„Mężczyzna bez uczuć” to książka, która moją uwagę przyciągnęła... okładką. Powiedzmy sobie szczerze – jest fantastyczna. Mimo, iż nie ma na niej nic odkrywczego, to jednak oczy mężczyzny na grafice, skusiłyby chyba każdą czytelniczkę. Opis brzmiał równie kusząco, więc jeśli chcecie wiedzieć, jak oceniam zawartość książki i moje pierwsze spotkanie z twórczością Celii Aaron zapraszam do lektury poniższej recenzji.
Główną bohaterką historii jest Camille Briarlane, która na co dzień uczy biologii w prestiżowym liceum Trenton. Botanika i rośliny są jest jej ogromną pasją, więc nauczanie o nich, stanowi dla niej czystą przyjemność. Pewnego wieczoru wraz ze swoim chłopakiem udaję się na przyjęcie organizowane przez firmę w której pracuję mężczyzna. Nasza bohaterka nie spodziewa się jeszcze, że ten jeden wieczór, jeden taniec i jedna niewinna rozmowa wystarczą, aby nieświadomie przyciągnąć uwagę drapieżnika – i wcale nie mówię tu o zwierzęciu. Aczkolwiek...
Sebastian Lindstrom (osobiście jaram się tym skandynawskim nazwiskiem bohatera) jest przystojny, bogaty i jako dyrektor generalny stoi na czele rodzinnego imperium Lindstrom Corporation. Ma wszystko o czym każdy mężczyzna po trzydziestce mógłby zamarzyć. Jednak idealny obraz człowieka jaki właśnie wam przedstawiłam, jest w pewnym stopniu iluzją, bo prawdziwa twarz Sebastiana skrywa tajemnicę, o której wie tylko on i jego ojciec. Nasz bohater to... psychopata z zapędami socjopatycznymi – i nie, nie nadinterpretuję tych słów. Sebastian został zdiagnozowany już w dzieciństwie, a jego ojciec robił wszystko, aby nauczyć go żyć i wtapiać się w normalnym świecie zdrowych psychicznie ludzi. Poznanie na przyjęciu Camille, było dla mężczyzny jak uderzenie pioruna, a świadomość uznania jej jako swojej własności przyszło mu szybko i już nic nie mógł z tym zrobić. Brak empatii i wykorzystywanie ludzi do własnych celów były dla Sebastiana normą, a brak wstydu i jakichkolwiek wyrzutów sumienia, czyniły go człowiekiem, który kontrolował wszystko wokół siebie.
W normalnym świecie, jeśli kobieta przykuwa uwagę mężczyzny, zazwyczaj zaprasza on ją na randkę, kolację czy spacer. Jednak w świecie psychopaty jakim jest Sebastian Lindstrom, to tak nie działa. Jeśli czegoś chcę, po prostu to bierze, bez względu na konsekwencje. I tak właśnie zrobił nasz bohater, realizując swój plan i podstępem porywając Camille do swojej posiadłości na odludziu.
„Gdy ją poznałem, miała już swojego rycerza na białym koniu. Zawłaszczył ja sobie, wbił flagę i chwalił się nią niczym trofeum, którym dla niego była.
Wzorcowa romantyczna historia.
Ale w każdej historii występuje też czarny charakter, który czeka, żeby zadać cios. Łotr, który potrafi sprawić, że świat stanie w płomieniach, jeśli dzięki temu on dostanie to, czego chce.
Tym czarnym charakterem jestem ja.
To ja jestem tym złym.”
Czy czarny charakter będący głównym bohaterem książki, może wkupić się w łaski czytelnika? Czy można polubić zło? Czy w ogóle można je w jakikolwiek sposób usprawiedliwić? Tak wiele pytań, na które chyba nie ma właściwej odpowiedzi.
„Mężczyzna bez uczuć” to książka, co do której miałam jakieś dziwne wewnętrzne przeczucie, że mnie zachwyci. I wiecie co? Mam co do niej mocno mieszane odczucia. Tak jakbym mogła jej dać z jednej strony 10 gwiazdek, a z drugiej 1. Sama jestem w pełni świadoma tym, jak niejednoznacznie to brzmi.
Mamy tu człowieka, który ot tak (po jednym spojrzeniu) wmówił sobie, że ta kobieta jest jego – koniec kropka. Porwanie? Nie ma problemu. Plan upozorowania jej śmierci, żeby bliscy myśleli, że nie żyję? Zrobi się. W głowię mi się to nie mieściło? Ale w końcu nie jestem psychopatką, więc może tak działają ich umysły. Oczywiście w książce mamy do czynienia z syndromem sztokholmskim, a główna bohaterka zaczyna czuć pociąg fizyczny do mężczyzny, który przetrzymuję ją w bardzo luksusowych skądinąd warunkach. Irytowało mnie jednak to, z jaką łatwością Camille przyjęła chociażby jego prezent w postaci pięknej i wspaniale wyposażonej szklarni z różnymi gatunkami rzadkich roślin, albo jak dała się szantażować, byle tylko Sebastian nie zniszczył cennych dokumentów związanych z botaniką. Będąc przetrzymywaną siłą, nigdy w życiu nie wchodziłabym w żadne układy z porywaczem? Chyba?
O dziwo - książkę czyta się świetnie. Celia miała dobry pomysł na stworzenie anty(bohatera). Rozdziały pisane z perspektywy Sebastiana dają czytelnikowi niezły pogląd na to, w jaki sposób działa umysł psychopaty i jak kreują się socjopatyczne zapędy mężczyzny. Nasz bohater to człowiek, którego jednocześnie chcesz nienawidzić, ale ostatecznie nie jesteś w stanie. Czyżbym cierpiała na syndrom sztokholmski tej książki? Ta historia jednocześnie irytuję i intryguję co sprawia, że nie potrafię jej jednoznacznie ocenić. Wybaczcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz