piątek, 11 sierpnia 2017

Co czytam, kto króluje w mojej biblioteczce i kilka słów o języku angielskim.

Zanim przejdę do meritum, chciałabym podziękować za ogromną ilość ciepłych słów, które padły wczoraj w moim kierunku. Nawet nie zdajecie sobie sprawy (a może i zdajecie bo przecież każdy w końcu kiedyś coś zaczynał) ile znaczą one dla początkującego blogera. Wszystkie komentarze, wiadomości, każdy like czy obserwator wywoływały uśmiech na mojej twarzy.

Tak jak wczoraj obiecałam wracam do Was z nowym postem.  Nie chcę Was zanudzać (bo kto zasnął niech się nie przyznaje), więc przechodzę do sedna.

Będę z wami szczera i przyznam, że większość przeczytanych przeze mnie książek to pozycje zagranicznych autorów. Nie wiem z czego to wynika i wcale nie mówię, że polscy pisarze nie mają się czym poszczycić, wręcz przeciwnie. Może po prostu nie wpadła jeszcze w moje ręce lektura, która by mnie urzekła a może wynika to z tego (jestem skłonna nawet się o to założyć), że jest to skutkiem faktu, iż zanim polscy wydawcy podejmą decyzję o przetłumaczeniu danej pozycji, ja czytam ją w oryginale czyli w języku angielskim. Zapewne to wpływa na to, że jestem w stanie wymienić więcej autorów zagranicznych niż naszych rodzimych. Kto wie, może właśnie to prowadzenie bloga zmieni moje podejście albo wy sami - sugerując mi po których polskich pisarzy warto sięgnąć.

            Czytanie w języku angielskim nigdy nie sprawiało mi większych problemów a satysfakcja, z tego, że mogę daną książkę przeczytać nie czekając na polskie tłumaczenie jest nie do opisania. Zastanawiacie się pewnie, czy gdy dana pozycja dostaje wreszcie szansę zaistnienia na polskim rynku wydawniczym to po nią sięgam? TAK. Powiedzmy sobie szczerze, nie ma to jak czytanie w ojczystym języku, poza tym ciekawi mnie jak zostanie przetłumaczona dana książka, ba nawet sam tytuł. Poza tym bywa, że polskie wydania mają inne ale równie świetne okładki.

            Jeśli ciekawi was co czytam to przyznam się wam, wcale się tego nie wstydząc, że literatura kobieca jest mojemu sercu najbliższa. Duża część mojej biblioteczki to romanse i erotyki, które mają w sobie sporą nutę obyczajową ale znajdą się też perełki z literatury młodzieżowej (mówię to świadomie jako 27 letnia dziewczyna, która etap nastolatki ma już za sobą).

            Na koniec parę słów o tym kogo czytam. To zależy od tego jakich emocji oczekuje w trakcie i po lekturze danej książki. Jeśli mam ochotę na romans lub erotyk z elementami obyczajowymi to sięgam po Laurelin Paige, K. Bromberg i Jodi Ellen Malpas. Jeśli natomiast książką chcę wywołać tzw. ugly cry (książkoholicy wiedzą o co chodzi) to nie ma lepszych autorek niż Colleen Hoover i Mia Sheridan. Wspomniałam o płaczu więc dla równowagi aby wywołać niekontrolowany uśmiech na mojej twarzy zaczytuje się w książkach Emmy Chase, Christiny Lauren, duetu Vi Keeland i Penelope Ward (czekam z niecierpliwością aż książki pisane przez nie w duecie zostaną wreszcie wydane w Polsce) oraz Lauren Blakely, która póki co u nas nie jest dostępna.

Uff! Mam nadzieję, że dobrnęliście do końca. 

P.S.
1) W niedziele spodziewajcie się pierwszej recenzji (jeśli chcecie wiedzieć jaka książka dostąpi tego zaszczytu musicie koniecznie tu zajrzeć).
2)  W przyszłym tygodniu planuję  także post o autorach i książkach, które nie zostały jeszcze przetłumaczone a naprawdę mnie zachwyciły! Dajcie znać czy jesteście zainteresowani taką tematyką.

3 komentarze:

  1. Może Dance,Sing,Love. Miłosny układ Layli Wheldon (polka) przypadnie Ci do gustu :)
    Pozdrawiam ciepło Sara z Niesamowity świat książek

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja się dość szybko zniechęcam, czytając książki po angielsku :/ Ale ostatnio kupiłam angielską wersję "Gwiazd naszych wina" i póki co jest świetna <3 Obserwuję ;*
    Zapraszam do mnie :) karolinaiwaniec.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń