poniedziałek, 9 marca 2020

#119 "Gentleman numer dziewięć" - Penelope Ward

Recenzja tej książki miała pojawić się na blogu jeszcze w zeszłym roku, ale jak to mawiają ”co się odwlecze, to nie uciecze”. Jeśli chcecie wiedzieć, czy „Gentleman numer dziewięć” to kolejna warta uwagi historia autorstwa Penelope Ward to zapraszam do lektury poniższej recenzji.



   Tytuł – „Gentleman numer dziewięć"
          (oryg.Gentleman nine)
          Autor – Penelope Ward
      Tłumaczenie - Marcin Machnik
         Wydawnictwo – EditioRed
            Liczba stron – 288
         Wydanie pierwsze – 2019
        ISBN – 978-83-2835-401-2

Główną bohaterką historii jest dwudziestopięcioletnia mieszkanka Bostonu – Amber, która na co dzień pracuje w ośrodku będącym szkołą dla dzieci z problemami rozwojowymi takimi jak autyzm czy zespół Dawna. Nasza bohaterka jest świeżo po rozstaniu z Rory’m - z którym była przez dziewięć lat. Jest to dla niej o tyle bolesne, że był on jej pierwszym chłopakiem i myślała, że będzie tym ostatnim i jedynym. Chwilowo więc, nasza bohaterka ma dość jakichkolwiek relacji damsko-męskich, ale to nie znaczy, że nie tęskni za czysto fizyczną bliskością ze strony płci przeciwnej.


Pewnego dnia Amber odbiera telefon, którego zdecydowanie się nie spodziewała. Kiedyś Channing był jej dobrym przyjacielem, teraz jednak utrzymują ze sobą tylko sporadyczny, telefoniczny kontakt. Okazuje się, że mężczyzna otrzymał bardzo intratne stanowiska w bostońskiej korporacji biomedycznej. Praca ta wiążę się jednak z kilkumiesięcznym pobytem w Bostonie, a Channing dowiedział się od ich wspólnej znajomej, że Amber od czasu do czasu wynajmuje swój pokój gościnny innym lokatorom. I tak właśnie Amber zyskała Channinga jako swojego nowego współlokatora.

Jeśli sprawa wydaje się wam prosta, to ona … nigdy taka nie jest jest.

Historia znajomości Amber i Channinga sięga ich młodzieńczych lat. Nasza bohaterka i młodsza siostra Channinga były najlepszymi przyjaciółkami. Niestety jeden, tragiczny w skutkach dzień zmienił wszystko. Śmierć Lainey sprawiła, że zarówno Amber jak i Channing stracili najważniejszą w ich życiu osobę. Z tej tragedii wywiązała się jednak jedna dobra rzecz – oboje znaleźli w sobie oparcie, z czego z czasem wyniknęła solidna przyjaźń. W przyjaźni tej swoje miejsce znalazł także najlepszy przyjaciel Channinga – Rory. I tak oto cała trójka tworzyła zgraną paczkę trzech muszkieterów.

W młodości Amber miała słabość do Channinga, jednak ukrywała swoje uczucia bo, po pierwsze był starszym bratem jej najlepszej przyjaciółki, a  po drugie po jej śmierci sam stał się jej najlepszym kumplem, a ona nie chciała zniszczyć ich drogocennej przyjaźni. Poza tym, kiedy zwierzyła się Rory’emu ze swoich uczuć względem Channinga, ten ostrzegł ją, żeby uważała bo będzie przez niego cierpieć – cokolwiek to znaczyło.

Amber nie miała jednak pojęcia o jednej bardzo istotnej rzeczy – obaj jej najlepsi przyjaciele coś do niej czuli, coś co wykraczało poza zwykłą przyjaźń. Aby nie niszczyć tej przyjaźni zawarli pakt, że żaden z nich nigdy nie zwiążę się z Amber.

Niestety jeden z nich nie dotrzymał umowy. Channing wyjechał na rok do college’u, a kiedy wrócił okazało się, że Amber i Rory są parą. Mężczyzna nigdy jednak nie wyjawił swoich uczuć w stosunku do dziewczyny, bo w tamtym czasie nic by to już nie zmieniło.

I tak powracamy do sytuacji w której Channing zamieszkuje z Amber. Jeśli którekolwiek z nich myślało, że uczucia, które kiedyś się w nich tliły, a do których się przed sobą nie przyznali zniknęły – to byli w ogromnym błędzie.


"Gdy skończyłam jeść, zadałam pytanie, które dręczyło mnie przez cały czas.
— No dobrze, czy możesz mi wreszcie powiedzieć, co ja, u licha, właśnie zjadłam? (...)
Channing odpowiedział śmiechem.
— A jak myślisz, co zjadłaś?
— Obstawiam, że małże smażone w bekonie.
Otarł usta i uśmiechnął się.
— To były winniczki w bekonie (...)
O mój Boże.
— Winniczki? W sensie ślimaki?
— Tak. Znalazłem je w markecie, o którym ci mówiłem.
— Zjadłam ślimaki? Smakowały jak małże! (...)
— Przyznaj, że nie zjadłabyś ich, gdybyś wiedziała.
— Absolutnie bym ich nie zjadła.
— Widzisz… czasem lepiej nie wiedzieć. Cieszymy się czymś, tak jak powinniśmy się cieszyć bez niepotrzebnych uprzedzeń. Ślimaki są przysmakiem. I afrodyzjakiem.
— Wiem, doszły mnie takie słuchy. Małże podobno też. (...) Jakim cudem taka ostryga miałaby wzbudzić w tobie apetyt na seks? Dla ciebie ma to jakiś sens?
Channing oblizał usta.
— Tak się składa, że wiem, skąd wzięło się to połączenie.
— Serio?
— Serio. Wszystko przez słynnego kochanka, Casanovę. Według krążącej wtedy plotki zjadał pięćdziesiąt ostryg dziennie, żeby mieć więcej pary. (...)
— Cóż, podejrzewam, że trzeba być casanovą, żeby znać Casanovę. — Puściłam mu oczko. — W każdym razie to, co mówisz, to bardziej folklor. A jest jakiś naukowy powód?
— Hm, przyjrzałaś się kiedyś ostrydze? — spytał.
— Nie, nie mogę powiedzieć, żebym jakoś wnikliwie je obserwowała.
— Wygląda jak wargi.
— Wargi?
— No, wiesz, te…
— Wiem, o które wargi ci chodzi. — Powachlowałam się chusteczką.
— Jedzenie ostryg trochę przypomina… — Zawahał się. — Cóż, domyślasz się, do czego zmierzam. Przeszedł mi dreszcz po kręgosłupie, gdy patrzyłam na jego usta.
— Tak, chyba się domyślam.
— Może więc Casanowa… trenował swoją technikę — podsumował.
— Interesująca teoria.
— Prawda? — Uśmiechnął się.
W desperackim pragnieniu ucieczki od tematów seksualnych stwierdziłam:
— W każdym razie to, co przed chwilą zjadłam, czyli ślimaki, absolutnie nie są przeznaczone do jedzenia. — Tak samo jak świnie, indyki i inne zwierzęta, które codziennie konsumujemy. Rozważałam to przez chwilę.
— Możesz mieć rację.
— A propos świń… rozmawiałaś z Rorym?
Ugh. Dlaczego o nimwspomniał?
— Nie, nie rozmawiałam. Tak jest lepiej. I nie musisz go oczerniać, żebym poczuła się lepiej. Jestem dużą dziewczynką.
— Cóż, tak naprawdę to współczuję jemu.
— A to dlaczego?
Pociągnął kolejny łyk wina i odparł:
— Bo dostał kosza.
Chwila.
Że co?
Czyżby Channing nie znał prawdy o tym, co zaszło między mną i Rorym? Miałam wrażenie, że cały świat już o tymwie.
— Ja go nie rzuciłam. Od kogo to usłyszałeś?
— Jordan nie użyła dokładnie takich słów, ale założyłem, że rozstanie było twoją decyzją. Rory zawsze był pod pantoflem.
— No cóż, to nie była… moja decyzja.
Pił wino, ale przerwał w połowie.
— Chwila, chwila. To on zerwał z tobą?
Przytaknęłam.
— Rory…zerwał z…tobą — powtórzył.
— Tak. Chcesz to usłyszeć z moich ust?
Twarz Channinga spoważniała. Odstawił kieliszek.
— Przykro mi… ja po prostu… wgniotło mnie w ziemię.
— Uhm, mnie też.
Chciał nalać mi wina, ale wyciągnęłam dłoń, żeby go powstrzymać.
— Co robisz?
— Weź chorobowe na resztę dnia. Chcę, żebyś mi opowiedziała, co zaszło z tym pieprzonym durniem, i chcę, żebyś mogła się przy tym swobodnie napić i rozluźnić."


„Gentleman numer dziewięć” to książka, którą można zaliczyć do tych z gatunku lekkich i przyjemnych, idealnych na jeden relaksujący wieczór przy winie. Luźne, błyskotliwe dialogi i ciekawi bohaterowie to zdecydowanie plusy tej historii. Ta książka to "typowa" Penelope Ward, którą czyta się naprawdę szybko. A z ciekawostek, które mogę wam zdradzić, to to, że nie wszytko jest takim, jakim może się wydawać na pierwszy rzut oka. 


                               Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
                                                                   Wydawnictwu EditioRed!

1 komentarz:

  1. Twórczość tej autorki jeszcze przede mną, więc być może sięgnę po ten tytuł. 😊

    OdpowiedzUsuń