piątek, 8 października 2021

#195 "Nie powinniśmy" - Vi Keeland

        Czas na recenzję książki pióra autorki, której chyba nie muszę przedstawiać, a na pewno nie fanom romansów. Vi Keeland ma w naszym kraju naprawdę dużą rzeszę wiernych czytelników. Wraz z końcem września na polskim rynku wydawniczym pojawiła się najnowsza historia jej autorstwa „Nie powinniśmy”. Czy wnętrze tego romansu zachwyciło mnie równie mocno, co sama okładka?  




        Tytuł – „Nie powinniśmy"
          (oryg. We Shouldn't)
           Autor – Vi Keeland
   Tłumaczenie - Ischim Odorowicz-Śliwa
    Wyd. – Kobiece/Niegrzeczne książki
           Liczba stron – 432
         Wydanie pierwsze – 2021
        ISBN – 978-83-6696-747-2


To zdecydowanie nie był dobry poranek dla Annalise O'Neil. Najpierw dostała mandat za złe parkowanie, a potem jej długie włosy zaplątały się i urwały wycieraczkę samochodu, któremu chciała podstępem go podłożyć. A był to dopiero początek dnia – dnia w którym zaczynała pracę w Foster, Burnett and Wren. Kiedy agencja reklamowa w której dotychczas pracowała połączyła z inną, wszyscy pracownicy jej firmy musieli fizycznie przenieść się do siedziby zajmowanej dotychczas tylko przez Foster Burnett w San Francisco. Fuzja dwóch dużych agencji wiązała się z niepewnością zatrudnienia dla ich pracowników, w tym także dla naszej bohaterki.

Duża agencja reklamowa nie może sobie pozwolić na dublowanie stanowisk, zwłaszcza kiedy chodzi o dyrektora kreatywnego. O tym kto miał piastować to stanowisko w firmie po fuzji, miała zdecydować rada, a pomóc im w tym mieli trzej klienci dla których prezentacje musieli przygotować Annalise i jej konkurent, który od dekady pracował w Foster Burnett na tym samym stanowisko, co nasza bohaterka we Wren Media.

Kiedy po koszmarnym początku Annalise wreszcie dociera do nowego biura, poznaje Bennetta Foxa z którym ma konkurować o stanowisko dyrektora kreatywnego w Foster, Burnett and Wren. Piekielnie przystojny, zaciekle ambitny i na wskroś arogancki mężczyzna mimo, że jest miły dla oka, to nie przypada Annalise do gustu, jeśli chodzi o jego charakter. Ale nie to jest najgorsze. Domyślacie się do czego zmierzam? Szybko okazuje się, że samochód któremu nasza bohaterka podłożyła na początku dnia swój mandat należał do... Bennetta.


Przyjemnego wieczoru. Ja pójdę teraz naprawić samochód.

Stałam osłupiała, gdy trzasnął za sobą drzwiami. Wywołany przez nie podmuch porwał ze stołu leżącą na nim kartkę. Przez kilka sekund unosiła się w powietrzu, aż w końcu wylądowała u moich stóp.

Początkowo gapiłam się na nią niewidzącym wzrokiem.

Kiedy w końcu skupiłam na niej wzrok, dotarło do mnie. Że coś jest na niej napisane.

Zostawił mi liścik? Schyliłam się i podniosłam papier, żeby mu się przyjrzeć.

Co do diabła? To nie był żaden liścik, tylko mandat za parkowanie.

I to nie jakiś przypadkowy.

To był mój mandat.

Ten sam cholerny świstek, który zostawiłam rano za czyjąś wycieraczką.


JEDEN CEL

DWOJE ZAWODNIKÓW


W miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone. Ambicja naszych bohaterów jest duża, a żadne z nich nie zamierza się poddać, zwłaszcza kiedy stawka jest tak wysoka. Zwycięzca dostanie prestiżowe stanowisko w Foster, Burnett and Wren, a przegrany trafi na zsyłkę do teksańskiego oddziału agencji.

Co się jednak wydarzy, kiedy wojna o pracę zamieni się w wojnę z... uczuciami?


Początkowo sądziłam, że "Nie powinniśmy" będzie typowym romansem enemies-to-lovers w stylu chociażby "Zaplątanych" Emmy Chase. Okazało się jednak, że było tu mniej wrogości na którą byłam nastawiona i szczerze mówić... trochę mnie to rozczarowało. Chwilami fabuła książki była monotonna i niczym mnie nie zaskakiwała. Sama akcja książki rozwijała się powoli, co sprawiło, że dość opornie wczuwałam się w całą historię i książkę czytałam długo jak na mnie tj. kilka dni. W relacji głównych bohaterów dało się wyczuć chemię, której osobiście oczekuje po tego typu romansie, co sprawiło, że bardzo kibicowałam Annalise i Bennettowi. Może i "Nie powinniśmy" nie zrobiło na mnie piorunującego efektu WOW, jakiego oczekiwałabym po książce Keeland, ale mimo to nie żałuję spędzonego z nią czasu. Ogromnym plusem jest pozostawienie oryginalnej okładki w polskim wydaniu - nie ma golizny, a hipnotyzujący męski wzrok zdecydowanie przykuwa uwagę i zachęca czytelnika do sięgnięcia po książkę, podczas buszowania między regałami w księgarni.



                                     Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
                                                   Wydawnictwu Kobiecemu i Niegrzeczne Książki!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz