poniedziałek, 31 maja 2021

#171 "Zła chwila" - K.N. Haner

      Imion Phix i Blaire nie trzeba chyba nikomu przedstawiać, a na pewno nie fanom twórczości K.N. Haner. Autorka powróciła w tym miesiącu z kolejnym tomem serii NIEBEZPIECZNI MĘŻCZYŹNI. Ile czasu potrzeba, by obrócić wszystko w ruinę? W tym przypadku niewiele. Wystarczy chwila.




          Tytuł - "Zła chwila"    
           Autor – K.N. Haner
        Wydawnictwo – EditioRed
           Liczba stron – 248
         Wydanie pierwsze – 2021
        ISBN – 978-83-2838-171-1


Kobieta na czele organizacji przestępczej? W świecie mafii takie rzeczy się nie zdarzają, jednak Blaire nie miała wyjścia. W "Złej chwili" autorka kontynuuje podróż bohaterki pełną niebezpiecznych decyzji, wśród ludzi gotowych jej pomóc, ale i takich dla których upadek kobiety może się stać momentem wielkiego triumfu.

Z pomocą Liama, Blaire stara się przeistoczyć w bezpardonową osobę, by na spotkaniach zawodowych prowadzić negocjacje i rozmowy z siłą równą mężczyznom dominującym w tym jakże niebezpiecznym półświatku.

Jednak kiedy twoim mężem jest człowiek, którego praca to zabijanie na zlecenie, raczej nie narkotykowych kontrahentów powinnaś się obawiać, a człowieka który z pojawiania się i znikania niezauważenie uczynił swój zawód.


- Nauczyłaś się strzelać, że mierzysz do mnie z naładowanej broni? - Głos Phixa był spokojny, pewny i groźny

- Muszę umieć się bronić przed takimi jak ty – odpowiedziałam.

Starałam się zachować spokój i trzeźwe myślenie, ale nie było to proste. Obecność Phixa nie zwiastowała niczego dobrego. Po moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz, a serce prawie zamarło.

- Masz zamiar mnie zabić? - Zaśmiał się drwiąco, a ja oszołomiona tym pytaniem nie zareagowałam, gdy ruszył w moją stronę. Cofnęłam się jedynie o krok i gdyby nie to, że Phix chwycił rękę, w której trzymałam broń, i przytrzymał mnie, wylądowałabym na schodach.


W „Złej chwili” relacja Blaire i Phixa to równia pochyła, jednak nigdy nie wiadomo w którą stronę przeważy się jej szala. Bohaterowie przyciągają się i odpychają niczym dwa magnesy. Czasem górę bierze chemia, a czasem zdrowy rozsądek. Phix w tej części serii ujawnia momentami prawdziwe emocje i uczucia, co jest nowością dla jego postaci. Mimo wszystko, czasem włos jeży się na głowie, bo jego słowa lub zachowanie bywają nieprzewidywalne, a czytelnikowi trudno zinterpretować, czy jego zmiana jest autentyczna.

Brak zaskakujących momentów i takich, które wbijają czytelnika w fotel są moim zdaniem celowym zabiegiem zastosowanym przez K.N. Haner. Sądzę, że autorka tym równym tempem chciała pokazać w tej części, że relacja głównych bohaterów to swego rodzaju gra - czasem zwycięsko wychodzi z niej Blaire, by za chwilę to Phix rozdawał karty. Tak jak napisałam w swojej rekomendacji - los bywa nieprzewidywalny i wystarczy jedna ZŁA CHWILA, by wszystko obróciło się w ruinę. Ta książka nie bez powodu nosi taki tytuł. Bo to właśnie źle zrozumiana i zinterpretowana scena może doprowadzić do błędu, który trudno będzie naprawić, a taki właśnie finał w tej części zaserwowano nam pod koniec. Ale o tym, co zobaczył Phix i jakie były tego konsekwencje, dowiedzą się tylko ci, którzy będę mieli odwagę sięgnąć po tą książkę.



                                Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
                                                                   Wydawnictwu EditioRed!

piątek, 28 maja 2021

#170 "Don't love me" - Lena Kiefer

    Literatura New Adult zajmuję w moim sercu szczególne miejsce. Mimo trzydziestki na karku nadal uwielbiam historie skupiające się na młodych ludziach wchodzących w dorosłość, którzy nierzadko zmuszeni są zmagać się z trudnymi problemami i często ciężką przeszłością. Jeśli chodzi o ten konkretny gatunek na polskim rynku, to ostatnimi czasy prym wiedzie Wydawnictwo Jaguar, które skupia się na publikacjach niemieckich autorek. Kolejną ich propozycję, którą śmiało można zaliczyć do gatunku N/A jest powieść debiutującej w naszym kraju Leny Kiefer „Don't love me”, której recenzję przeczytacie poniżej.




         Tytuł - "Don't love me"   
         (oryg. Don't love me)
          Autor – Lena Kiefer
    Tłumaczenie - Katarzyna Łakomik
          Wydawnictwo – Jaguar
           Liczba stron – 440
         Wydanie pierwsze – 2021
        ISBN – 978-83-7686-975-9


Główną bohaterką historii jest Kenzie Stayton, która po tragicznej śmierci ukochanej mamy przed kilku laty, mieszka wraz z ojcem i trzema młodszymi siostrami niedaleko Londynu. Ogromną pasją dziewczyny jest urządzanie wnętrz i to z tym zawodem chcę związać swoją przyszłość. Zanim jednak stanie się znakomitą projektantką, musi dostać się na wymarzoną uczelnię University of the Arts, a żeby zwiększyć na to swoje szanse, potrzebuję zdobyć doświadczenie. Kiedy plan odbycia letnich praktyk w jednej z londyńskich pracowni aranżacji wnętrz legnie w gruzach, Kenzie czuję się jakby ktoś podciął jej skrzydła. Na szczęście od czego ma się pomysłowego ojca, który szybko wpada na wyjście awaryjne z całej sytuacji. Tak właśnie nasza bohaterka, po usilnych namowach swojej upartej rodziny, wyjeżdża do oddalonego o kilkaset kilometrów od domu szkockiego Kilmore, gdzie przez dwa miesiące będzie praktykować u boku dawnej przyjaciółki swojej zmarłej mamy.

Początkowa niechęć do odbywania stażu tak daleko od domu, zwłaszcza że do tej pory Kenzie pomagała ojcu w prowadzeniu domu i wychowywaniu młodszych sióstr, mija z chwilą kiedy dziewczyna wreszcie przybywa do Kilmore, ciepło powitana przez Paulę McCoy u której ma odbywać staż. Na dodatek okazuję się, że aktualnie kobieta będzie pracować przy bardzo prestiżowym zleceniu, jakim jest aranżowanie wnętrz w nowej części Kilmore Grand Hotel – zamku, który od lat jest w posiadaniu hotelarskiej rodziny Hendersonów.

Pech chcę, że pewien arogancki przedstawiciel płci przeciwnej, którego Knezie spotkała w sklepie tuż po przyjeździe do Szkocji, okazuję się być jednocześnie najmłodszym pokoleniem rodziny Hendersonów. Co ciekawe, wszyscy ostrzegają ją przed chłopakiem, twierdząc że jest złym człowiekiem, a nawet diabłem.

Lyall Henderson to czarna owca nie tylko własnej rodziny, ale i całego Kilmore. Przystojny, bogaty student architektury zdaję się mieć wszystko, ale to tylko pozory, a jak wiadomo one lubią mylić. Pomysł kilkutygodniowego pobytu w Kilmore wcale nie jest dla chłopaka przyjemnością, a stanowi obowiązek i przymus skrupulatnie rozliczany przez rodzinę z jego babką - seniorką rodu Hendersonów na czele, której zdanie... stanowi prawo.


„Samohód zwolnił. Musiałem zdjąć stopę z gazu zupełnie nieświadomie. Jakby coś mnie powstrzymywało przed kontynuowanie jazdy. Posłuchałem tego głosu i zatrzymałem auto na poboczu. Objąłem kierownicę i spojrzałem w niebo. Deszcz dudnił o przednią szybę i rozmywał drzewa przede mną. Poza moim samochodem na ulicy było zupełnie pusto.

Tak więc wróciłem. Do tego miasta, do tych ludzi i do tej pogody – wszystko było dokładnie takiem jak trzy lata temu. Ale tym razem każda komórka mojego ciała krzyczała, żeby zawrócił na lotnisko. Albo przynajmniej obrał zupełnie inny cel podróży. Pojechał tam, gdzie nie zaznam na każdym koku nienawiści.”

 

Żadnych imprez, żadnych dziewczyn, bycie chodzącym ideałem i współpraca przy nowym projekcie w Kilmore Grand Hotel – tak ma wyglądać pobyt w Lyalla w rodzinnym mieście. Problem w tym, że jego uwagę przyciąga nowa praktykantka, a serce samej Kenzie także nie pozostaję obojętne na chłopaka.



Na pierwszy rzut oka ta książka brzmi bardzo schematycznie, jednak nawet nie wiecie, jak bardzo jest to złudne. „Don't love me” bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, ale nie powinno mnie to dziwić, biorąc po uwagę, że praktycznie każda historia New Adult od Jaguara to strzał w dziesiątkę. Kenzie i Lyall to postaci, które skradły moje serce. Ona inteligentna, ambitna, pomocna i zaradna. On, mimo iż pochodzi z zamożnej rodziny, nie jest typowym przedstawicielem wyższej klasy – w zasadzie w pewien sposób nią gardzi. Jestem zachwycona tym, w jak intrygujący i tajemniczy sposób autorka poprowadziła całą fabułę. Czytelnik z zapartym tchem chcę odkryć, co wydarzyło się trzy lata wcześniej, a co wywołało takie, a nie inne podejście rodziny oraz mieszkańców Kilmore do Lyalla. Bo zostać czarną owcą dla bliskich i być uznawanym w okolicy za „persona non grata” nie mogło nastąpić z błahego powodu.

Czym byłaby książka bez anty-bohaterów? W „Don't love me” są nimi... zasady i reguły ustanawiane przez nestorkę rodu Hendersonów, czyli babkę Lyalla oraz jego ciotkę Moirę. Wszelkie skandale i odstępstwa są zakazane, a za ich naruszenie grozi... wydalenie z rodziny. Wizerunek to coś, co ma być na pierwszym miejscu. Istotne jest, że w tej rodzinie to kobiety odgrywają główną rolę, a mężczyźni spychani są na drugi plan. I mam tu na myśli, że dobieranie partnerek jest bardzo istotne, bo to one potem będą pełnić większą rolę, niż faktyczni męscy potomkowie rodziny. Lyall z pomocą swoich kuzynów i siostry zamierza przerwać ten cykl idiotycznych zasad, ale czy mu się to uda? I jak bardzo ucierpi na tym relacja z Kenzie.

Ta książka ma w sobie to coś, czego powinna dostarczać dobrze napisana powieść New Adult. Rozterki i problemy bohaterów przedstawione są w ciekawy i przemyślany sposób. Lyall to wspaniała postać, której się kibicuję, bo mimo młodego wieku chcę przerwać schematy, które panują w jego skostniałej i sztywnej rodzinie od dziesięcioleci. Barwny i przystępny język sprawia, że powieść Leny Kiefer czyta się szybko, a kiedy czytelnik dociera do ostatniej strony, chcę zwyczajnie więcej i więcej.


Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
Wydawnictwu Jaguar!


środa, 26 maja 2021

#169 "Marionetka" - Paulina Jurga

       Napisać dobry debiut w dzisiejszych czasach to sztuka, która nie zawsze się udaję. W przypadku „Matrioszki” Pauliny Jurgi, autorka wyszła z tego zadania zwycięsko, o czym pisałam w lutowej recenzji. Kontynuacje - czy to filmowe czy książkowe mogą spowodować dwie rzeczy – albo obniżyć jakość (co zdarza się chyba najczęściej) albo podnieść poprzeczkę jeszcze wyżej (o czym każdy skrycie marzy, ale niewielu osiąga). O tym, jak z kontynuacją losów Marty, Nikołaja i spółki poradziła sobie autorka w „Marionetce” i do której z powyższych kategorii trafiła dowiecie się poniżej.




          Tytuł – „Marionetka"
         Autor – Paulina Jurga
         Wydawnictwo – Otwarte
          Liczba stron – 424
        Wydanie pierwsze – 2021
        ISBN – 978-83-8135-088-4


Akcja „Marionetki” rozpoczyna się w momencie w którym zakończyła się „Matrioszka”. Marta budzi się ze świadomością, że zabiła własnego ojca, kiedy stanęła w obronie człowieka w którym się zakochała. Oszołomienie i fakty zaczynają docierać do niej z prędkością światła, zwłaszcza kiedy przypomina sobie, że życie stracił też jeden z jej braci, a przyjaciółka została wywieziona w nieznanym kierunku. Ale jeśli myślicie, że to najgorsze co mogło spotkać naszą bohaterkę, to jesteście w wielkim błędzie, bo nic nie boli bardziej niż kłamstwo – zwłaszcza kiedy pochodzi od ukochanego.


Umieranie nie boli. 
A przynajmniej nie fizycznie, bo gdy już otrzymasz śmiertelny cios, twój organizm walczy o choćby sekundę życia więcej i produkuje ogromną ilość adrenaliny. Po to tylko, żebyś dokonał jakiegokolwiek wysiłku, który zwiększyłby twoje szanse na przeżycie.”


