„Materiał na chłopaka” to książka, która całkiem niedawno opanowała niemal całe recenzenckie social media – bookstagramy, blogi, konta na facebooku. Przyznam, że sama kupiłam ją skuszona wieloma pozytywnymi recenzjami. Do jej lektury przystąpiłam jednak dopiero, kiedy cały ten medialny szum nieco ucichł, żeby na spokojnie ją przeczytać i wyrobić własne zdanie, którym podzielę się poniżej.
Wyobraźcie sobie, że wasz ojciec to gwiazda rocka sprzed lat, a matka to popularna niegdyś piosenkarka. Mimo, iż najlepsze lata swojej sławy mają już dawno za sobą, to będąc synem takich rodziców trudno pozostać anonimowym we współczesnym świecie. Bo w świecie mediów społecznościowych i czyhających na każdym kroku fotografów, kwestią czasu jest aż wylądujesz w rubrykach plotkarskich brukowców i to będąc tematem niepochlebnych artykułów. Dwudziestoośmioletni Luc O'Donnell doskonale wie jak to jest, bo jego życie to jeden wielki rozgardiasz. Wizerunek naszego bohatera jest dla niego istotny, gdyż na co dzień pracuję w fundacji ekologicznej w której odpowiada za kontakty z darczyńcami. Kiedy media po raz kolejny dokumentują jego upadek i to dosłownie, Luc naciskamy przez szefową, zmuszony jest ratować swoją reputację, a nic nie działa lepiej na wizerunek niż... bycie ustatkowanym i poważnym – czyli swoim przeciwieństwem. Tyle, że nasz bohater od kilku lat jest singlem, a jego życie wcale nie jest poukładane. Od czego zatem są przyjaciele? Od tego, żeby ci pomóc i wpaść na genialny pomysł. Skoro nie masz chłopaka, znajdź kogoś kto będzie go udawał.
- Ale w tej chwili – dodała, rzucając mi chłodne spojrzenie – twój publiczny wizerunek jako rozwiązłego, zboczonego kokainisty w spodniach z wycięciami na tyłku odstraszył największych darczyńców, a chyba nie muszę ci przypominać, że ich liczba niebezpiecznie zbliża się do jednocyfrowej. (…)
- To co mam zrobić?
- Jak najszybciej się zrehabilitować. Stać się na powrót nieszkodliwym sodomitą, którego klienci luksusowych delikatesów mogą swoim lewicowym znajomym przedstawić z dumą, a prawicowym z poczuciem wyższości.
- Chciałbym zaznaczyć, że to, co pani mówi, jest głęboko obraźliwe.
Wzruszyła ramionami.
- Darwina obrażały Ichneumonidae. Ku jego rozgoryczeniu nie przestały w związku z tym istnieć.
Gdybym miał jaja choć trochę większe niż koma, wstałbym i wyszedł. Ale nie miałem, więc nie wyszedłem.
- Nie mam wpływu na to, co piszą o mnie brukowce.
- Jasne, że masz – wtrącił Alex. - To bardzo proste.
Spojrzeliśmy na niego oboje.
- Mój kumpel z Eton Mulholland Tarquin Jjones wpadł kilka lat temu w koszmarne tarapaty z powodu pewnego nieporozumienia z kradzionym samochodem, trzema prostytutkami i kilogramem heroiny. W gazetach obsmarowali go niemiłosiernie, ale wystarczyło, że zaręczył się z pewną śliczną młodą dziedziczką z Devonshire, żeby pisali już tylko o przyjęciach w ogrodzie i sesjach zdjęciowych do „Hello”.
- Alex- powiedziałem wolno. - Zdajesz sobie sprawę, że jestem gejem i tego dotyczy cala ta rozmowa?
- Oczywiście może być dziedzic zamiast dziedziczki.
- Nie znam ani żadnego dziedzica, ani dziedziczki.
Tak właśnie Luc zawiera umowę z Oliverem Blackwoodem, z którym miał już kiedyś (nie)przyjemność się spotkać. Jeśli Luc to nieuporządkowany życiowy chaos, to Oliver stanowi oazę spokoju, opanowania i stagnacji. Dwa kompletne przeciwieństwa, dwa różne światy - niczym ogień i woda, nie łączy ich zupełnie nic. Teoretycznie.
Umowa była jasna i prosta. Jeśli w prasie wylądują ich wspólne zdjęcia – wszyscy pomyślą, że Luc wreszcie sporządniał, bo w końcu spotyka się z odpowiedzialnym mężczyzną, a do tego prawnikiem. Poza tym, Oliver miał towarzyszyć Lucowi na ważnej firmowej imprezie, a w zamian za to, Luc uda się na przyjęcie z okazji rocznicy ślubu rodziców Olivera. Jednak życie bywa nieprzewidywalne i potrafi zaskakiwać z siłą huraganu - huraganu zwanego uczuciami.
„Materiał na chłopaka” to książka, zaliczająca się do literatury LGBT, której fanką jestem od dawna. Przyznam, że w przypadku historii Luca i Olivera miałam ogromne oczekiwania, zwłaszcza po tych wszystkich fantastycznych opiniach, jakie o niej czytałam. Jeśli mam być brutalnie szczera, to ta historia nie jest tak fenomenalna, jak oczekiwałam, co nie znaczy, że jest zła.
Dużym plusem książki są postaci drugoplanowe, mówię tu zwłaszcza o paczce w jakiej obraca się Luc – z takimi szalonymi i różnorodnymi pod wieloma względami przyjaciółmi można konie kraść. Poza tym, język historii jest bardzo przystępny, co sprawia, że czytanie stanowi czystą przyjemność. Zakochałam się w słowach tej książki – prostych i przemawiających do mnie, jednocześnie pięknych i wywołujących wzruszenie. Jestem fanką tego, jak życiowe problemy zostały w niej poruszone m.in. oczekiwania rodziców wobec dzieci albo kompletny brak zainteresowania z ich strony czy samo poszukiwanie bliskości z drugą osobą. Myślę, że spokojnie mogłabym wybrać nawet kilkadziesiąt pięknych cytatów czy dialogów, które warto zapamiętać. Poza tym ta książka dobitnie pokazuje jak można świadomie lub nie sabotować własne szczęście.
Rozumiem zamysł autora, aby główni bohaterowie byli swoimi kompletnymi przeciwieństwami: uporządkowany i bałaganiarz czy szalony i spokojny, ale chyba nic nie drażniło mnie bardziej niż to, że Lucowi jak na swoje dwadzieścia osiem lat, nie chciało się nawet posprzątać mieszkania. Wiem, że to szczegół, ale serio? Czuję, że mógłby zginąć przygnieciony górą ubrań i śmieci, nawet tego nie zauważając.
Końcówka książki była moim zdaniem mocno przyspieszona. Zbyt dużo tam niepotrzebnych dramatów, które były zwyczajnie wyolbrzymione. Czułam się jakbym przez 90% książki jechała z tą samą stałą prędkością, by na ostatnich 10% przyspieszyć do 100km/h.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz