poniedziałek, 28 września 2020

#134 "Kostandin. Grzechy mafii" - Magdalena Winnicka

    Debiuty w literackim świecie jednocześnie intrygują, ale i wywołują we mnie sporą dawkę strachu przed nieznanym. Przyznaję się bez bicia, że jeśli chodzi o gatunek romans/erotyk to praktycznie nie czytam polskich autorów z jednym wyjątkiem – K.N. Haner. To właśnie ona i jej rekomendacja na okładce, były głównym powodem dla którego poprosiłam wydawnictwo o egzemplarz „Kostandin. Grzechy mafii”, czyli debiutanckiej książki Magdaleny Winnickiej. Pytanie brzmi - czy mój strach przed wejściem na głęboką wodę z polskim debiutem był uzasadniony? Sprawdźcie sami.




    Tytuł – „Kostandin. Grzechy mafii"
     (oryg.Kostandin. Grzechy mafii)
       Autor – Magdalena Winnicka
        Wydawnictwo – Akurat/Muza
            Liczba stron – 416
          Wydanie pierwsze – 2020
         ISBN – 978-83-2871-423-6


Główną bohaterką książki jest dwudziestotrzyletnia Alicja Natios – świeżo upieczona pani inżynier.

Udana obrona pracy to zdecydowanie powód do szczęścia, które ostatnimi czasy omijało dziewczynę biorąc pod uwagę, że jakiś czas temu spotkała ją zdrada ze strony własnego chłopaka. Namówiona przez Wiktorię, swoją bliską przyjaciółkę która od pół roku mieszka w angielskim Leicester, Alicja wsiada w samolot postanawiając, że celem wyjazdu ma być totalny relaks i dobra zabawa, którą obiecała zapewnić jej przyjaciółka.

Anglia przywitała naszą bohaterkę z przytupem kiedy wychodząc z hali lotniska o mały włos nie zostałaby potrącona przez samochód. Na szczęście ratunek przyszedł w ostatniej chwili - ratunek w osobie pewnego przystojnego mężczyzny. Jak się po chwili okazuję jej wybawcą jest Kostandin Tirona, który jest kuzynem Rudiego - chłopaka z którym od pewnego czasu spotyka się Wiktoria. Cała trójka przyjechała na lotnisko po Alicję, która nie tylko zauważa, że jej przyjaciółka jest bardzo szczęśliwa u boku nowego mężczyzny, ale to co szokuję ją samą, to to że sama jest ulega urokowi Kostandina.

Alicja nie jest ślepa, zwłaszcza biorąc po uwagę jakimi samochodami jeżdżą zarówno Rudi jak i Kosta oraz w jakiej posiadłości mieszkają. To od Wiktorii, dziewczyna dowiaduję się o plotkach krążących po mieście, a jak wiadomo w każdej plotce jest ziarno prawdy. Prawda ta zaczyna powoli potwierdzać się w miarę tego, jak Alicja bliżej poznaję Kostandina, który okazuję się być szefem albańskiej mafii rządzącej okolicą i nie tylko.


" - To tutaj! - krzyknęła Wiktoria, wysuwając mi przed nosem palec, którym wskazywała jedną z wąskich i ciemnych uliczek, odchodzących od Narborough. - Niestety nie widać dobrze, ale mają tu cały szereg domków; wewnątrz są połączone w jeden kompleks - dodała podekscytowana, podczas gdy my patrzyłyśmy na siebie, zastanawiając się, czy dobrze zrozumiałyśmy.

- Ale jak? I kto tu mieszka?- zapytała Lilka.

- Właściwie już straciłam rachubę, bo tam jest zawsze tyle ludzi, jakby wiecznie robili imprezę, ale nie robią. Oni po prostu są bardzo towarzyscy. Albańczycy w  Leicester zachowują się jak jedna wielka rodzina. Na pewno mieszka tam Rudi. I Kosta, chociaż on jest dla mnie zagadką, bo poznałam go z pół roku temu, a potem wyjechał na miesiąc i dopiero tydzień temu wrócił...

