piątek, 26 października 2018

#70 "Skandal" - L.J. Shen


Nadszedł dzień w którym wreszcie mogę podzielić się z wami moją opinią o trzeciej części serii Święci Grzesznicy autorstwa L.J. Shen. „Skandal”, bo o tej książce mowa, to według mnie najlepsza historia stworzona przez autorkę, spośród całej trylogii. O argumentach jakie za tym przemawiają przeczytacie w poniższej recenzji. 


  

            Tytuł – „Skandal"
            (oryg.Scandalous)
            Autor – L.J.Shen
    Tłumaczenie - Sylwia Chojnacka
      Wydawnictwo – Edipresse Książki
            Liczba stron – 304
          Wydanie pierwsze – 2018
         ISBN – 978-83-8117-642-2


Głównym bohaterem „Skandalu” jest kolejny z czworga przyjaciół prowadzących wspólnie firmę Fiscal Heights Holdings - Trent Rexroth. Cóż mogę wam o nim powiedzieć. Przystojny, pewny siebie, ale jednocześnie mówi tylko wtedy gdy zachodzi taka potrzeba. Nie bez powodu nazywają go „cichy”. Trzydzieści trzy lata to wiek w którym mając wielkie pieniądze - takie jak nasz bohater, powinno się korzystać z życia na całego, ale kiedy wychowuje się samotnie kilkuletnią córkę, priorytety szybko ulegają zmianie.

Edie Van Der Zee. Brzmi jak imię dla chłopaka połączone z nazwiskiem iście bogatego hrabiego. I w zasadzie coś w tym jest  bo Edie to osiemnastoletnia dziewczyna, która nie chadza w ładnych sukienkach, bo od nich woli szorty, t-shirty, ocean i swoją deskę surfingową.  Urodziła się jednak jako córka Jordana Van Der Zee, bogatego przedsiębiorcy i biznesmena, który swoim ciężkim charakterem i bezwzględnością zawstydziłby niejednego człowieka sukcesu. Nasza bohaterka gardzi jednak wszystkim, co reprezentuje jej ojciec, który nie akceptuję, że jego córka zamiast studiować na prestiżowych uniwersytetach Ligii Bluszczowej (na które skądinąd się dostała), woli cały swój czas poświęcać na mniej ważne według niego sprawy. Dlaczego zatem cały czas mieszka ona w wielkim domu ojca? Dlaczego nie wyjedzie gdzieś daleko od tego wszystkiego, czego tak nienawidzi? No cóż, Jordan Van Der Zee trzyma swoją własną córkę w garści. Istnieje coś co sprawia, że Edie nie może mu się przeciwstawić. Coś, a raczej ktoś.

Co się zatem wydarzy, kiedy Edie zmuszona szantażem przez swojego ojca, zostanie przez niego zatrudniona to szpiegowania i wyciągnięcia brudów na Trenta Rexrotha, którego Jordan zdaje się nienawidzić najbardziej ze wszystkich wspólników w Fiscal Heights Holdings? Nasza bohaterka nie przewidziała jednego – uczuć jakie wywoła w niej prawie dwukrotnie starszy Trent. Co gorsza nie spodziewała się, że będzie musiała podjąć decyzję, która kogoś skrzywdzi.


"I pamiętaj, zacznij doceniać zniszczone przez życie osoby. Nigdy nie wiadomo, do czego jesteśmy zdolni, bo gdy już ktoś nas złamał, kolejny cios jest niczym."

Sprawy zaczynają komplikować się jeszcze bardziej, kiedy okazuje się, że Edie jako jedyna potrafi nawiązać więź z małą Luną Rexroth.

„Skandal” skradł moje serce z wielu powodów. Po pierwsze występują tutaj moje ulubione książkowe wątki tzn. samotne rodzicielstwo – zwłaszcza, kiedy rodzicem jest tak jak w tym przypadku mężczyzna oraz spora różnica wieku między głównymi bohaterami.

Trent jest świetnym ojcem i robi wszystko co w jego mocy, aby zapewnić córce w miarę normalne dzieciństwo. Luna nie jest typową kilkulatką, bo ona… nie mówi i wcale nie wynika to z tego, że nie może czy też cierpi na jakąś chorobę. Po prostu… nie chcę.

Edie to zdecydowanie moja ulubiona żeńska bohaterka spośród wszystkich kobiet w całej serii Święci Grzesznicy. Mimo młodego wieku jest bardzo odpowiedzialna i śmiało można powiedzieć, że na swoich młodych barkach dźwiga cały świat. Często twierdzimy, że młoda osoba niewiele może wiedzieć o prawdziwym życiu i jego problemach. Edie jest przykładem na to, że może być wręcz przeciwnie.

L.J. Shen skonstruowała świetną i zawiłą fabułę, która naprawdę wciąga od pierwszych stron. Bohaterowie nie są jednotorowi ani monotonni, co sprawia, że całą historię czyta się naprawdę bardzo dobrze. W "Skandalu" wreszcie dostajemy "to coś" czego moim zdaniem brakowało w poprzednich książkach serii, coś co sprawia, że mamy ochotę do niej wracać.



             Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
Wydawnictwu Edipresse Książki!

czwartek, 18 października 2018

#69 "Mr. President" - Katy Evans


Katy Evans zyskała ogromną popularność i rzesze fanek, kiedy kilka lat temu wydała pierwszą część serii Real. Historia boksera Remy’ego i wybranki jego serca, skradła serca czytelniczek na całym świecie. Dla mnie jednak ta historia była … przeciętna. Nie wiem dlaczego, ale nie skradła mojego serca na tyle, żeby chociażby co jakiś czas do niej wracać. Później było już lepiej bo „Womanizer” czy „Ladies Man” o wiele bardziej przypadły mi do gustu. Dziś jednak chciałabym opowiedzieć wam co nieco o książce autorstwa Katy, której bohaterów zdecydowanie pokochałam. Kiedy jakiś czas temu przeczytałam tą duologię w oryginale, trzymałam kciuki aby wreszcie jakieś wydawnictwo wypuściło ją w Polsce. I dzięki Wydawnictwu Kobiecemu możemy już teraz cieszyć się pierwszą częścią serii Biały Dom czyli „Mr. President”. A czym tak rozkochała mnie ta historia?


 


         Tytuł – „Mr. President"
           (oryg.Mr.Pesident)
           Autor – Katy Evans
    Tłumaczenie - Gabriela Jakubowska
          Wydawnictwo – Kobiece
            Liczba stron – 319
          Wydanie pierwsze – 2018
         ISBN – 978-83-6607-466-8


Charlotte Wells to młoda, inteligentna kobieta, córka senatora, która na co dzień pracuję w „Kobietach Świata” organizacji społecznej, która pomaga kobietom przechodzącym przez najtrudniejsze chwile w życiu takie jak rozwód, choroba czy inne traumy. Teraz jednak nasza bohaterka ma szansę zmienić świat w jeszcze bardziej globalny zasięgu i to nie tylko życie kobiet, ale wszystkich obywateli Stanów Zjednoczonych. Charlotte otrzymała bowiem niezwykłą propozycję, taką której raczej nikt nie powinien odrzucać – została poproszona, aby dołączyć do sztabu wyborczego jednego z kandydatów na najważniejszy urząd - urząd Prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki.

Świat Matthew Hamiltona rozpadł się na kawałki, kiedy jego ojciec piastujący ówcześnie urząd amerykańskiego prezydenta, w trakcie swojej drugiej kadencji został zastrzelony przez nieznanego sprawcę. Matt stracił tatę, jego mama męża, a Ameryka straciła ukochanego prezydenta. Ojciec naszego bohatera od zawsze powtarzał mu, że kiedyś to on sam zostanie prezydentem, jednak młody Matthew traktował te słowa z przymrużeniem oka. Do czasu. Teraz 35-letni mężczyzna jako niezależny kandydat zamierza szturmem zdobyć Biały Dom, aby móc kontynuować to, czego jego ojciec nie zdążył dokończyć. Chcę walczyć o lepszą przyszłość dla obywateli, chcę stworzyć nowe miejsca pracy, poprawić kwestie związane z finansami, edukacją czy zdrowiem. Matthew ma serce, które chcę oddać swojemu krajowi, aby uczynić go jeszcze lepszym. Nie wie jednak, że w jego sercu znajdzie się miejsce nie tylko dla kraju, ale i dla kobiety.


