniczym historia pióra duetu Vi Keeland i Penelope Ward, który w naszym kraju ma naprawdę sporą rzeszę fanów. Jeśli jesteście ciekawi, jak ta lutowa premiera wypadła na tle innych książek napisanych przez autorki, zapraszam do lektury mojej recenzji.




 


         Tytuł – „Sprośne listy"
          (oryg. Dirty letters)
    Autor – Vi Keeland/Penelope Ward
    Tłumaczenie - Tomasz F. Misiorek
        Wydawnictwo – EditioRed
           Liczba stron – 344
        Wydanie pierwsze – 2021
        ISBN – 978-83-2836-691-6



Kiedy w drugiej klasie szkoły podstawowej, nauczycielka Luki zorganizowała w jej klasie wymianę listów z brytyjskimi uczniami, nasza bohaterka nie przypuszczała jak bardzo zmieni to jej życie. To właśnie wtedy poznała Griffina – chłopca, z którym przez kolejną dekadę pisała o wszystkim: marzeniach, dziecięcych a potem nastoletnich problemach, pierwszych miłościach. Stali się swoimi największymi i najlepszymi powiernikami. Pewnego dnia, kiedy Luka była nastolatką, w jej życiu wydarzyła się tragedia, której jedną z konsekwencji było zaprzestanie kontaktów z Griffinem. Poza tym, nasza bohaterka z towarzyskiej i uśmiechniętej dziewczyny, stała się cierpiącą na zaburzenia lękowe i agorafobię introwertyczką. Strach przed byciem uwięzionym i tłumy powodują ataki paniki, które mocno utrudniają jej życie zmuszając m.in. do robienia zakupów nocą, kiedy sklepy są praktycznie puste. Teraz, jako dwudziestokilkulatka mieszka na obrzeżach Vermont, a jedyny plus z bycia aspołecznym, wykorzystała, aby rozwinąć swoją pisarską pasję, dzięki czemu stała się autorką kilku bestsellerowych thrillerów, które wydała pod pseudonimem. Jedynymi przyjaciółmi Luki są sędziwy Chester Maxwell – pasjonat ptaków i psychiatra, który pomaga jej w przezwyciężaniu lęków oraz … udomowiona świnka Hortensja.


Kiedy nasza bohaterka, po ośmiu latach ciszy niespodziewanie otrzymuję list, a jego nadawcą jest Griffin, powiedzieć że Luka jest zaskoczona to mało. Zwłaszcza, że z zawartości korespondencji dowiaduje się, że jest DO BANI.


Rzuciłam okiem na adres zwrotny, szukając nazwiska nadawcy.

G. Quinn

O, serio? To niemożliwe.

Zmarszczyłam brew, patrząc na znaczek. List został nadany z Kalifornii, nie z Anglii, ale nie znałam innego Quinna niż Griffin. Charakter pisma też wyglądał dość znajomo. Jednak od ostatniej wymiany listów minęło już prawie osiem lat. Dlaczego miałby pisać teraz?

Zaciekawiona, rozerwałam kopertę i spojrzałam na koniec listu, by sprawdzić imię. Oczywiście, był od Griffina. Zaczęłam więc od początku.


Droga Luko,

czy lubisz szkocką? Pamiętam, że pisałaś, że nie lubisz smaku piwa. Nigdy jednak nie mieliśmy okazji by porozmawiać na temat naszych preferencji co do czegoś mocniejszego. Dlaczegóż tak, mogłabyś zapytać? Pozwól, że Ci przypomnę — ponieważ przestałaś odpowiadać na moje listy bite osiem lat temu. Chciałem, żebyś wiedziała, że wciąż jestem o to zły. Moja mama zwykła mawiać, że chowam urazy. A fakt jest faktem, że jesteś do bani. Tak właśnie, dobrze przeczytałaś. Chciałem to z siebie wyrzucić już dawno.

Nie odczytaj tego źle — nie mam na Twoim punkcie obsesji ani nic takiego. Nie siedzę w domu, przemyśliwując bez przerwy na Twój temat. W istocie mijały całe miesiące, a Ty nie zaprzątałaś mego umysłu. Czasem jednak, zupełnie bez przyczyny, przychodzą mi do głowy przypadkowe myśli. Na przykład widzę jakiegoś dzieciaka w wózku jedzącego lukrecję i pamięć o Tobie ożywa. Przy okazji — nigdy nie próbowałem jej ponownie w dorosłości, ale wciąż uważam, że smakuje jak podeszwa, więc może jednak to Ty nie masz gustu. Pewnie nie lubisz nawet szkockiej.

Tak czy owak, przekonany jestem, że ten list do Ciebie nie trafi. A jeśli nawet jakimś cudem trafi, to nie odpiszesz. Jednak, jeśli go czytasz, musisz mieć świadomość dwóch rzeczy:

  1. Macallan 1926 jest warta swojej ceny. Gładko wchodzi.

  2. Jesteś DO BANI.

    Do widzenia, ślepa Gienia.

    Griffin

 

                 Co u licha?  


Czy można wrócić do zerwanych kontaktów jak gdyby czas nigdy nie minął? W przypadku naszych bohaterów okazało się, że owszem. Luka, mimo strachu i niepewności, postanowiła odpisać Griffinowi i to okazało się punktem zwrotnym zarówno w jej jak również jego życiu. Ponowne odnowienie kontaktów uświadomiło naszym bohaterom, że ich relacja to coś więcej niż zwykła dziecięcia przyjaźń czy nastoletnie zauroczenie. Choć czas nie zmienił ich stosunku do siebie, to jednak zmienił ich życia. Pytanie brzmi jak bardzo? I dlaczego, kiedy Luka proponuję chłopakowi wymianę aktualnych zdjęć Griffin ją zbywa? Kiedy nasza bohaterka przypadkowo poznaję jego adres w Kalifornii (w której obecnie mieszka), mimo ogromnego strachu i swoich lęków decyduję się na kilkudniową podróż kamperem wraz ze swoim psychiatrą, aby samej przekonać się, dlaczego Griffin był tak zachowawczy. Jednak nic nie mogło jej przygotować na to, czego dowiaduję się na miejscu...



Uważam, że wykorzystując w książce motyw komunikacji tradycyjnymi listami autorki pokazały, jak cudowna jest ta forma kontaktu, a wyczekiwanie na mającą nadejść papeterię jest dużo lepsze niż na zwyczajny sms. Poza tym, książka porusza bardzo ważny problem zaburzeń lękowych z którymi zmaga się każdego dnia główna bohaterka. Dla zwykłego człowieka zakupy czy podróż samochodem jest czymś trywialnym nad czym nikt się nie zastanawia, natomiast dla Luki to wszystko wymaga niesamowitej odwagi i psychicznego przygotowania.


Fabuła książki to również, typowe dla autorek poczucie humoru, które nigdy nie zawodzi. Relacja głównych bohaterów została przedstawiona nie tylko z perspektywy samych pozytywnych stron, ale i obaw, jakie ze sobą niesie. Wiara i miłość w drugą osobę mogą być łatwe, ale przekonanie jej, by pokochała i uwierzyła w samą siebie to już „inna para kaloszy”. 


Piękna, zabawna, momentami wzruszająca, a co najważniejsze pouczająca. Taka jest ta historia.


                                Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
                                                                   Wydawnictwu EditioRed!

poniedziałek, 15 lutego 2021

#153 "Klub książki. Bromance"- Lyssa Kay Adams

     Lyssa Kay Adams – zapamiętajcie to nazwisko, bo ja jeszcze przez długi czas go nie zapomnę. Kiedy jakiś czas temu przeczytałam opis „Klubu książki. Bromance” jej autorstwa, czyli historii która pojawiła się w lutowych zapowiedziach Wydawnictwa Kobiecego, od razu wyczułam, że będzie dobrze. Ale wiecie co? Nie było dobrze... było fenomenalnie. Nie sądziłam, że już w połowie tego miesiąca przeczytam coś, co bez wątpienia trafi na moją listę the best of 2021. Już spieszę z wyjaśnieniem, dlaczego ta historia powinna być waszym tegorocznym must read-em.





    Tytuł – „Klub książki. Bromance"
    (oryg. Book Club. The Bromance)
         Autor – Lyssa Kay Adams
    Tłumaczenie - Edyta Świerczyńska
          Wydawnictwo – Kobiece
            Liczba stron – 360
         Wydanie pierwsze – 2021
         ISBN – 978-83-6671-894-4


Gavin Scott ma wszystko o czym może marzyć każdy mężczyzna. Piękny dom, cudowną żonę, urocze córki bliźniaczki i wspaniałą karierę gwiazdy drużyny bejsbolowej - Nashville Legends. Więc dlaczego najważniejszy dzień w jego zawodowym życiu – kiedy zaliczył w meczu tzw. wielki szlem, okazał się jednocześnie największym koszmarem w tym prywatnym? Hmm... Gdy dowiadujesz się (po trzech latach małżeństwa!), że twoja żona przez cały ten czas udawała orgazmy, szok to tylko jedno z wielu słów jakie cisną ci się na usta. Karczemna awantura i ciche dni, które potem następują to dopiero początek góry lodowej, bo gdy Thea prosi, aby Gavin wyprowadził się z ich domu i żąda rozwodu, szok mężczyzny przechodzi w załamanie.


Kiedy kumple Gavina dowiadują się o jego problemach postanawiają mu pomóc. Jeśli myślicie, że ta pomoc wiążę się z dużą ilością alkoholu i zwykłym poklepywaniem a'la pocieszeniem, to jesteście w wielkim błędzie. O nie. Bo nasz bohater, ku swojemu zaskoczeniu i początkowemu zniechęceniu zostaję wciągnięty na członka (bez skojarzeń) klubu książki, który tworzą jego przyjaciele, a o którym nie miał do tej pory bladego pojęcia. Panowie czytają romanse i analizują ich treść, dzięki czemu starają się lepiej zrozumieć swoje żony i poprawić relacje w związkach. Czyż to nie genialne?!


- „Zaloty do hrabiny” - przeczytał powoli. Zgrzytnął zębami i podniósł wzrok. - To jakiś żart?

- Nie - zaprzeczył Dal

- To romans.

- Tak.

Gavin poderwał się z miejsca.

- Nie do wiary. Moje życie się sypie, a wy się ze mnie nabijacie.

- Kiedy Malcolm wprowadził mnie do klubu, pomyślałem to samo - odparł Del. - Ale to nie żart. Siadaj i słuchaj.

Gavin przycisnął kłąb kciuka do czoła i zamknął oczy. Gdy ponownie je otworzył, wszyscy wciąż się na niego gapili. A więc to nie sen wariata.

- C-c-co tu się, do cholery dzieje?

- Jeśli na chwilę się zamkniesz, to się dowiesz, kretynie – powiedział Mack.

Gavin wrócił na krzesło.

- Czytacie romanse?

- Nazywamy je p o d r ę c z n i k a m i – poprawił go Rosjanin.

- I to dużo więcej niż tylko czytanie – dodał Malcolm.

Gavina zmroziło.

- Jeśli chcecie mnie wciągnąć do jakiegoś zboczonego klubu swingersów, to odpadam.


Myślę, że żadna recenzja nie będzie w stanie oddać tego, jak fenomenalna jest to książka. „Klub książki. Bromance” to historia tak oryginalna - zarówno w fabule, jak i wykonaniu, że ciężko zwykłymi słowami wam o tym opowiedzieć. Kocham książki, które niosą ze sobą jakąś prawdę, przesłanie, coś z czym wiele osób może się utożsamiać. Ta książka pokazuję, że nie ma ideałów. Nie ma idealnych mężczyzn, nie ma idealnych kobiet. Małżeństwa też takie nie są. NIGDY. To co zachwyca w historii Gavina i Thei, to pokazanie jak bardzo istotna jest rozmowa w relacji damsko-męskiej. O wszystkim – o tym, czego nam brakuję, o tym czego potrzebujemy, o tym co nam przeszkadza i o tym, że fizyczność i przyjemność z niej czerpana też wymaga pracy i przede wszystkim szczerości.



Lyssa Kay Adams ma pióro, którego może jej pozazdrościć nie jeden autor. Jest lekkie i niczym nie wymuszone. Jej słowa dosłownie się połyka, o czym dobitnie świadczy fakt, że czytałam tą książkę do pierwszej nad ranem, co nie zdarzyło mi się od dobrych kilkunastu miesięcy. Humor, który tylko podbił świetną fabułę, sprawił że wielokrotnie na moje twarzy pojawiał się ogromny uśmiech. Nie obyło się bez wzruszeń i momentów refleksji, które wprowadziły do książki tak potrzebny element przesłania.