- Wiczku, nie wierzę, że nic o nich nie wiesz. Co oni robią? - zapytałam trochę wścibsko, ale już nie chodziło tylko o Kostandina.

- Cytując Rudiego, mogę wam tylko powiedzieć: "Mniej wiesz, lepiej śpisz" - oznajmiła Wiki, ale się skrzywiła, bo nie podobało jej się, że miłość jej życia ma przed nią tajemnice. - Ale przecież głupia nie jestem, a już na pewno nie głucha i ślepa. Wszyscy ich tu znają i trzęsą się na ich widok. Krążą plotki, że albańska mafia rządzi tym miastem, i ostatnio coraz bardziej się upewniam, że to prawda."


Główni bohaterowie nie potrafią oprzeć się przyciąganiu, które pojawia się za każdym razem kiedy są blisko siebie. Czy jednak taka relacja ma jakąkolwiek przyszłość, zwłaszcza biorąc pod uwagę w jak niebezpiecznym świecie obraca się Kosta i jakie tajemnice skrywa.

Ani Kostandin, ani Alicja nie wiedzą jednak, że czasem wróg jest bliżej niż można przypuszczać, a zaufanie może prysnąć jak bańka mydlana.



Pierwsze wrażenie jest bardzo ważne, dlatego debiut autora może go albo pogrążyć, albo sprawić, że czytelnicy nie będą mogli doczekać się następnych powieści. W przypadku historii pióra Magdaleny Winnickiej zdecydowanie nie można mówić o porażce. Mimo debiutu, autorka naprawdę dobrze sobie poradziła. Fabuła wciąga już od samego prologu, który stanowi bardzo mocne uderzenie. Choć „Kostandin. Grzechy mafii” to któraś z kolei książka z wątkiem mafijnym w tle, to tutaj mamy do czynienia z mafią albańską, gdzie w większości innych książek jest to ta, wywodząca się z Włoch. W trakcie lektury czytelnik na pewno nie może narzekać na brak akcji, bo ta zdecydowanie rozpędza się z każdą czytaną stroną, a końcówka jest taka jakie kocham najbardziej czyli … zostawiająca czytelnika w dużym szoku.


Plusem historii są zwroty akcji i nieprzewidywalność postępowania niektórych bohaterów. Kiedy już myślicie, że polubiliście bohatera, nagle okazuję się, że ....


Oczywiście nie byłabym sobą gdybym się do czegoś nie przyczepiła. Bywały bowiem chwile, że gdzieś tam wyczuwałam drobne podobieństwa do innych książek. Nie mówię o scenach, tylko o takich małych rzeczach np. gdy główny bohater porównuje główną bohaterkę do jego własnej matki. Ten watek pojawia się w Greyu. Myślę też, że Alicja zbyt szybko przeistacza się ze spokojnej dziewczyny w jej kompletne przeciwieństwo, a hojność Kosty oślepia ją i sprawia, że jest w stanie mu sporo wybaczyć.


W ogólnej ocenie książkę oceniam pozytywnie, bo jak na debiut autorka potrafiła mnie zaintrygować i trzymać w napięciu przez dużą część historii. Liczę na kontynuację, bo z takim cliffhangerem jaki zaserwowała nam Magda, nie wyobrażam sobie żeby mogło być inaczej.


                                    Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
                                                                   Wydawnictwu Akurat/Muza!

poniedziałek, 21 września 2020

#133 "Park Avenue" - Penelope Ward/Vi Keeland

    Duetu autorek Penelope Ward i Vi Keeland nie trzeba chyba nikomu przedstawiać, a już na pewno nie fankom romansów. Ich książki to doskonałe połączenie chemii między głównymi bohaterami jak i dialogów pełnych świetnego humoru. Dzisiejsza recenzja to kolejny przykład tego, jak panie świetnie uzupełniają się w swojej pracy, pisząc w duecie. „Park Avenue” to wrześniowa premiera od wydawnictwa Editio Red, którą pochłonęłam w dwa dni, a o której opowiem wam więcej poniżej.




          Tytuł – „Park Avenue"
        (oryg.Park Avenue Player)
    Autor – Penelope Ward/Vi Keeland
     Tłumaczenie - Edyta Stępkowska
         Wydawnictwo – EditioRed
            Liczba stron – 400
         Wydanie pierwsze – 2020
        ISBN – 978-83-2836-693-0


Elodie Atlier to piękna i bystra kobieta, dla której uroda jest jednocześnie błogosławieństwem jak i przekleństwem. Na co dzień jednak, to jak wygląda, pomaga jej w pracy. Zapytacie czym zatem zajmuję się nasza bohaterka? Nie, nie jest panią do towarzystwa. Firma, dla której od dwóch lat pracuję, świadczy usługi zbierania dowodów do spraw rozwodowych, a sama Elodie wspiera prywatnych detektywów w wywiadzie operacyjnym i obserwacji. Zajęcie to przez długi czas było idealną pracą dla naszej bohaterki, zwłaszcza że sama ma bardzo negatywny stosunek do zdradzających mężczyzn, po tym jak kilka miesięcy po ślubie nakrykła swojego męża z inną.


Czasem jednak warto zmienić coś w swoim życiu, a dla Elodie miała być to zmiana pracy. Kiedy w drodze na rozmowę o posadę niani, przytrafiła jej się samochodowa stłuczka, nie podejrzewała, że za konfrontację z zabójczo przystojnym kierowcą drugiego samochodu, przyjdzie jej jeszcze zapłacić. Kiedy nasza bohaterka wreszcie dotarła do celu, okazało się, że osoba poszukująca opiekunki dla swojej jedenastoletniej bratanicy z którą mieszka, to nie kto inny jak gbur z którym miała stłuczkę.


Tupet, cięty język Elodie, a przede wszystkim wcześniejsza samochodowa konfrontacja nie pomogły jej w trakcie rozmowy z Hollisem LaCroix, więc jej rozmowa kwalifikacyjna z góry skazana była na niepowodzenie. Nasza bohaterka nie ma jednak w zwyczaju tak łatwo się poddawać, zwłaszcza że kiedy wychodząc z biura swojego niedoszłego pracodawcy, zdążyła już poznać rezolutną Hailey – jego bratanicę, którą miałaby się zajmować.


Elodie wróciła zatem do biura Hollisa, a dzięki swojej upartości i darowi przekonywania udało jej się go namówić, aby dał jej szansę na udowodnienie, że nadaję się do tej pracy i będzie umiała dogadać się z Hailey.


Już po krótkim czasie Hollis zorientował się, że Elodie to najlepsze co mogło przytrafić się jego bratanicy. Problem w tym, że temperament i niezły charakterek kobiety zaczął go przyciągać i fascynować, a nie odpychać jak na początku. Kiedy dodać do tego urodę Elodie, mamy mieszankę wybuchową której ciężko oprzeć się Hollisowi.


Problem jednak w tym, że mężczyzna bardzo dawno temu sparzył się na związku z kobietą, która była miłością jego życia, więc od tamtego czasu wyrzekł się on jakichkolwiek głębszych relacji damsko-męskich. Po drugie Hollis za żadne skarby nie chcę, aby Hailey ucierpiała w razie gdyby jego ewentualna relacja z Elodie nie skończyła się dobrze. Jak to mówią – łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić.


„Park Avenue” mogłoby być zwyczajnym romansem z dużą nutą humoru, jednak ta książka ma do zaoferownaia znacznie więcej niż się poczatkowo może wydawać. Nie zdradzę wam dlaczego ostatnie 100 stron książki zwyczajnie sobie przepłakałam, co rzadko zdarza się w przypadku powieści tych autorek. „Plot twistu” jaki serwują w tej historii Penelope i Vi, żaden czytelnik nie mógł chyba przewidzieć. Czasem po prostu przeszłość jednej osoby i teraźniejszość drugiej splatają się ze sobą w najmniej oczekiwany sposób.