Nasi bohaterowie poznali się wiele lat temu jako bardzo młodzi ludzie, praktycznie dzieci. Ale już wtedy serce rezolutnej Charlotte, skradł syn ówczesnego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Teraz Matthew już zapisał się w historii jako najmłodszy kandydat na amerykańskiego prezydenta, co więcej sondaże dają mu ogromną szansę na zwycięstwo w wyborach. Niepowiązany ani z partią republikańską, ani z demokratyczną, Matt jako niezależny kandydat z każdym dniem zyskuję coraz więcej zwolenników. Z młodym, pełnym zapału sztabem i pomysłami wierzy, że jest w stanie dać Ameryce lepszą przyszłość.

"Ludzie muszą wiedzieć, co im oferujesz! woła jakiś starszy mężczyzna. 
- Zaoferuję im siebie.Cisza 
Matt opiera dłonie na mównicy i nieco się pochyla. 
Od wielu lat opinia publiczna jest przekonana o tym, że każda obietnica, jaką składa kandydat, to kłamstwo. Nikt im już nie wierzy. Politykę całkowicie skaziła propaganda. Chcę powiedzieć, że prowadzimy kampanię skąpą w hasła wyborcze i pozbawioną pomówień. Służę swojemu krajowi. Kiedy zapytano mnie, jak zamierzam rządzić, razem z moim zespołem - patrzy na mnie znacząco - doszliśmy do właśnie do tego. - Wskazuję za siebie - gdzie Carlisle już włączył prezentację. - Nazywamy to kampanią alfabetu. Naprawiamy, przerabiamy i pracujemy nad wszystkim w tym kraju, od A do Z. Artyści. Biurokracja. Cyfryzacja. Dług. Edukacja. Finanse..."


Jeśli romans w miejscu pracy uznawać za niemoralny, to jak określić romans między kandydatem na prezydenta USA, a członkinią jego sztabu? Bo kiedy w grę wchodzą silne uczucia, czasem jesteśmy zmuszeni do gry o najwyższą stawkę. A kiedy stawką jest najważniejszy urząd polityczny w kraju i na świecie, walka zarówno o stanowisko jak i o miłość może nieść za sobą wielkie niebezpieczeństwo.

"Mr. President" to książka, którą czyta się bardzo szybko. Historia Matta i Charlotte to coś dla fanek zakazanego romansu. Jeśli ktoś z was słyszał albo jest fanem serialu Skandal (witam w  klubie), to z pewnością powinien sięgnąć po najnowszą propozycję od Katy Evans. Może "Mr. President" nie jest aż tak skandaliczny, ale wątek ukrytego romansu między kandydatem na prezydenta, a kobietą pracująca w jego sztabie jest równie intrygujący.



                                      Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
                                                                    Wydawnictwu Kobiecemu!

piątek, 12 października 2018

#68 "Gliniarz" - Laurelin Paige/Sierra Simone


            W dzisiejszej recenzji na tapetę biorę wrześniową premierę od Wydawnictwa Kobiecego czyli „Glinarza” autorstwa duetu Laurelin Paige/Sierra Simone. Pisanie w duecie nie jest łatwe, a przynajmniej tak się domyślam. O ile Laurelin należy do gona moich ulubionych autorek erotyków przede wszystkim za sprawą serii Uwikłani, to z piórem Sierry nie miałam póki co styczności. Jak zatem poszło naszym dwóm paniom? Czy podołały?