Autorka świetnie wykreowała głównych bohaterów, dając każdemu z osobna miejsce na to, aby czytelnik mógł go poznać i się z nim utożsamić. Moje serce skradły nie tylko postaci Gavina i Thei, ale i bohaterowie drugoplanowi, czyli panowie z klubu książki.


Wiecie co jeszcze jest cudowne? Ta książka to idealna lektura zarówno dla kobiet jak i mężczyzn. A najlepiej czytać ją razem. Thea i Gavin coś wiedzą na ten temat.


Poza tym, czyż ta szata graficzna na okładce nie jest genialna?! Taka wpadająca w oko feria kolorów to cudowne zaproszenie do tego jakże niebanalnego i zaskakującego wnętrza. To się nie mogło nie udać.


Dla mnie? 10/10. Wróć. 100/10.


                                  Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
                                                                   Wydawnictwu Kobiecemu!

piątek, 12 lutego 2021

#152 "Prawo mafii" - K.N. Haner, K. Litkowiec, A. Wolf, A. Sinicka, K.C. Hiddenstorm, J.G. Latte, M. Adams, A. Rose, J.B. Grajda, A. Wilk, E. Raj

     Co się stanie, kiedy jedenaście kobiet – różnych pod względem charakteru i pióra postanowi połączyć swoje siły i wziąć pod lupę jeden z najpopularniejszych ostatnio książkowych motywów, czyli mafię? Odpowiedzi na to, jak w tych klimatach odnalazły się jedne z najpopularniejszych polskich autorek, postanowiłam poszukać w trakcie lektury antologii Prawo mafii, która w tym tygodniu miała swoją premierę.




          Tytuł – „Prawo mafii"
           (oryg. Prawo mafii)

                  Autor

E. Raj, K.N. Haner, K. Litkowiec, A. Wolf, A. Sinicka, K.C. Hiddenstorm, J.G. Latte, M. Adams, A. Rose, J.B. Grajda, A. Wilk, 

         Wydawnictwo – EditioRed
            Liczba stron – 368
         Wydanie pierwsze – 2021
         ISBN – 978-83-2837-742-4


K.N. Haner - „Mirrors to... moje piętno”

Każda fanka twórczości autorki zna serię „Mafijna miłość” opowiadającą losy Adama i Cassandry. Kasia dołożyła do tej antologii swoje „trzy grosze” w postaci genialnej zapowiedzi tego, czego będzie można spodziewać się w czwartej książce wspomnianej serii. Jak to się stało, że Adam stał się Morfeuszem i jak to wpłynęło na jego życie? To opowiadanie przynosi odpowiedzi na te pytania, ale i stawia przed czytelnikami kolejne. Uważam, że to najlepsza historia spośród wszystkich jedenastu w antologii, ponieważ... autorka skupiła się w dużym stopniu na psychologii i rozterkach wewnętrznych męskiej postaci.



Kinga Litkowiec – „Weekend z diabłem”

Jak wiele bylibyście w stanie zrobić, aby uratować własną firmę? Jak wiele poświęcić? Przed takim dylematem stanęła Blair Thomas, kiedy Caleb Williams złożył jej propozycję nie do odrzucenia. Niebezpieczeństwo, ryzyko i seksowny mężczyzna – oto co dostajemy w tej historii.



Anna Wolf - „Niebezpieczne zaproszenie”

Kiedy twoja siostra znika w dniu w którym uczestniczyła w ekskluzywnym przyjęciu, a Ty dostajesz zaproszenie na następne, co robisz? Idziesz w nadziei, że dowiesz się co się z nią stało. Lisa Masterson nie wiedziała, że być może pomocy udzieli jej sam podejrzany i organizator imprezy - Pietro Al'madore. Odrobinę rozczarowałam się końcówką, która pozostawiła mnie ze znakiem zapytania.



Alicja Sinicka - „Podążaj za mną”

Gdy stajesz się przypadkowym świadkiem strzelaniny, myślisz tylko o jednym – UCIEKAJ! Ale, co dzieje się, kiedy zostajesz złapana? Sama jestem zaskoczona, że fabuła osadzona w polskich realiach tak bardzo mi się spodobała. Krótkie opowiadanie o Annie i Adrianie nie tylko mnie wzruszyło, ale i zaskoczyło końcowym „plot twistem”.



K.C. Hiddenstorm - „Patrz na mnie”

Lana jako tancerka erotyczna ma zapewniać rozrywkę mężczyznom. Jednak pewnego dnia taniec dla tego, który jakiś czas temu skradł jej uwagę, kończy się masakrą w której to ona ratuję jego życie. Erotyczna i intrygująca historia, którą  czytało się naprawdę dobrze.