Historia Hollisa i Elodie poza tą emocjonalną końcówką, ma w sobie także to, za co wszyscy kochają pióro duetu Keeland/Ward. Autorki są specjalistkami w tworzeniu relacji hate/love i ta jest tu świetnie przedstawiona. Poza tym postać drugoplanowa w osobie jedenastoletniej Hailey jest nietuzinkowa i na pewno skradnie wasze serca.


                               Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
                                                                   Wydawnictwu EditioRed!

piątek, 4 września 2020

#132 "Kochaj albo jedź" - Penny Reid


      Czas na recenzję książki, która totalnie mnie … zauroczyła. Penny Reid to autorka, której twórczości do tej pory nie miałam okazji poznać, więc kiedy dzięki uprzejmości wydawnictwa Prószyński i Sk-a otrzymałam egzemplarz „Kochaj albo jedź” z przyjemnością i zaciekawieniem zasiadłam do lektury. Okładka – bardzo nietypowa jeśli chodzi o książkowy romans, tylko podgrzała mój apetyt na zawartość historii.


 


        Tytuł – „Kochaj albo jedź"
          (oryg. Truth or Beard)
            Autor – Penny Reid
        Tłumaczenie - Danuta Górska
      Wydawnictwo – Prószyńska i Sk-a
            Liczba stron – 512
         Wydanie pierwsze – 2020
         ISBN – 978-83-8169-316-5


Główną bohaterką książki jest dwudziestodwuletnia Jessica James, która po czterech latach studiów wróciła do rodzinnego Green Valey, aby uczyć rozszerzonej matematyki w miejscowej szkole. Dziewczyna nie zamierza jednak zostać tutaj na stałe, a jedynie na jakiś czas, dopóki nie zdobędzie doświadczenia w pracy i nie odłoży wystarczająco pieniędzy, aby spłacić kredyty studenckie. Jessica to osoba, której największym marzeniem są podróże i poznawanie świata, dlatego pobyt w Green Valey to jej tymczasowy przystanek w życiu, a dzięki mieszkaniu z rodzicami i bratem może zaoszczędzić sporo gotówki na swoje przyszłe wojaże.

Powrót Jessiki w rodzinne strony oznacza powrót do tego co znała, do miejsc, które codziennie odwiedzała, jak również do ludzi, którzy byli jej bliscy. I właśnie to ostatnie okaże się dla dziewczyny największym wyzwaniem i zaskoczeniem.

Dzieciństwo i nastoletnie lata naszej bohaterki wypełnione były fascynacją Beau Winstonem – chłopakiem, który był szczenięca miłością Jessiki. Przystojny, wysoki mężczyzna miał nie tylko pociągający wygląd, ale był także towarzyski, życzliwy, pomocny i miły – co ważne był dla dziewczyny kimś w rodzaju bohatera przy którym dosłownie odejmowało jej mowę. Te cechy odróżniały go od jego brata bliźniaka Duane'a, który przez całe dzieciństwo robił Jessice psikusy (nie, żeby ona była mu dłużna), poza tym – nadąsanie i humorzastość stanowiły jego drugie imię.

Beau nigdy jednak nie wykonał żadnego ruchu w kierunku nastoletniej Jessiki, a ona nigdy nie przyznała mu się bezpośrednio do swoich uczuć względem niego.

Nasza bohaterka nie mogła przypuszczać, że powrót w rodzinne strony, a zwłaszcza udział w imprezie z okazji Halloween kompletnie namieszają w jej głowie i uświadomią, że może miała słabość nie do tego brata co trzeba.

Ciężko myśleć jasno kiedy facet, o którym marzyłaś całe nastoletnie lata zaciąga cię za kulisy imprezy, całuję bez opamiętania i dotyka cię tak, że myślisz, że oszalejesz. Problem pojawia się dopiero wtedy, kiedy uświadamiasz sobie, że … robisz to wszystko nie z tym bliźniakiem co myślałaś.


Zrobił krok do przodu, jakby coś go do mnie przyciągało, i potknął się jak zamroczony. Słowa wylały się z jego ust: -Jessico, nie jestem tym, za kogo mnie bierzesz...kurwa mać...ale pragnę cię, zawsze cię pragnąłem, tylko nie mogę tego zrobić, jeżeli nie wiesz... 
- Duane, ty głąbie! Jesteś tam? - rozległ się męski głos z lewej strony, a tuż po nim czyjeś kroki na schodach. 
Wytrzeszczyłam oczy. 
Szczęka mi opadła. 
Oddech uwiązł mi w gardle. 
A głowa odwróciła się jak na zawiasach w stronę przybysza. Nie dlatego, że przestraszyłam się, że zostanę przyłapana na gorącym uczynku, wcale nie. Przyczyną szoku był zbliżający się głos. Głos Beau. 
- Jesteś tam? - Kroki zwolniły, potem ucichły. Beau jeszcze raz zawołał: - Czy mam...ee, potrzebujesz trochę prywatności? 
Wzdrygnęłam się, kiedy świadomość z całą mocą walnęła mnie w żołądek. Lodowaty prysznic rzeczywistości zgasił wszelkie gorące spojrzenia i gorące uczucia. Zrobiło mi się zimno. Bardzo, bardzo zimno. Ponownie popatrzyłam na mężczyznę moich marzeń. Tylko, że to nie był on. Mój towarzysz z całą  pewnością nie był Beau Winstonem – bohaterem, najlepszym człowiekiem na świecie. Nie, nie, nie. To nie był Beau. To był Duane.

Z upływem czasu Jessica zaczyna zdawać sobie sprawę, że przez wiele lat żyła z obsesją na punkcie złego brata, i to Duane jest tym, który sprawia, że jej serce bije jak szalone. Dziewczyna nie ma pojęcia, że chłopak od zawsze był zakochany w dziewczynie, a jej powrót uświadomił mu że teraz nie może wypuścić jej z rąk. Problem w tym, że o ile mężczyzna pragnie zaangażować się w stały związek i planować ich wspólną przyszłość tu na miejscu, Jessica od zawsze miała jeden plan – zostać w Green Valey maksymalnie dwa lata, a potem zwiedzać świat. Ona nie planowała żadnych zobowiązań, niczego co miałoby ją przywiązać do jednego miejsca. Czy dwie osoby o dwóch różnych planach na przyszłość mogą znaleźć złoty środek i kompromis?

„Kochaj albo jedź” to historia, która w jakiś tajemniczy sposób mnie zauroczyła. Prosty język, prości bohaterowie i prosta fabuła. Czy słowo proste oznacza nudna? Absolutnie nie. Penny Reid okazała się autorką, która ma po prostu szczególny dar do pisania i tworzenia historii. „Kochaj albo jedź” kupiło mnie w stu procentach. Fajna relacja między głównymi bohaterami, przeplatana docinkami i żartami sprawiła, że część romantyczna była urocza. Wątek, który bardzo rzadko pojawia się w tego typu książkach tzn. gdy to mężczyzna jest tym, który chcę się zaangażować w związek, a kobieta nie planuję się w żaden sposób ustatkować wniósł powiew świeżości do fabuły. Mamy tu też odrobinę wątków kryminalnych, dzięki miejscowemu klubowi motocyklowemu, który odrobinę namiesza w życiu bohaterów, zwłaszcza braci Winston.

Plusem „Kochaj albo jedź” są także postaci drugoplanowe zwłaszcza pozostali bracia Duane'a i Beau. Nie wspominałam do tej pory, ale tych dwóch ma jeszcze pięcioro rodzeństwa, w tym czworo braci. Każdy z nich jest inny, ale wszyscy mieszkają razem w jednym domu. Silna więc jaka ich łączy oraz humor z jakim się do siebie odnoszą stanowią bez wątpienia wielki atut książki. Warto zaznaczyć, że „Kochaj albo jedź” to pierwsza książka w serii Brodacze i już dosłownie przebieram nogami, żeby w następnych częściach poznać bliżej każdego z braci, którym będą poświęcone dalsze książki.

Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
Wydawnictwu Prószyński i Sk-a!