Marta nie była świadoma, że znalazła się w samym środku większego planu – takiego o którym wiedzieli wszyscy poza nią samą, a planu mającego zniszczyć i odebrać władzę jej ojcu. Teraz kiedy zginął on z dziewczyny wszystko się zmieniło, jednak jej trudno już zaufać komukolwiek. Bo jak zaufać bratu, który ukrywał przed nią, że jednak odzyskał władzę w nogach? Jak wybaczyć ukochanemu, który ukrywał swoją prawdziwą tożsamość? Jak na nowo rozmawiać z cichą pokojówką, którą uważałaś za bliską przyjaciółkę, a która okazała się żołnierzem?

Maksymian, Nikołaj i Tatiana próbują odzyskać zaufanie naszej bohaterki, aczkolwiek nie jest to wcale takie proste. Jednak wspólny front, to teraz najważniejsza rzecz jakiej wszyscy potrzebują, bo gra toczy się o wysoką stawkę – schedę i tytuł pachana po Grigoriju Kosłowie, które ma otrzymać brat bliźniak Marty. Aby tak się stało, zgodę na to musi wyrazić kilku wysoko postawionych współpracowników zabitego Kosłowa. Powszechnie wiadomo, że władza to coś, czego nie dostaję się ot tak, a nasi bohaterowie będą musieli dobrze dobierać karty, aby wygrać rozdanie którego jest ona stawką.


Tak wiele dobrego mam do napisania o tej książce, że aż nie wiem od czego zacząć. Pióro autorki było bardzo dobre już w „Matrioszce”, ale w „Marionetce” Paulina Jurga przeszła samą siebie. Ciężko jest utrzymać świetne i równe tempo akcji przez całą fabułę, ale w przypadku tej historii autorce się to po prosto udało. Niesamowite jest to, że przez te ponad czterysta stron książki moje serce nie biło, ono... waliło jak szalone.

Bardzo się cieszę, że w tym tomie autorka poprowadziła narrację dwuosobową, dzięki czemu czytelnik nie tylko wchodzi w umysł Marty, ale i ma szansę poznać myśli Nikołaja. Ogromnym walorem takiego zabiegu jest fakt, że dowiadujemy się więcej o jego strasznym dzieciństwie i tym dlaczego mężczyzna jest taki jaki jest.

Ta historia zawiera także dwa mocne plot-twisty – jeden w początkowej, a drugi w końcowej fazie książki, które stanowiły fantastyczny wstęp i zakończenie tej części trylogii.

Za świetny research, który bez wątpienia wykonała przed napisaniem książki Paulina Jurga należą się jej mocne brawa. Tradycje, nazewnictwo oraz cała mafijna otoczka jakie przewijają się przez całą fabułę stanowią jej ogromną zaletę i są niezwykłą skarbnicą wiedzy.


Słowo 'marionetka' oznacza lalkę poruszaną za pomocą nitek lub drutów przyczepionych do jej kończyn i głowy. Jako symbol uznawana jest zatem za człowieka pozostającego całkowicie pod czyimś wpływem lub na czyichś usługach. Jestem pewna, że nieprzypadkowo kontynuacja „Matrioszki” nosi taki właśnie tytuł. Tylko kim ona jest w tej historii? Bo na pewno nie można jednoznacznie wskazać konkretnej postaci, co tylko świadczy o ciekawym zabiegu zastosowanym przez autorkę. Kto kim steruje? Oto jest pytanie.


                            Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
                                                                   Wydawnictwu Otwartemu!

sobota, 22 maja 2021

#168 "Materiał na chłopaka" - Alexis Hall

       „Materiał na chłopaka” to książka, która całkiem niedawno opanowała niemal całe recenzenckie social media – bookstagramy, blogi, konta na facebooku. Przyznam, że sama kupiłam ją skuszona wieloma pozytywnymi recenzjami. Do jej lektury przystąpiłam jednak dopiero, kiedy cały ten medialny szum nieco ucichł, żeby na spokojnie ją przeczytać i wyrobić własne zdanie, którym podzielę się poniżej.




     Tytuł - "Materiał na chłopaka"   
       (oryg. Boyfriend Material)
           Autor – Alexis Hall
      Tłumaczenie - Martyna Tomczak
          Wydawnictwo – Otwarte
           Liczba stron – 456
         Wydanie pierwsze – 2021
        ISBN – 978-83-8135-087-7

 

Wyobraźcie sobie, że wasz ojciec to gwiazda rocka sprzed lat, a matka to popularna niegdyś piosenkarka. Mimo, iż najlepsze lata swojej sławy mają już dawno za sobą, to będąc synem takich rodziców trudno pozostać anonimowym we współczesnym świecie. Bo w świecie mediów społecznościowych i czyhających na każdym kroku fotografów, kwestią czasu jest aż wylądujesz w rubrykach plotkarskich brukowców i to będąc tematem niepochlebnych artykułów. Dwudziestoośmioletni Luc O'Donnell doskonale wie jak to jest, bo jego życie to jeden wielki rozgardiasz. Wizerunek naszego bohatera jest dla niego istotny, gdyż na co dzień pracuję w fundacji ekologicznej w której odpowiada za kontakty z darczyńcami. Kiedy media po raz kolejny dokumentują jego upadek i to dosłownie, Luc naciskamy przez szefową, zmuszony jest ratować swoją reputację, a nic nie działa lepiej na wizerunek niż... bycie ustatkowanym i poważnym – czyli swoim przeciwieństwem. Tyle, że nasz bohater od kilku lat jest singlem, a jego życie wcale nie jest poukładane. Od czego zatem są przyjaciele? Od tego, żeby ci pomóc i wpaść na genialny pomysł. Skoro nie masz chłopaka, znajdź kogoś kto będzie go udawał.


- Ale w tej chwili – dodała, rzucając mi chłodne spojrzenie – twój publiczny wizerunek jako rozwiązłego, zboczonego kokainisty w spodniach z wycięciami na tyłku odstraszył największych darczyńców, a chyba nie muszę ci przypominać, że ich liczba niebezpiecznie zbliża się do jednocyfrowej. (…)

- To co mam zrobić?

- Jak najszybciej się zrehabilitować. Stać się na powrót nieszkodliwym sodomitą, którego klienci luksusowych delikatesów mogą swoim lewicowym znajomym przedstawić z dumą, a prawicowym z poczuciem wyższości.

- Chciałbym zaznaczyć, że to, co pani mówi, jest głęboko obraźliwe.

Wzruszyła ramionami.

- Darwina obrażały Ichneumonidae. Ku jego rozgoryczeniu nie przestały w związku z tym istnieć.

Gdybym miał jaja choć trochę większe niż koma, wstałbym i wyszedł. Ale nie miałem, więc nie wyszedłem.

- Nie mam wpływu na to, co piszą o mnie brukowce.

- Jasne, że masz – wtrącił Alex. - To bardzo proste.

Spojrzeliśmy na niego oboje.

- Mój kumpel z Eton Mulholland Tarquin Jjones wpadł kilka lat temu w koszmarne tarapaty z powodu pewnego nieporozumienia z kradzionym samochodem, trzema prostytutkami i kilogramem heroiny. W gazetach obsmarowali go niemiłosiernie, ale wystarczyło, że zaręczył się z pewną śliczną młodą dziedziczką z Devonshire, żeby pisali już tylko o przyjęciach w ogrodzie i sesjach zdjęciowych do „Hello”.

- Alex- powiedziałem wolno. - Zdajesz sobie sprawę, że jestem gejem i tego dotyczy cala ta rozmowa?

- Oczywiście może być dziedzic zamiast dziedziczki.

- Nie znam ani żadnego dziedzica, ani dziedziczki.


Tak właśnie Luc zawiera umowę z Oliverem Blackwoodem, z którym miał już kiedyś (nie)przyjemność się spotkać. Jeśli Luc to nieuporządkowany życiowy chaos, to Oliver stanowi oazę spokoju, opanowania i stagnacji. Dwa kompletne przeciwieństwa, dwa różne światy - niczym ogień i woda, nie łączy ich zupełnie nic. Teoretycznie.

Umowa była jasna i prosta. Jeśli w prasie wylądują ich wspólne zdjęcia – wszyscy pomyślą, że Luc wreszcie sporządniał, bo w końcu spotyka się z odpowiedzialnym mężczyzną, a do tego prawnikiem. Poza tym, Oliver miał towarzyszyć Lucowi na ważnej firmowej imprezie, a w zamian za to, Luc uda się na przyjęcie z okazji rocznicy ślubu rodziców Olivera. Jednak życie bywa nieprzewidywalne i potrafi zaskakiwać z siłą huraganu  - huraganu zwanego uczuciami.


„Materiał na chłopaka” to książka, zaliczająca się do literatury LGBT, której fanką jestem od dawna. Przyznam, że w przypadku historii Luca i Olivera miałam ogromne oczekiwania, zwłaszcza po tych wszystkich fantastycznych opiniach, jakie o niej czytałam. Jeśli mam być brutalnie szczera, to ta historia nie jest tak fenomenalna, jak oczekiwałam, co nie znaczy, że jest zła.


Dużym plusem książki są postaci drugoplanowe, mówię tu zwłaszcza o paczce w jakiej obraca się Luc – z takimi szalonymi i różnorodnymi pod wieloma względami przyjaciółmi można konie kraść. Poza tym, język historii jest bardzo przystępny, co sprawia, że czytanie stanowi czystą przyjemność. Zakochałam się w słowach tej książki – prostych i przemawiających do mnie, jednocześnie pięknych i wywołujących wzruszenie. Jestem fanką tego, jak życiowe problemy zostały w niej poruszone m.in. oczekiwania rodziców wobec dzieci albo kompletny brak zainteresowania z ich strony czy samo poszukiwanie bliskości z drugą osobą. Myślę, że spokojnie mogłabym wybrać nawet kilkadziesiąt pięknych cytatów czy dialogów, które warto zapamiętać. Poza tym ta książka dobitnie pokazuje jak można świadomie lub nie sabotować własne szczęście.

Rozumiem zamysł autora, aby główni bohaterowie byli swoimi kompletnymi przeciwieństwami: uporządkowany i bałaganiarz czy szalony i spokojny, ale chyba nic nie drażniło mnie bardziej niż to, że Lucowi jak na swoje dwadzieścia osiem lat, nie chciało się nawet posprzątać mieszkania. Wiem, że to szczegół, ale serio? Czuję, że mógłby zginąć przygnieciony górą ubrań i śmieci, nawet tego nie zauważając.

Końcówka książki była moim zdaniem mocno przyspieszona. Zbyt dużo tam niepotrzebnych dramatów, które były zwyczajnie wyolbrzymione. Czułam się jakbym przez 90% książki jechała z tą samą stałą prędkością, by na ostatnich 10% przyspieszyć do 100km/h.

środa, 19 maja 2021

#167 "Złamane emocje" - Cora Reilly

       Nie jest tajemnicą, że ostatnimi czasy świat książkowych romansów zdominowały klimaty mafijne. Sama jestem ich ogromną fanką, aczkolwiek w moim przypadku trzeba czegoś więcej, żebym zachwyciła się lekturą z takim wątkiem. Czegoś co mnie pochłonie, do czego będę chciała wracać (tak – należę do tej grupy osób, które kilkukrotnie czytają swoich ulubieńców), co da mi świetną akcję, interesujących bohaterów i ciekawy pomysł na fabułę. Cora Reilly to fenomen, bo pisać o mafii już którąś z kolei książkę i... nadal zachwycać, trzymać formę i dawać czytelnikowi niesamowitą świeżość w każdej z nich, stanowi nie lada wyczyn. Jak ona to robi? Nie wiem. Ale dzisiejsza polska premiera „Złamanych emocji”, o których opowiem poniżej, to kolejny dowód na powyższą tezę.




        Tytuł  - "Złamane emocje"   
        (oryg. Twisted Emotions)
           Autor – Cora Reilly
     Tłumaczenie - Anna Kuksinowicz
         Wydawnictwo – NieZwykłe
           Liczba stron – 388
         Wydanie pierwsze – 2021
        ISBN – 978-83-8178-551-8


Instytucja małżeństwa w świecie mafii stanowi nieodłączny element strategiczny. Nie ma tu mowy o miłości, randkach czy poznaniu drugiej osoby. Tak też dzieję się w przypadku bohaterów „Złamanych emocji” drugiej części serii Camorra Chronicles.


Powiedzieć, że życie nie oszczędzało Kiary Vitiello to mało. Kiedy jej ojciec poniósł największą cenę za zdradę mafii, nasza bohaterka trafiła na wychowanie do wujostwa. Nie przypuszczała jednak, że to co ją tam spotka, będzie jeszcze gorsze, niż fakt patrzenia na nią krzywym okiem przez innych z uwagi na osobę ojca – oszusta. Krzywda jakiej doświadczyła nasza bohaterka stała się ciężarem, który każdego dnia przygniatał jej ramiona. Skromna, małomówna, płochliwa i emanująca niepewnością dziewczyna była jednak świadoma, że kiedyś przyjdzie jej się zmierzyć z czymś, co wywoływało u niej najgorsze przeczucia – aranżowanym małżeństwem. Wiedziała, że jeśli do tego dojdzie, skrywana przez nią okrutna prawda wyjdzie na jaw.

   

  – Kogo mam poślubić? – wydusiłam z siebie.

– Kogoś wysoko postawionego – zapewniła ciotka Egidia. Na ustach miała nerwowy uśmiech, ale jej oczy… W jej oczach było widać współczucie, więc w głębi duszy już wiedziałam, że moje okropne wspomnienia z przeszłości wkrótce zyskają towarzyszy.

– Kogo? – wychrypiałam.

– Nino Falcone, prawą rękę jego brata Remo Falcone, który jest capo Camorry – oznajmił Felix, nie patrząc w moją stronę.

Potem już nic nie słyszałam. Wstałam z fotela i bez słowa opuściłam salon. Poszłam na górę, do swojego pokoju, opadłam na szezlong i pustym wzrokiem wpatrywałam się w łóżko. Było ładnie zaścielone. Nie pozwalałam robić tego służącym, od dawna zajmowałam się tym sama. Każdej nocy brałam poduszkę oraz kołdrę i zwijałam się w kłębek na szezlongu, gdzie spałam, a rankiem odkładałam wszystko na miejsce, po czym ścieliłam łóżko, by nikt nie dowiedział się, że od sześciu lat nie zmrużyłam w nim oka.


Nino Falcone był bratem i prawą ręka bezwzględnego Remo, który stał na cele mafii w Las Vegas. Jako głos rozsądku, opanowania i zimnej kalkulacji był człowiekiem jednocześnie przerażającym jak i tajemniczym. Słowa takie jak uczucia czy emocje nie istniały ani w jego słowniku ani głowie. Kiedy jego Capo podjął decyzję, że to właśnie on pojmie za żonę zaproponowaną przez nowojorskiego Capo kandydatkę, zgodził się doskonale wiedząc, że małżeństwo będzie stanowiło nic innego, jak sojusz mogący umocnić Camorrę i Famiglię.

Ślub kuzynki nowojorskiego Capo i consigliere Camorry z Las Vegas miał być wydarzeniem niosącym nadzieję na pokój, jednak już noc poślubna ujawniła prawdę, która od lat stanowiła brzemię noszone przez pannę młodą. Mimo, iż winny został ukarany przez samego pana młodego, to Kiara nie wiedziała, czego może się spodziewać. Czekało ją życie w obcym mieście, z ludźmi, którzy ją przerażają i świecie, który nie dawał jej powodów do ufności.


Gdybym miała określić jednym słowem „Złamane emocje” to chyba użyłabym słowa 'metamorfoza'. Bo to właśnie ją przechodzą główni bohaterowie na łamach kart tej historii. Walka z demonami własnej przeszłości nigdy nie jest łatwa, ale kiedy okazuję się, że masz obok siebie kogoś, kto może w jakiś sposób zapewnić ci odrobinę komfortu i siły w tej walce, nie przeraża nas ona już tak bardzo, jak na początku. Nino to ciekawa postać jeśli chodzi o męskie sylwetki w książkach Cory Reilly. Opanowany i cierpliwy mężczyzna, który dawno temu wyzbył się jakichkolwiek emocji. Inteligentny do szpiku kości człowiek, który każdą sytuację traktuję niczym równanie matematyczne, którego wynik zawsze jest w stanie przewidzieć. Nie przewidział tylko jednego – Kiary Vitiello w swoim życiu i tego jak na nie wpłynie.

Kocham tą książkę całym sercem, a postaci Kiary i Nino są obok (Remo i Serafiny, o których przeczytacie w kolejnym tomie serii), moimi ulubionymi stworzonymi przez autorkę. „Złamane emocje” to historia o trudnej przeszłości, walce z przeciwnościami i odnajdywaniu siły w ludziach, po których najmniej się tego spodziewamy.


         Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
                                                                       Wydawnictwu NieZwykłemu!


sobota, 15 maja 2021

#166 "Mężczyzna bez uczuć" - Celia Aaron

      „Mężczyzna bez uczuć” to książka, która moją uwagę przyciągnęła... okładką. Powiedzmy sobie szczerze – jest fantastyczna. Mimo, iż nie ma na niej nic odkrywczego, to jednak oczy mężczyzny na grafice, skusiłyby chyba każdą czytelniczkę. Opis brzmiał równie kusząco, więc jeśli chcecie wiedzieć, jak oceniam zawartość książki i moje pierwsze spotkanie z twórczością Celii Aaron zapraszam do lektury poniższej recenzji.



     Tytuł - "Mężczyzna bez uczuć"
          (oryg. The Bad Guy) 
          Autor – Celia Aaron
    Tłumaczenie - Klaudia Wyrwińska
        Wydawnictwo – NieZwykłe
           Liczba stron – 360
        Wydanie pierwsze – 2021
        ISBN – 978-83-8178-510-5


Główną bohaterką historii jest Camille Briarlane, która na co dzień uczy biologii w prestiżowym liceum Trenton. Botanika i rośliny są jest jej ogromną pasją, więc nauczanie o nich, stanowi dla niej czystą przyjemność. Pewnego wieczoru wraz ze swoim chłopakiem udaję się na przyjęcie organizowane przez firmę w której pracuję mężczyzna. Nasza bohaterka nie spodziewa się jeszcze, że ten jeden wieczór, jeden taniec i jedna niewinna rozmowa wystarczą, aby nieświadomie przyciągnąć uwagę drapieżnika – i wcale nie mówię tu o zwierzęciu. Aczkolwiek...

Sebastian Lindstrom (osobiście jaram się tym skandynawskim nazwiskiem bohatera) jest przystojny, bogaty i jako dyrektor generalny stoi na czele rodzinnego imperium Lindstrom Corporation. Ma wszystko o czym każdy mężczyzna po trzydziestce mógłby zamarzyć. Jednak idealny obraz człowieka jaki właśnie wam przedstawiłam, jest w pewnym stopniu iluzją, bo prawdziwa twarz Sebastiana skrywa tajemnicę, o której wie tylko on i jego ojciec. Nasz bohater to... psychopata z zapędami socjopatycznymi – i nie, nie nadinterpretuję tych słów. Sebastian został zdiagnozowany już w dzieciństwie, a jego ojciec robił wszystko, aby nauczyć go żyć i wtapiać się w normalnym świecie zdrowych psychicznie ludzi. Poznanie na przyjęciu Camille, było dla mężczyzny jak uderzenie pioruna, a świadomość uznania jej jako swojej własności przyszło mu szybko i już nic nie mógł z tym zrobić. Brak empatii i wykorzystywanie ludzi do własnych celów były dla Sebastiana normą, a brak wstydu i jakichkolwiek wyrzutów sumienia, czyniły go człowiekiem, który kontrolował wszystko wokół siebie.

W normalnym świecie, jeśli kobieta przykuwa uwagę mężczyzny, zazwyczaj zaprasza on ją na randkę, kolację czy spacer. Jednak w świecie psychopaty jakim jest Sebastian Lindstrom, to tak nie działa. Jeśli czegoś chcę, po prostu to bierze, bez względu na konsekwencje. I tak właśnie zrobił nasz bohater, realizując swój plan i podstępem porywając Camille do swojej posiadłości na odludziu.


„Gdy ją poznałem, miała już swojego rycerza na białym koniu. Zawłaszczył ja sobie, wbił flagę i chwalił się nią niczym trofeum, którym dla niego była.

Wzorcowa romantyczna historia.

Ale w każdej historii występuje też czarny charakter, który czeka, żeby zadać cios. Łotr, który potrafi sprawić, że świat stanie w płomieniach, jeśli dzięki temu on dostanie to, czego chce.

Tym czarnym charakterem jestem ja.

To ja jestem tym złym.”


Czy czarny charakter będący głównym bohaterem książki, może wkupić się w łaski czytelnika? Czy można polubić zło? Czy w ogóle można je w jakikolwiek sposób usprawiedliwić? Tak wiele pytań, na które chyba nie ma właściwej odpowiedzi.


„Mężczyzna bez uczuć” to książka, co do której miałam jakieś dziwne wewnętrzne przeczucie, że mnie zachwyci. I wiecie co? Mam co do niej mocno mieszane odczucia. Tak jakbym mogła jej dać z jednej strony 10 gwiazdek, a z drugiej 1. Sama jestem w pełni świadoma tym, jak niejednoznacznie to brzmi.

Mamy tu człowieka, który ot tak (po jednym spojrzeniu) wmówił sobie, że ta kobieta jest jego – koniec kropka. Porwanie? Nie ma problemu. Plan upozorowania jej śmierci, żeby bliscy myśleli, że nie żyję? Zrobi się. W głowię mi się to nie mieściło? Ale w końcu nie jestem psychopatką, więc może tak działają ich umysły. Oczywiście w książce mamy do czynienia z syndromem sztokholmskim, a główna bohaterka zaczyna czuć pociąg fizyczny do mężczyzny, który przetrzymuję ją w bardzo luksusowych skądinąd warunkach. Irytowało mnie jednak to, z jaką łatwością Camille przyjęła chociażby jego prezent w postaci pięknej i wspaniale wyposażonej szklarni z różnymi gatunkami rzadkich roślin, albo jak dała się szantażować, byle tylko Sebastian nie zniszczył cennych dokumentów związanych z botaniką. Będąc przetrzymywaną siłą, nigdy w życiu nie wchodziłabym w żadne układy z porywaczem? Chyba?

O dziwo - książkę czyta się świetnie. Celia miała dobry pomysł na stworzenie anty(bohatera). Rozdziały pisane z perspektywy Sebastiana dają czytelnikowi niezły pogląd na to, w jaki sposób działa umysł psychopaty i jak kreują się socjopatyczne zapędy mężczyzny. Nasz bohater to człowiek, którego jednocześnie chcesz nienawidzić, ale ostatecznie nie jesteś w stanie. Czyżbym cierpiała na syndrom sztokholmski tej książki? Ta historia jednocześnie irytuję i intryguję co sprawia, że nie potrafię jej jednoznacznie ocenić. Wybaczcie.