Dziś zapraszam
na przedpremierową recenzję książki, której lektury z jednej strony wprost nie
mogłam się doczekać, ale z drugiej - byłam śmiertelnie przerażona. Ale nie możecie się dziwić, bo kiedy już sam blurb powodował
u mnie smutek, mogłam tylko przypuszczać jaki huragan emocji wywoła we mnie
lektura całej książki. „Niebo na własność” Luke’a Allnutta to historia piękna i
tragiczna jednocześnie, a o tym jak bardzo, przekonacie się już za moment.
Tytuł – „Niebo na własność"
(oryg.We Own the Sky)
Autor – Luke Allnutt
Tłumaczenie - Grażyna Woźniak
Wydawnictwo – Otwarte
Liczba stron – 400
Wydanie pierwsze – 2018
ISBN – 978-83-7515-502-0
Mawiają, że przeciwieństwa się
przyciągają. I wiecie co? Chyba jest coś prawdziwego w tym stwierdzeniu, bo
główni bohaterowie „Nieba na własność” nie mogliby się bardziej od siebie
różnić, nawet gdyby chcieli. Anna to poukładana, spokojna, zorganizowana
absolwentka ekonomii, która pracuję w księgowości. Rob jest informatykiem z wielkimi
marzeniami i optymistycznym spojrzeniem na świat, który swoim charakterem
odbiega od tego, co reprezentuję sobą jego żona. Ale ich spotkanie w studenckim
barze kilka lat wcześniej, zaowocowało niezwykle silnym uczuciem, które
zaprowadziło ich przed ołtarz.
Po czasie oboje doszli do
wniosku, że do pełni szczęścia brakuję im jednego. Dziecka. Ale po dwóch
poronieniach Anny, zarówno ona jak i Rob zaczynali tracić nadzieję, że
kiedykolwiek zostaną rodzicami. Życie lubi jednak zaskakiwać. Trud i walka o
dziecko opłaciły się, kiedy w końcu mogli trzymać w ramionach swojego wyczekiwanego
synka. Jack był dopełnieniem ich szczęścia i stał się dla naszych bohaterów
całym światem. Jednak ani Anna, ani Rob nie przeczuwali jak okrutny i
nieprzewidywalny bywa los. Los, który raz dał im wszystko, żeby już wkrótce boleśnie
im to odebrać.
W wieku kilku lat u Jacka zostaje
zdiagnozowany gwiaździak, czyli złośliwy nowotwór mózgu. Poukładany świat
naszych bohaterów w ciągu jednej chwili wali się niczym domek z kart. Anna i
Rob rozpoczynają walkę o zdrowie i życie syna, który wychodzi z niej zwycięsko,
kiedy lekarzom udaję się wyciąć guza operacyjnie.
Niestety życie wystawiło naszych
bohaterów na ponowną próbę, kiedy u Jack’a nastąpił nawrót choroby, tym razem
pod postacią glejaka mózgu. Jednak w tym przypadku diagnoza lekarzy okazała się
dużo bardziej druzgocąca, bo z każdą chwilą, z każdym dniem i z każdym badaniem
okazywało się, że szansę Jacka na wyleczenie malały, aż w końcu...
„ - Jest mi bardzo przykro. Nie wiem, jak to najdelikatniej ująć, ale każda forma leczenia Jacka będzie miała charakter paliatywny. Chodzi o to, by waszemu synowi przedłużyć życie.”
Nie jestem matką, ale czytając
„Niebo na własność” próbowałam postawić się na miejscu naszych bohaterów.
Zastanawiałam się do czego byłabym zdolna, aby uratować własne dziecko? Co bym
zrobiła, aby zmniejszyć jego cierpienie? Jak postąpiłabym, gdybym musiała
zaryzykować wszystkim, aby mu pomóc?
Po lekturze książki mogę
powiedzieć jedno – autor ukazał walkę o zdrowie i życie dziecka jako wątek
drugoplanowy (i absolutnie nie powinniśmy mieć mu tego za złe), bo dzięki temu
głównym bohaterem tej historii stała się relacja Anny i Roba – pary, których
małżeństwo i miłość zostały wystawione na najcięższą próbę.
Bo kiedy rodzice mają odmienne
zdanie na temat leczenia dziecka - desperacja i decyzje jakie wtedy są
podejmowane mogą, albo pomóc albo wręcz przeciwnie.
Ta książka zrobiła na mnie
piorunujące wrażenie. Głęboka, poruszająca, wywołująca tak wiele skrajnych
emocji. Mimo tego jak ostatecznie zakończyła się historia, do końca stałam po
stronie głównego bohatera, czyli Roba. Popierałam jego decyzje i to czym się kierował przy ich podejmowaniu. Zdaję sobie sprawę, że kiedy wymaga tego sytuacja
decyzje, mogą być oceniane różnie - jako impulsywne i
nieracjonalne, czasem dobre, czasem złe - ale walcząc o szansę dla własnego dziecka, rodzic nie cofnie się przed niczym. Prawda?
Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję
Trudna, ale bardzo poruszająca i wartościowa książka. Moją jej recenzję znajdziesz już na blogu. Zapraszam w odwiedziny. 😊
OdpowiedzUsuńNa razie za bardzo boję się złamanego serduszka, ale jeśli nadejdzie odpowiedni okres w moim życiu, to zapewne po nią sięgnę!
OdpowiedzUsuńxoxo
L. (http://slowotok-laury.blogspot.com/)