niedziela, 29 kwietnia 2018

#42 "Ciało" - Audrey Carlan


Kiedy dopada cię choróbsko, najlepszym sposobem, aby nie oszaleć od ciągłego leżenia w łóżku, jest napisanie recenzji. „Ciało” autorstwa amerykańskiej autorki Audrey Carlan było moim pierwszym spotkaniem z jej twórczością, a o tym czy było udane, będziecie mogli się przekonać po przeczytaniu poniższej recenzji.


     


             Tytuł – „Ciało"
              (oryg. Body)
          Autor – Audrey Carlan
       Tłumaczenie – Anna Szafran
     Wydawnictwo – Edipresse Książki
            Liczba stron – 472
         Wydanie pierwsze – 2018
        ISBN – 978-83-8117-287-5



Gillian Callahan to młoda kobieta, która w swoim krótkim życiu zdążyła już doświadczyć wiele złego. Żyjąc w toksycznym związku, w którym była ofiarą przemocy domowej nauczyła się, że życie nie zawsze usłane jest różami. Teraz realizuję się zawodowo jako menedżer do spraw pozyskiwania funduszy dla fundacji Safe Haven, która działa na rzecz kobiet.


Gillian będąc na służbowym wyjeździe, poznaje przystojnego Chase’a Davisa. Chwila rozmowy przy hotelowym barze wystarczyła, aby oboje zauroczyli się sobą nawzajem. Wtedy jeszcze nie wiedzieli, że ich kolejne spotkanie nadejdzie szybciej, niż którekolwiek z nich mogłoby przypuszczać.

Chase i Gillian spotykają się ponownie na spotkaniu zarządu Save Haven, na którym Gillian ma przedstawić prezentację. Wtedy też okazuję się, że Chase jest nikim innym, jak samym prezesem zarządu.

Zdziwił mnie fakt, że Gillian nie znała/skojarzyła nazwiska prezesa zarządu fundacji w której pracuję. Przy pierwszym spotkaniu naszych bohaterów oboje się sobie przedstawili, ale Gillian dopiero w dniu prezentacji zorientowała się, że to TEN Chase Davis. Wyobraźcie sobie, że nie znacie nazwiska najważniejszej osoby w firmie w której pracujecie. Trochę to słabe, musicie przyznać.

„ - Gigi, widzę, że poznałaś pana Davisa, prezesa zarządu – mówi Taye. Budzę się z oszołomienia. (…) – Pan jest prezesem zarządu? – Zamykam oczy i próbuję połączyć cząstki tej układanki. Jakim cudem, do cholery, tego nie wiedziałam? Nagle do mnie dociera. Nagłówek na papierze firmowym, w widocznym miejscu na górze, głosi: „C. Davis, prezes zarządu”. Wzdycham. Ależ jestem niemądra! Powinnam być na tyle bystra, by dodać dwa do dwóch. I teraz to ja wyglądam głupio”.
 

Oczywiście jak można przypuszczać między Gillian i Chase’m zaczyna rozwijać się relacja, która z biegiem czasu zaczyna przekształcać się w uczucie.

Nie oczekiwałam od tej książki niczego wielkiego. Jeśli chcę spędzić miły wieczór przy lekkiej lekturze, to po takową sięgam. Ale czasami, tak jak w tym przypadku miałam wrażenie, że co za dużo to niezdrowo.

W pewnych momentach związek naszych bohaterów był tak przesłodzony, że wata cukrowa połączona z bezą, to przy tym mały pikuś.


„Ciało” jest dość przewidywalną i schematyczną historią. W zasadzie nic do schematów nie mam, bo zdaję sobie sprawę jak trudno napisać erotyk/romans w którym będzie coś nowego, coś o czym nie napisano już książki. W tej historii nic mnie nie zaskoczyło. Ona po przejściach, on bogaty i pewny siebie. Akcja książki zaczyna się rozkręcać dopiero pod koniec, kiedy to przeszłość Gillian zaczyna zagrażać jej bezpieczeństwu i szczęściu z Chase’m.


Zarzuciłabym też książce, a raczej samej autorce to, z jaką prędkością pędzi cała akcja tej historii. Czasem warto trochę zwolnić, żeby delektować się bohaterami, scenami … ale może w tym przypadku nie było się czym delektować?

Plus daję za to polskiej okładce, która przy swoim słabiutkim oryginale, wypada naprawdę dobrze.


             Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję
                                                            Wydawnictwu Edipresse Książki!


niedziela, 22 kwietnia 2018

#41 "Siła, która ich przyciąga" - Brittainy C. Cherry


Nie ma lepszego sposobu na rozpoczęcie niedzielnego poranka, niż kubek świeżo parzonej kawy w dłoni, promienie słońca ogrzewające twarz i czekająca na przeczytanie książka. Kimże ja jestem, żeby sobie jej odmówić lektury? I tak właśnie spędziłam dzisiejszy dzień - z moją czwartą już książką autorstwa Brittainy C. Cherry czyli „Siłą, która ich przyciąga”. Jak wypadła na tle swoich poprzedniczek? Przekonajmy się.


    

   Tytuł – „Siła, która ich przyciąga"
         (oryg. The Gravity of Us)
        Autor – Brittainy C. Cherry
Tłumaczenie – Katarzyna Agnieszka Dyrek
          Wydawnictwo – Filia
           Liczba stron – 380
          Wydanie pierwsze – 2017
         ISBN – 978-83-8075-342-6



Marzeniem Lucille Palmer było prowadzenie wspólnie z siostrą własnej kwiaciarni. Jej plany jednak zweryfikowało życie, a raczej nowotwór, na który zachorowała Mari. Na szczęście z walki z rakiem wyszła zwycięsko, mimo iż jej mąż nie był na tyle silny psychicznie, aby wytrwać przy niej w chorobie, dlatego postanowił od niej odejść. I to właśnie Lucille była przy niej w tych najcięższych chwilach. Teraz obie siostry prowadząc „Ogrody Moneta” spełniają się zawodowo, dostarczając kwiaty na różne okazje, zarówno te radosne jak śluby, jak i te których nienawidzi sama Lucille, czyli pogrzeby. I właśnie dostarczając kwiaty na pogrzeb, nasza główna bohaterka poznaje Grahama, który tego dnia chowa swojego ojca.


G.M. Russell nie jest zwykłym człowiekiem. Co w nim takiego nadzwyczajnego? No cóż. Nie każdy może poszczycić się tym, że jest autorem książek okupujących szczyty list bestsellerów, ani tym, że ich ojciec jest laureatem literackiej nagrody Nobla, ani tym, że na jego pogrzeb sprzedawano wejściówki.

Jak już wspominałam, Lucille i Graham poznają się w dniu, w którym on żegna swojego ojca – Kenta Russella. Pogrzeby powinny być smutne, nostalgiczne, wywołujące emocję i to wcale nie te dobre, ale w tym przypadku jest inaczej. Dlaczego? Bo Graham nienawidził swojego ojca każdą komórką swojego ciała. Inni postrzegali go jako literackiego Boga, ale tylko Graham znał prawdę. Tylko on wiedział jaki tak naprawdę był jego „ukochany” ojciec. Inni widzieli w Kencie genialnego pisarza, Graham widział pijaka; kiedy fani zachwycali się jego talentem, Graham widział jak strasznie traktował on swoją żonę.

"Postanowiłem, że podaruję sobie to głupie spotkanie. (...) 
- Głupie spotkanie? Grahamie, to pogrzeb twojego ojca.
- Mówisz, jakby miało to dla mnie coś znaczyć."

Krótką rozmowę po pogrzebie między Lucille i Grahamem, przerywa pojawienie się jego żony. Żony, którą okazuję się… latami niewidziana przez Lucille, jej druga siostra – Jane. O tak, Cherry potrafi zaskoczyć czytelnika w najmniej oczekiwanym momencie.

Jeśli spodziewacie się trójkąta miłosnego, w którym dwie siostry walczą o miłość jednego faceta to muszę was rozczarować. Dlaczego? Bo Jane jest w ciąży, ciąży której nigdy nie chciała. Już dawno z Grahamen ustalili, że nie będą mieć dzieci, ale życie zdecydowało za nich. Kiedy okazało się, że ich córka, jako wcześniak zaczyna walkę o życie, Jane – znika. Psychiczna presja i bezsilność spowodowana strachem przed ewentualną śmiercią dziecka, którego nigdy nie chciała były silniejsza. Graham zostaje sam z nowonarodzoną córeczką, brakiem doświadczenia w opiece nad noworodkiem, całkowitą empatią i sercem w którym brak jest miejsca na instynkt rodzicielski czy właściwie na jakiekolwiek inne uczucia.


Właśnie w tym momencie w jego życie ponownie wkracza Lucille, oferując pomoc w opiece nad małą Talon, która przecież jest jej siostrzenicą.

"Miłość. Uczucie, które sprawiało, że ludzie zarówno wznosili się do chmur, jak i upadali na samo dno. Uczucie, które trawiło ludzkie serca, a także spalało ich dusze. Początek i koniec każdej podróży."

Cherry jak zwykle czaruję słowem. Może nie historią, bo ta była dobra, ale nie pobiła moich ulubieńców czyli „Kochając Pana Danielsa” czy „Powietrze, którym oddycha”, ale na pewno słowem. Nie mogę autorce zarzucić, tego, że nie umie pisać. To właśnie słowo pisane, to jak przemyca emocje w każdym wyrazie, literze i zdaniu, stanowią największy atut w jej warsztacie pisarskim. Jestem po prostu bez dwóch zdań zakochana w jej talencie.

Historia Lucille i Grahama pełna jest jak to zwykle u Brittainy bywa - bólu, żalu, straty, smutku, przygnębienia, walki z własnymi demonami – czyli tym, za co czytelnicy uwielbiają jej twórczość.


sobota, 21 kwietnia 2018

#40 "Małżeńska gra" - C.D. Reiss


Szał na książki z motywem BDSM i wszystkim co z tym związane, rozpoczął się na dobre wraz z pojawieniem się na rynku wydawniczym historii Christiana Greya. Trylogia E.L. James miała/ma tyle samo zwolenników co przeciwników. Dziś przybywam do was z recenzją książki w podobnych klimatach, ale…o ile tamta historia została naprawdę kiepsko, żeby nie powiedzieć tragicznie napisana, to w „Małżeńskiej grze” C.D. Reiss dostajemy inteligentną fabułę, ciekawych bohaterów, a co najważniejsze świetny styl pisania samej autorki.


 

                               Tytuł – „Małżeńska gra"
          (oryg. Marriage games)
            Autor – C.D.Reiss
       Tłumaczenie – Monika Skowron
           Wydawnictwo – Kobiece
            Liczba stron – 456
          Wydanie pierwsze – 2018
         ISBN – 978-83-6560-125-4



Hitchcock mawiał, że film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie rosnąć. Ten cytat idealnie odzwierciedla początek historii ukazanej w „Małżeńskiej grze”.


Kochany Adamie,
Nie wiem jak mam to wyrazić. Ale muszę.
Nie mogę być dłużej twoją żoną.

Takimi słowami zaczyna się list, który Adam Steinbeck znajduję na kuchennym blacie. Czy coś zapowiadało zbliżającą się katastrofę? Nie. Ale Adam zamierza się dowiedzieć dlaczego jego żona, po pięciu latach szczęśliwego, jak mu się zdawało małżeństwa, postanowiła od niego odejść za pomocą zwykłego listu.


Adam i Diana tworzyli świetny duet, zarówno w domu jak i w pracy. Poznali się kiedy wydawnictwo zarządzane przez ojca kobiety, stało na skraju bankructwa i wtedy pojawił się on. Adam dzięki wkładowi pieniężnemu i jego wspólnym pomysłom z Dianą, pomógł firmie wyjść na prostą. Nie spodziewał się jak tamto jedno spotkanie z młoda, piękną i ambitną dziewczyną, która za wszelką cenę chciała uratować rodzinny biznes, zmieni jego życie. Zakochali się, pobrali, kupili piękne mieszkanie. Było idealnie … do czasu. Bo kiedy traci się nienarodzone jeszcze dziecko, coś się zmienia – uczucia przygasają, smutek się zwiększa, życie się zmienia. To był początek, ale czy końca?

Na początku wspominałam o BDSM, prawda? Owszem. Musicie wiedzieć coś o naszym głównym bohaterze. Zanim poznał Dianę i bez pamięci się w niej zakochał był dominantem. Takim z prawdziwego zdarzenia. Christian Grey może się przy nim schować do tego swojego red roomu. Ale kiedy w życiu Adama pojawiła się miłość, postanowił, że dla Diany zrezygnuję z tamtego życia i…tak zrobił. Ale…jego żona nie miała pojęcia o jego przeszłości, on nigdy jej tego nie powiedział, bo Diana nie wyglądała i nie zachowywała się jak uległa. I sam nie chciał jej tym odtraszyć.


"Nie możesz postanowić, że będziesz waniliowy do końca życia. To nie jest kwestia wyboru. - Wszystko jest wyborem. I wybieram ją."

A więc mamy tu męża, który przez całe małżeństwo udawał, że jest "waniliowy", a tak naprawdę za każdym razem gdy był z żoną w łóżku, w głowie kłębiły mu się myśli o dominowaniu. Mamy tu żonę, która nie znała prawdziwej natury swojego męża.

Jeśli myślicie, że Diana postanowiła odejść od męża zostawiając mu pożegnalny list, bo dowiedziała się, że była okłamywana to…mylicie się. Ona po prostu poczuła, że już nie kocha go tak jak kiedyś, że coś się zmieniło, coś wypaliło, coś było nie tak.

Kiedy Adam i Diana spotkali się, aby porozmawiać o zostawionym przez nią liście, kobieta postawiła sprawę jasno – chcę wyjść z tego małżeństwa z firmą, którą oboje zarządzali. Chcę tylko tego, niczego więcej. Ale jeśli myślicie, że Adam jej to ułatwi to grubo się mylicie.

To właśnie spodobało mi się w tej książce najbardziej. Walka Adama o żonę, o ich związek, o miłość, która przecież nie mogła się tak po prostu wypalić. I wtedy Adam wpada na pomysł, pomysł, który wydaje mu się ostatecznością, ale jest zdesperowany.

Adam wyznaję Dianie prawdę, prawdę skrywanaą przez pięć lat małżeństwa. Szok i niedowierzanie Diany potęguję jeszcze złożona jej przez męża propozycja.

Trzydzieści dni.
Ona i on.
W jego domu poza miastem (o którym Diana nie miała pojęcia).
On pokażę jej kim jest naprawdę.
Po trzydziestu dniach, firma będzie jej za darmo, bez walki, bez sądzenia się, nawet jeśli to będzie koniec ich małżeństwa.

Książka jest naprawdę dobra, śmiem twierdzić, że jak na książkę z wątkiem BDSM jest świetna. W dużej mierze zasługa w tym samego stylu pisania C.D. Reiss, który w połączeniu z fabułą robi dobrą robotę. „Małżeńska gra” do połowy napisana jest z perspektywy Adama, podczas gdy druga połowa to rozdziały będące perspektywą Diany. Muszę przyznać, że ten zabieg wpłynął bardzo, bardzo korzystnie na całą historię. Dodam jeszcze, że rozdziały z teraźniejszości przeplatają się z przeszłością, dzięki temu dowiadujemy się jak wyglądało życie Adama zanim poznał swoją żonę, jak również jak wyglądało ich małżeństwo na początku.

Zdaję sobie sprawę, że nie każdy lubi ten rodzaj literatury, dlatego pewnie chwycą po nią nieliczni. Jak dla mnie „Małżeńska gra” to pozycja pod każdym względem tysiąc razy lepsza, niż „Pięćdziesiąt twarzy Greya” i już nie mogę się doczekać premiery drugiej części historii napisanej przez C.D. Reiss. Tak – drugiej, bo „Małżeńska gra” to pierwsza część duologii, która wyszła spod pióra tej amerykańskiej autorki.



                          Za możliwość recenzji i egzemplarze książek serdecznie dziękuję 
Wydawnictwu Kobiecemu!


wtorek, 17 kwietnia 2018

#39 "Intryga" - L.J. Shen


„Intryga” autorstwa L.J. Shen to książka, która rozpoczyna cykl Święci grzesznicy. Brzmi nieźle prawda? Seria to cztery historie, a bohaterem każdej z nich jest jeden z czwórki przyjaciół. Baron, Dean, Trent i Jamie – są bogaci, bardzo przystojni, a do tego aroganccy jak diabli. Ich trwająca od dzieciństwa przyjaźń, przekształciła się w dorosłym życiu we wspólne prowadzenie prężnie działającej firmy zajmującej się finansami. Zapraszam na recenzję „Intrygi” i poznanie pierwszego z grzeszników.



    

                                     Tytuł – „Intryga"
             (oryg. Vicious)
            Autor – L.J. Shen
      Tłumaczenie – Sylwia Chojnacka
      Wydawnictwo – Edipresse Książki
           Liczba stron – 352
         Wydanie pierwsze – 2018
         ISBN – 978-83-8117-319-3



Emilia LeBlanc od kilku lat mieszka w Nowym Jorku, za dnia pracując w biurze jako asystentka, a wieczorami dorabiając jako kelnerka. Jej i tak już nienajlepszą sytuację finansową pogarsza fakt, że dużą część jej dochodów pochłaniają leki dla chorej na mukowiscydozę siostry, z którą mieszka. Kiedy pewnego dnia Emilia traci pracę w biurze, myśli, że nic gorszego nie może jej już spotkać, ale nawet nie wie jak bardzo się myli. Bo przeszłość nie odeszła od dziewczyny tak jak mogła się tego spodziewać, ona tylko została uśpiona i właśnie się przebudziła - w osobie Barona Spencera.


Zły, zepsuty, arogancki, perfidny, niemoralny – takimi epitetami można spokojnie określić Barona „Brutala” Spencera. Wychował się w bogatej rodzinie, gdzie niczego mu nie brakowało, może poza zwykłym zainteresowaniem ze strony rodziny. Po śmierci ukochanej matki, jego ojca bardziej interesowała nowa żona i pomnażanie majątku, aniżeli własny syn. Teraz Baron sam jako prawnik i współwłaściciel Fiscal Heights Holdings żyję w dostatku. Kiedy w trakcie dopinania jednego z kontraktów w niewielkiej knajpce, spotyka kogoś z przeszłości, wie, że to nie może być przypadek. W życiu Brutala takowe nie istnieją. Emilia będzie tą, która pomoże mu zrealizować plan zemsty, zemsty którą planował od dwunastego roku życia.

„Babcia powiedziała mi kiedyś, że miłość i nienawiść to te same uczucia, tylko doświadcza się ich w różnych okolicznościach. Namiętność ta sama. Ból ten sam. A to dziwne uczucie, jakby rozpierało Ci pierś od środka? Takie samo.

Książka podzielona jest nie tylko na rozdziały z perspektywy obojga głównych bohaterów, ale także na takie w czasie teraźniejszym i przeszłym. Akurat w tym przypadku zastosowany przez autorkę zabieg oceniam in plus. Dzięki temu możemy lepiej poznać powody, które kierują i kierowały postępowaniem i decyzjami Emilii i Barona.

Jestem też zachwycona okładką i tym, że wydawnictwo pozostawiło tą oryginalną.

Co do samej treści to historia jest ciekawa, nie twierdzę, że wciągająca, ale nie można się przy niej nudzić. Relacja między głównymi bohaterami jest relacją typu „enemies to lovers”, która jest jednym z moim ulubionych wątków w literaturze.

Główna bohaterka irytowała mnie tym, że będąc prześladowaną w szkole przez Barona powinna go nienawidzić do końca życia, a po ponownym spotkaniu okazało się, że nie przestała żywić do niego uczuć. Ale w odróżnieniu od innych, dorosła Emilia potrafiła się mu postawić czy odpyskować. Brawo ona.

Podobał mi się sam wątek trudnej przeszłości Barona i tego do czego potrzebował Emilii w swoim planie. Nie zdradzę wam szczegółów, ale naprawdę dobrze to rozegrał.


Jestem po lekturze całej serii (w oryginale) i śmiem twierdzić, że z każda następną częścią autorka rozwinęła swój warsztat. Kolejne książki są lepiej dopracowane, napisane, a bohaterowie są ciekawsi. Dlatego jeśli „Intryga” nie przypadnie komuś do gustu, to polecam mimo to sięgnąć po następne części.


                  Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
Wydawnictwu Edipresse Książki!

piątek, 13 kwietnia 2018

#38 "Twardziel" - Laurelin Paige


Nie ma lepszego sposobu na rozpoczęcie weekendu, niż post na blogu. W ten piątkowy wieczór, zostanie on w całości poświęcony recenzji nowej książki Laurelin Paige, która niedawno pojawiła się na polskim rynku wydawniczym. O jakiej pozycji mowa? O „Twardzielu” oczywiście. 

    


Tytuł – „Twardziel"
       (oryg. Star Struck)
       Autor – Laurelin Paige
   Tłumaczenie – Ryszard Oślizło
       Wydawnictwo – Kobiece
        Liczba stron – 344
      Wydanie pierwsze – 2018
     ISBN – 978-83-6544-243-7


Większość świata widzi w Heather Wainwright seksowną, aczkolwiek zarozumiałą i snobistyczną diwę. Bycie aktorką w Hollywood to nie bułka z masłem, kiedy każdy twój krok, każdy gest, każde potknięcie jest szczegółowo dokumentowane przez aparaty fotograficzne wścibskich paparazzi. A może taka twarz to tylko fasada, a pod powłoką zblazowanej hollywoodzkiej księżniczki kryję się coś więcej?
  
Seth Rafferty zaczynał od zera, by po latach ciężkiej pracy stać się jednym z najbardziej cenionych scenografów filmowych w Hollywood. Zepsuty filmowy świat zna od podszewki. Kiedy myślał, że wiedział i widział już wszystko, na jego drodze staję pewna piękna i arogancka gwiazda filmowa.

Nasi bohaterowie poznają się przy pewnym projekcie artystycznym, a potem okazuję się, że będą także pracować przy produkcji tego samego filmu. Jak zwykle w książkach Laurelin bywa, jest tu chemia, jest przyciąganie, jest odpychanie… Czyli wszystko czego wymaga się od tego typu literatury.

Seth wie kim jest Heather, ale dziewczyna nie ma pojęcia kim w rzeczywistości jest nasz bohater. Dlaczego? Bo nasza diwa żyję w przeświadczeniu, że jest on zwykłym stolarzem będącym członkiem ekipy technicznej pracującej przy jej filmie, a on jej z tego błędu nie wyprowadza. Dziewczyna nie wie, że tak naprawdę, na co dzień Seth jest świetnym i cenionym scenografem, który akurat miał przerwę w swoim zabieganym grafiku i zgodził się wyświadczyć przysługę znajomemu. 

„Twardziel” (przyznaję, że dziwny tytuł jak na tematykę książki) pomimo prostej historii, porusza istotny problem różnic społecznych. Nasza bohaterka wychodzi z założenia, że Seth będąc „tylko” stolarzem jest poniżej jej wymagań i oczekiwań.  

„I nie mam nic przeciwko stolarzom. Po prostu zawsze myślałam, że będę z kimś…lepszym. (…) Z kim z dumą będę się pokazywała.”

Tak. Nasza bohaterka na początku książki ma naprawdę snobistyczne podejście, jeśli chodzi o wybór partnera i środowisko ludzi w którym się obraca. Trochę mnie irytowało jej podejście do kwestii damsko-męskich, ale rozumiem, że dla całej historii autorka musiała ją tak przedstawić.      
                     
 „Twardziel” to książka dobra na jeden, dwa wieczory przy kawie i dobrym ciachu. Jest to prosta i nieskomplikowana literatura kobieca. Jeśli szukacie czegoś relaksującego to jest to pozycja idealna.

Minusy tym razem znalazłam po stronie technicznej. Dla mnie problem stanowią zarówno sam tytuł jak i okładka książki. Słowo twardziel bardziej nadawałoby się na historię o bokserze, a nie o scenografie z Hollywood. Okładka także przedstawia bardziej typ sportowca, a nie osoby z przemysłu filmowego. Aczkolwiek nasza rodzima okładka jest dużo bardziej przyjemna dla oka, niż bijący sztucznością oyginał.

              Za możliwość recenzji i egzemplarze książek serdecznie dziękuję 
Wydawnictwu Kobiecemu!



poniedziałek, 9 kwietnia 2018

#37 "Anti-stepbrother.Antybrat" - Tijan

Kiedy średnia ocena książki na Goodreads to 4.14, a na Lubimy czytać 7.19 to człowiek spodziewa się w miarę dobrej pozycji. Tak właśnie przedstawiają się statystyki na w/w portalach czytelniczych odnośnie „Anti-stepbrother.Antybrat”, książki której recenzję przeczytacie poniżej. Czy moja opinia o niej sprawi, że wspomniane cyferki poszybują w górę? A może książka zaliczy spadek? Przekonajcie się sami jak wypadło moje pierwsze spotkanie z twórczością Tijan Meyer, pisząca po prostu jako Tijan.




     


Tytuł – „Anti-stepbrother.Antybrat"
     (oryg. Anti-stepbrother)
          Autor – Tijan
   Tłumaczenie – Kamil Maksymiuk
       Wydawnictwo – Kobiece
        Liczba stron – 448
      Wydanie pierwsze – 2018
     ISBN – 978-83-6574-082-3


Teoretycznie książka nie jest żadną skomplikowaną historią. Już po samym tytule możecie domyślić się, że jej motywem przewodnim jest zakazana relacja między główną bohaterką, a jej przyrodnim bratem. Czytałam już niejedną książkę, poruszającą taką tematykę, więc co nieco o tym wiem i mogę sobie porównać jak poszczególne autorki poradziły sobie z takim motywem.

Główną bohaterką „Anti-Stepbrother” (pozwólcie, że będę się posługiwać takim tytułem bo nie mogę zdzierżyć tego „Antybrata”), jest Summer, której ojciec po śmierci jej matki ponownie się ożenił. Nawiasem mówiąc macochą dziewczyny została kobieta, która opiekowała się jej matką w hospicjum – nie oceniam tego, ale może te dziwne relacje w rodzinie Summer są genetyczne? Nasza główna bohaterka wraz „nową mamą”, która w zasadzie jest naprawdę miła i traktuję Summer jak rodzoną córkę, dostała w "gratisie" przyrodniego brata Kevina. Chłopak był bardzo popularny w liceum do którego uczęszczała też Summer i nie mógł on narzekać na zainteresowanie przedstawicielek płci przeciwnej. Summer także nie był on obojętny. Zatem, gdy Kevin wyjechał na studia, dziewczyna pomyślała, że jeśli będą studiować na tym samym uniwersytecie, to Kevin potraktuję ją wreszcie na poważnie, stanie się jakimś cudem monogamistą i wreszcie będą mogli być razem. Serio Summer?

„Ale z niego dupek. Tym razem nie miałam na myśli Cadena. Kevin przespał się ze mną trzy miesiące temu, a potem kazał mi wierzyć, że nie spotyka się z nikim na poważnie. Myślałam że teraz będziemy mogli być razem, skoro mieliśmy uczyć się w tym samym college’u, ale on był zakochany w innej dziewczynie. W dziewczynie, z którą spotykał się inny chłopak.”

Miałam wrażenie, że samo zachowanie dziewczyny jak i podejście do tego co czuła i na co liczyła w związku z Kevinem było tak nie logiczne, że aż raziło mnie po oczach. Zapomniałam wspomnieć, że Summer i Kevin przespali się ze sobą tylko raz - w noc zakończenia przez dziewczynę liceum.

Summer na jednej ze studenckich imprez poznaje Cadena, członka bractwa do którego należy też jej przyrodni brat. Mało tego, Caden i Kevin nie darzą się sympatią.

A więc główny wątek w  „Anti-stepbrother” to taki w zasadzie trójkąt miłosny. Ona przez kilka dobrych lat kochała się w przyrodnim bracie, potem poznała jego wroga i nagle zaczęło do niej docierać, że uczucia do brata do nic w porównaniu do uczuć względem jego odwiecznego wroga. Nic w tym nowego ani odkrywczego. Oj Tijan mogłaś się bardziej postarać.

A teraz najlepsze. Ta książka to jak już wspominałam w moim poście na FB istna „Moda na sukces”, tylko z uniwersytecką młodzieżą w rolach głównych. Nie żartuję. W pewnym momencie zastanawiałam się, czy nie zacząć robić notatek, tak się tych relacji w książce namnożyło. Także w telegraficznym skrócie.


Summer ma przyrodniego brata Kevina w którym się podkochuje.
Dziewczyna zaczyna coś czuć do Caden’a – wroga Kevina i członka tego samego co on bractwa.
Caden ma brata Marcusa.
Dziewczyną Marcusa, na początku książki jest Maggie, która będąc z nim jeszcze w związku spotyka się potajemnie z Kevinem.
Opiekunką roku Summer i jej nową najlepszą przyjaciółką jest Avery, która kiedyś była z Marcusem, potem ten zostawił ją dla Maggie, a kiedy ta zaczęła spotykać się z Kevinem, Avery postanowiła znowu dać mu drugą szansę.
Avery i Maggie były kiedyś przyjaciółkami.

Na pewno o czymś jeszcze zapomniałam, ale musicie mi wybaczyć, bo tego w tej książce było naprawdę sporo.

Ogólnie rzecz biorąc książka jest słaba. Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Tijan i z przykrością muszę stwierdzić, że raczej ostatnie. Postacie w „Anti Stepbroher” są nijakie i śmiem stwierdzić, że bez charakteru. Dopiero pod koniec książki coś się ruszyło, bo pojawił się wątek trzeciego brata Marcusa i Cadena, który mnie odrobinę zaintrygował, ale nawet on nie uratował książki.