  


           Tytuł – „Gliniarz"
             (oryg.Hot Cop)
  Autor – Laurelin Paige/Sierra Simone
         Tłumaczenie - Marcin Stopa
         Wydawnictwo – Kobiece
          Liczba stron – 423
        Wydanie pierwsze – 2018
        ISBN – 978-83-6607-425-5



Dawno, dawno temu była sobie pewna dziewczyna yhm kobieta. Livia kochała książki, a dzięki pracy w bibliotece mogła łączyć swoją pasję z życiem zawodowym. Ale, Livię dręczyło coś poważnego. Coś, co w którymś momencie życia każdej kobiety nie daje jej normalnie funkcjonować – mianowicie upływający czas i mijające lata. Livia uwaga cytuję „stoi nad grobem”, „jej koniec nadchodzi”, „czeka ją nieuchronne unicestwienie”. Zapytacie czy nasza bohaterka jest śmiertelnie chora? Absolutnie nie. Ona po prostu zbliża się do magicznej trzydziestki, a wg. niej to droga do śmierci. Dziwny tok rozumowania. Serio. Zwłaszcza, że mnie samej do tej okrągłej liczy brakuję dwóch lat, a wcale nie wyczuwam, aby śmierć czaiła się za rogiem.

Nasza bohaterka orientuję się, że jej życie byłoby pełniejsze gdyby miała kogoś kogo mogłaby bezwarunkowo kochać, kto jej nie zdradzi, nie zostawi, ktoś komu będzie całkowicie oddana i kto odwzajemni jej miłość – dziecko. Problem w tym, że Livia wyrzekła się mężczyzn. Ale czy to będzie stanowiło problem, aby mogła zostać matką? Nie. Wystarczy tylko znaleźć odpowiedniego kandydata, który to dziecko z nią spłodzi, ale potem zniknie z jej życia.

Gdy na drodze Livii staję przystojny policjant Chase, dziewczyna składa mu propozycję  nie do odrzucenia.

„ - Nie potrzebuję ani męża, ani małżeństwa, ale mimo to pragnę ułożyć sobie przyszłość(…) - Muszę ułożyć sobie przyszłość. I doskonale wiem, czego chcę (…) 
- No dobrze, mów. Czego chcesz, Livio? 
- Chcę dziecka – odpowiada najspokojniej w świecie. – I chcę, żebyś to ty je spłodził. 
Omal nie udławił się piwem. 
- Przepraszam…co?

Bibliotekarka i policjant. Czy z połączenia osób wykonujących tak skrajnie różnie zawody, mających tak skrajnie różne charaktery może coś wyniknąć? Coś oprócz dziecka?

„Gliniarz” to książka, która zdecydowanie należy to tzw. lekkiej literatury. Nie wymaga ona większego skupienia, ot taka luźna historia. Ma swoje zalety, ale mogę też spokojnie wyliczyć wam jej wady.

Jeśli szukacie książki na jeden dłuższy wieczór, to zdecydowanie jest to książka dla was. Livia i Chase to przyjemni bohaterowie, których naprawdę można polubić.

To czego nie mogłam (powiem dosadnie) zdzierżyć w tej historii to styl pisania, mam tu na myśli konkretną rzecz, a mianowicie wszędobylskie zdrobnienia. Bo kiedy widzę, zwroty typu: ząbki, bibliotekareczka, kicia, majteczki, leciuteńko, nagusieńki, goluteńka itp. to mam ochotę czymś rzucić. To nie jest język, jaki mam ochotę widzieć w jakiejkolwiek książce, nawet jeśli to prosty romans.

Myślę, że Laurelin Paige powinna pozostać przy pisaniu książek w pojedynkę, bo w duecie niestety mojego serca nie skradła. Co do Sierry Simone to, nie oceniam bo nie czytałam jeszcze żadnej jej książki, ale recenzje jej książek pisanych samodzielnie są naprawdę świetne. Także drogie panie autorki. Osobno tak, razem  nie.

                                  Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
                                                                    Wydawnictwu Kobiecemu!

czwartek, 4 października 2018

#67 "Pozwól mi zostać" - Tijan


            Przez ostatnich kilka dni walczyłam z jakąś książkowo-czytelniczą niemocą (pierwszy raz w życiu). Dosłownie nie miałam ochoty czytać. W niedzielę zaczęłam „Pozwól mi zostać” autorstwa Tijan licząc, że obiecujący blurb i wysokie oceny na portalach książkowych zapewnią mi przebudzenie z letargu i braku chęci do czytania. Niestety srogo się rozczarowałam. Ale po kolei.


  

        Tytuł – „Pozwól mi zostać"
           (oryg.Ryan's Bed)
             Autor – Tijan
      Tłumaczenie - Sylwia Chojnacka
          Wydawnictwo – Kobiece
           Liczba stron – 407
         Wydanie pierwsze – 2018
         ISBN – 978-83-6613-417-1



Mackenzie Malcolm właśnie straciła siostrę – swoją bliźniaczkę. Willow i ją łączyło podobieństwo zewnętrzne, ale różniły się charakterem i usposobieniem do życia. To Mackenzie znalazła w łazience ich rodzinnego domu ciało swojej siostry leżącej w kałuży krwi. Samobójstwo to ostatnia rzecz jakiej po Willow spodziewałaby się cała rodzina Malcolmów. To Mackenzie najbardziej dotknęła ta śmierć, bo jako bliźniaczki łączyła je wyjątkowa więź. Dokładnie w dniu w którym Mac traci siostrę, przez zwykłą pomyłkę poznaję Ryan’a Jansena, którego ojciec pracuję w tej samej firmie w której zatrudniony jest tata Mackenzie.

 "- Co? - wydusił i popatrzył na mnie z otwartymi ustami. (...) 
  - Chyba się wczoraj zgubiłam - wymamrotałam. (...) Proszę, nie rób tego. Zanim tu przyszłam, nie mogłam zasnąć. Nie wiem dlaczego, ale teraz mogę. Po prostu chcę spać."

Ryan jest miły, inteligentny, pewny siebie, a wszyscy w szkole traktują go z szacunkiem. Jego pasją jest koszykówka, w którą z wielkim zaangażowaniem gra w szkolnej drużynie, której jest kapitanem. Ryan dobrze wie jak to jest stracić kogoś bliskiego, bo sam dwa lata wcześniej zmarł jego najlepszy przyjaciel. Dlatego kiedy na jego drodze staję Mackenzie, rozumie ją bardziej niż jej własna rodzina.

Mackenzie w nowo poznanym chłopaku odnajduję siłę i wiarę, którą straciła wraz ze śmiercią siostry. Nawet jej rodzice w pewnym stopniu się od niej odwrócili i stracili zainteresowanie jej życiem, bo za każdym razem gdy patrzyli na dziewczynę widzieli twarz zmarłej Willow, która przecież była identyczna.

„Pozwól mi zostać” było moim drugim po „Anti-stepbrother” spotkaniem z piórem Tijan Meyer. Tamta historia była bardzo słaba o czym mogliście się przekonać czytając moją recenzję na blogu. Co do historii Mackenzie i Rayan’a miałam dość duże oczekiwania. Blurb była intrygujący, a okładka książki piękna. Miało być dobrze, a było … znowu słabo.

Zacznijmy od głównych bohaterów. Ja rozumiem, że głównym wątkiem tej książki miała być żałoba i radzenie sobie z nią, ale mimo to oczekiwałam jakiejś chemii między parą odgrywająca główną rolę w książce. Ja niestety żadnych fajerwerków nie wyczułam.

Wątek tego, że Mackenzie, ciągle słyszała, widziała, a czasem nawet rozmawiała ze swoją zmarłą siostrę, był dla mnie naprawdę kiepsko przedstawiony, który w ogóle do mnie nie przemówił.

Całą fabułę książki uważam za nijaka. Duża część dialogów była o wszystkim i o niczym. Niestety „Pozwól mi zostać” to jedna z tych książek, które przeczytałam, ale do której raczej nie wrócę. Szczerze muszę przyznać, że styl pisania Tijan niczym się nie wyróżnia i po prostu ginie w natłoku innych autorek.

Książka nie wywołała we mnie praktycznie żadnych emocji, no chyba, ze mówimy o tych złych. Szkoda, że w tym przypadku wnętrze nie dorównało cudownej okładce.


                                           Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
                                                                    Wydawnictwu Kobiecemu!