J.G. Latte - „Pięć zmysłów”

Autorka tej historii zabiera czytelników w świat młodej dziewczyny, która pracę dla kartelu narkotykowego zmuszona była zacząć, gdy jej ojciec podupadł na zdrowiu, a rodzina potrzebowała dodatkowych środków finansowych. Choć do obowiązków Giselle należały rozładunki kontenerów z nielegalnymi pakunkami, to i tak miała świadomość brutalności półświatka. Co zatem się stanie kiedy ona – znajdująca się na najniższym szczeblu organizacji zostanie wezwana na spotkanie z tym, który jest na samej górze? Aż żałuję, że historia była taka krótka.



Meg Adams - „Zapłata za grzechy”

Dwie siostry – dwa odmienne charaktery. Kiedy jedna wpakowała się w kłopoty i zadarła z niewłaściwymi ludźmi, starsza Alison wzięła winę na siebie. Ale jaką cenę przyjdzie jej za to zapłacić? Główna żeńska postać okazała się silną i odważną kobietą, co stanowi dla mnie zdecydowany plus tej historii. Autorka zmiotła mnie zakończeniem, po którym zbierałam szczękę z podłogi.



Ana Rose - „Zniewolona”

Gdy córka mafioza Pietra La Torre znika, ten zwraca się z prośbą do swojego dobrego przyjaciela Daria Giuliano. Pomocą służyć ma Flavio – syn Daria, któremu zostaję zlecone zadanie znalezienia i sprowadzenia buntowniczej Zariny do domu. Jednak ojciec dziewczyny chcę, aby otrzymała ona nauczkę, więc w grę wchodzi raczej podstęp, aniżeli załatwienie tego po dobroci. Świetnie napisana historia i główna bohaterka z przysłowiowymi „jajami” to zdecydowane zalety pióra Any Rose.



J.B. Grajda - „Kwestia wyboru”

Kiedy Sylwia - agentka służb specjalnych otrzymuję zadanie służbowe jeszcze nie wie, jak bardzo wywróci ono jej życie. Zbliżenie się do człowieka, który stoi na czele organizacji piorącej brudne pieniądze i zajmującej się nielegalnym obrotem paliwa było dobrze zaplanowane, z wyjątkiem tego, że... czasem plany biorą w łeb, a człowiek staje przed wyborami, które mogą okazać się jego ruiną. Cięty język głównej bohaterki i ciekawie skrojona fabuła przyczyniły się do tego, że moje pierwsze spotkanie z twórczością autorki oceniam naprawdę dobrze.



Aniela Wilk - „Kurt”

Gangster i wizyta u psychologa? Ciekawy pomysł autorki, która postanowiła połączyć losy mężczyzny z przestępczego świata i kobiety, której praca polega na słuchaniu o problemach innych. Kiedy jedni mają depresję, inni na wstępie wizyty chwalą się... zabiciem człowieka. Chętnie przeczytałabym rozwinięcie tej historii, bo autorka zaostrzyła mój apetyt na więcej.



E. Raj - „Kto igra z ogniem”

Kelnerka, której uwagę przykuł stały bywalec restauracji – niebezpieczny bywalec. Dwa różne światy, które pewnego dnia się połączyły. Moje pierwsze spotkanie z twórczością autorki i wyszłam z niego zachwycona. Świetna akcja, dialogi, postać drugoplanowa, a przede wszystkim fantastyczna końcówka, sprawiły, że z czystym sercem zapoznam się bliżej z twórczością E. Raj.


                               Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
                                                                   Wydawnictwu EditioRed!

poniedziałek, 8 lutego 2021

#151 "Tylko rok" - Penelope Ward

   Nazwiska Ward nie trzeba chyba przedstawiać, zwłaszcza fankom literatury kobiecej. Penelope należy do grona moich ulubionych zagranicznych autorek, od książek której jestem uzależniona. „Tylko rok” to historia, która swoją oficjalną polską premierę będzie miała już w najbliższą środę tj. 10 lutego. Jeśli jesteście ciekawi, co tym razem autorka zaserwuję swoim czytelnikom, zapraszam do lektury mojej przedpremierowej recenzji.




           Tytuł – „Tylko rok"
          (oryg. Just one year)
          Autor – Penelope Ward
      Tłumaczenie - Wojciech Białas
         Wydawnictwo – EditioRed
            Liczba stron – 368
         Wydanie pierwsze – 2021
         ISBN – 978-83-2837-035-7


Uczelniana toaleta to chyba nie najlepsze miejsce na pierwsze spotkanie. No cóż … w przypadku bohaterów „Tylko rok” Penelope Ward nie miała litości i zaserwowała im bardzo zabawny początek.

Powiedzieć, że dzień orientacyjny drugiego roku studiów na Northern University był dla Teagan Carrol kiepski to ... mało. Nie dość, że nie dostała się na zajęcia z chemii na których jej zależało, to w dodatku dowiedziała się, że uczelniana administracja pozytywnie rozpatrzyła wniosek jej macochy – Maury o to, aby w ich domu zamieszkał student z grupy międzynarodowej. Dopełnienie tego tragicznego dnia nadeszło jednak w chwili, kiedy damska łazienka okazała się nieczynna. Zmuszona do skorzystania z męskiej toalety w której zapach wywoływał odruch wymiotny to jedno, ale kiedy w łazience pojawia się pewien przystojniak, który sam oskarża cię o spowodowanie tego tragicznego zapachu to wiesz już, że ten dzień przejdzie do historii największych katastrof w twoim życiu.


- To niesamowite, że taki mikrus jak ty mógł narobić tyle smrodu.

Serce zakołatało mi w piersi.

- To nie ja.

Wiedziałam, że im bardziej będę zaprzeczać, tym bardziej podkopię swoja wiarygodność. Musiałam się stamtąd ulotnić.

Nieznajomy zachichotał.

- Wyluzuj, tak tylko żartowałem.

Doprawdy? Prześlizgnęłam się obok niego szybkim krokiem.

- Miłego dnia.

- Zwąchamy się później słoneczko. - zawołał za mną.

Wymaszerowałam za drzwi i pomknęłam korytarzem, jakby ścigał mnie sam diabeł.


Kiedy okazało się, że Bo Cheng – student z Chin, który miał zamieszkać w rodzinnym domu Teagan ma alergię na koty (a takowy mieszka u rodziny Carrol), uniwersytet zdołał znaleźć za niego zastępstwo. Domyślacie się już w jakim kierunku zmierza ta sytuacja, prawda? Naszą bohaterkę czekał niemały szok, kiedy idąc do kuchni, aby poznać nowego lokatora, słyszy dość znajomy głos - głos, który jest identyczny jak ten, który stroił sobie z niej żarty w męskiej toalecie. Głos należący do nowego lokatora jej domu – brytyjskiego studenta Caleba Yatesa.

Pomimo początkowej niechęci wobec siebie, nasi bohaterowie zaczynają dostrzegać, że świetnie im się ze sobą rozmawia. Dodatkowo, wspólna nauka uświadamia im, że sporo ich łączy. Caleb pomaga też Teagan - na co dzień odrobinę zamkniętej w swoim świecie dziewczynie, wyjść ze skorupy introwertyczki. Kiedy chłopak zaczyna spotykać się z inną studentką, nasza bohaterka zaczyna czuć coś, czego wcale nie chcę – zazdrość. Uczucia i zakochanie się, to ostatnie rzeczy jakich szuka dziewczyna – zwłaszcza, że Caleb przyjechał tylko na rok, po którym planuję wrócić do Londynu.


Moim zdaniem historia napisana przez Penelope Ward jest po prostu … dobra. Nie jest zła, ale nie jest też jakoś wybitnie zapadająca w pamięć i raczej nie trafi do zestawienia moich ulubieńców, którzy wyszli spod pióra autorki. Tak naprawdę najwięcej w tej książce dzieję się na sam koniec. Były fragmenty, które mnie wzruszyły i to na te momenty chyba czekałam najbardziej. „Tylko rok” porusza także problem traumy związanej z wydarzeniem z przeszłości i poczuciem winy, którą człowiek potrafi nosić, niczym ciężar przygniatający go z każdym kolejnym dniem.

Fabuła tej historii to zdecydowanie mniej rozrywki, a więcej rozważań i rozmów. Mimo iż, książka to prawie czterysta stron tekstu, to czyta się ją bardzo szybko.


                                 Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
                                                                    Wydawnictwu EditioRed!