Za możliwość recenzji i egzemplarze książek serdecznie dziękuję 
Wydawnictwu Kobiecemu!


środa, 4 kwietnia 2018

#36 "Ostatni raz, gdy rozmawialiśmy" - Fiona Sussman


Przyznam się bez bicia, że praktycznie nie czytam książek zaliczanych do literatury kryminalnej i naprawdę nie jestem w stanie, w żaden sposób logicznie tego uzasadnić ani wytłumaczyć. Jakiś czas temu obiecałam sobie jednak, że trochę sobie to moje czytelnicze życie urozmaicę. I dlatego dziś słów kilka o książce, będącej laureatem The Ngaio Marsh Award 2017 za najlepszą powieść kryminalną w Nowej Zelandii. A to już powinno do czegoś zobowiązywać, prawda?


      

Tytuł – „Ostatni raz, gdy rozmawialiśmy
   (oryg. The last time we spoke)
       Autor – Fiona Sussman
   Tłumaczenie – Anna Sauvignon
       Wydawnictwo – Kobiece
         Liczba stron – 376
      Wydanie pierwsze – 2018
     ISBN – 978-83-6574-047-2



Główną bohaterką „Ostatni raz, gdy rozmawialiśmy” jest Carla Reid - była nauczycielka, prowadząca wraz z swoim mężem Kevinem farmę. Mają dorosłego syna Jack’a, który obecnie mieszka w mieście, ale planuję powrót do gospodarstwa rodziców, aby ich odciążyć od ciężkiej pracy. Całą trójkę poznajemy, gdy pewnego wieczoru siadają do uroczystej kolacji z okazji kolejnej rocznicy ślubu Carli i Kevina. Żadne z nich nie spodziewa się jednak, że po tym wieczorze ich życie już nigdy nie będzie takie jak dawniej.

We własnym domu każdy powinien czuć się bezpiecznie, prawda? Żyjemy w poczuciu, że te przysłowiowe cztery ściany uchronią nas przed najgorszym. Ale czy aby, tak jest na pewno? W przypadku naszych bohaterów ziścił się najgorszy koszmar.

Carla została zgwałcona.
Kevin brutalnie pobity.
Jack stracił życie.

Poradzić sobie z traumą po gwałcie to jedno. Zaakceptować skutki brutalnego ataku na własnego męża to drugie. Przeżyć śmierć własnego, latami wyczekiwanego dziecka to trzecie. Ale jak poradzić sobie, kiedy wszystkie trzy wydarzenia mają miejsce jednego wieczoru? Jak dalej żyć, kiedy ktoś odbiera życie twojego jedynego dziecka, a z twojego męża robi kalekę? Carla straciła wszystko co kochała.

Ben Toroa miał szesnaście lat, kiedy jego życie zmieniło się nieodwracalnie. Zmieniło się przez jedną decyzję. Jedną głupią decyzję. Czternaście lat więzienia – taki wyrok usłyszał chłopak, którego skazano za współudział w przestępstwie na rodzinie Carli.

„Siedzisz sobie w tej klatce, zjadając trzy posiłki dziennie, tylko śpisz, ćwiczysz, ćwiczysz i srasz, a  do tego masz czelność stroić fochy, podczas gdy z mojego syna została kupka prochu, a mój mąż leży w ziemi zamknięty w drewnianym pudle. Ty…bydlaku! Zabrałeś mi ich! Jak śmiesz?!” 

Gorzka opowieść o zbrodni, karze i przebaczeniu – takie słowa możemy przeczytać na okładce „Ostatni raz, gdy rozmawialiśmy”.

Była zbrodnia, była wina, ale czy czytelnik może oczekiwać w tej strasznej historii przebaczenia?

Być może i książka zaliczana jest do literatury kryminału, ale dla mnie była czymś więcej, miała w sobie coś więcej, coś co porusza, zmusza do refleksji, coś dzięki czemu sami zaczniemy stawiać sobie pytania.

Muszę przyznać, że największe wrażenie książka wywarła na mnie na samym początku i na samym końcu jej czytania. Początek był brutalny i szokujący, a koniec poruszający.

Jedyne co mnie w tej historii zirytowało, to swego rodzaju urwany koniec. Jakby autorka nie miała na niego żadnego pomysłu.



Za możliwość recenzji i egzemplarze książek serdecznie dziękuję 
Wydawnictwu Kobiecemu!