piątek, 25 stycznia 2019

#83 "Mieszkając z wrogiem" - Penelope Ward


Dziś małe co nieco dla fanów twórczości Penelope Ward, a mianowicie recenzja „Mieszkając z wrogiem”, która swoją polską premierę miała na początku tego miesiąca. Ta książka to jedna z nielicznych historii napisanych przez autorkę, której nie czytałam nawet w oryginale (co w przypadku moich ulubionych zagranicznych autorów do których należy także Penelope, zdarza się bardzo rzadko). Tym bardziej więc byłam niezwykle ciekawa tego, co zaserwuje nam w tym przypadku pani Ward.


 


Tytuł – „Mieszkając z wrogiem"
(oryg.RoomHate)
Autor – Penelope Ward
Tłumaczenie - Wojciech Białas
Wydawnictwo – EditioRed
Liczba stron – 314
Wydanie pierwsze – 2018
ISBN – 978-83-2833-936-1


Główną bohaterką historii jest dwudziestokilkuletnia Amelia Payne, która na co dzień jest nauczycielką w szkole w Providence i właśnie dowiedziała się, że jej ukochana babcia zapisała jej w spadku swój letni dom w którym dziewczyna dorastając spędzała praktycznie każde wakacje. Jest tylko jeden mały, malutki problem. Amelia nie odziedziczyła całego domu, ale jego połowę. Zapytacie zatem co z drugą połową? No cóż. Ona dostała się w ręce przeszłości Amelii – przeszłości pod postacią Justina Banksa.


Amelia i Justin dorastali razem mieszkając w tej samej okolicy, a biorąc pod uwagę, że babcia dziewczyny opiekowała się chłopcem kiedy jego rodzice byli w pracy, tych dwoje w miarę upływu czasu zaczęła łączyć naprawdę silna koleżeńska więź, aż do wydarzenia, które wpłynęło na nagłą decyzję Amelii o wyjeździe z rodzinnego miasta.


Teraz - czternaście lat później ona ma być współwłaścicielką domu właśnie z nim? Wiele może się wydarzyć kiedy wspomnienia powrócą, uczucia odżyją, a naszą bohaterkę zacznie przerażać wizja spotkania po tylu latach mężczyzny, do którego jak się z perspektywy czasu okazało czuła coś więcej niż zwykłą przyjaźń.

„— Wiesz, co teraz porabia?
— Nie, nigdy nie próbowałam szukać o nim żadnych informacji. Zawsze byłam zbyt wystraszona tym, czego mogłabym się dowiedzieć.
— W takim razie musimy to szybko nadrobić. (…)
— Chwilunia… Co zamierzasz zrobić?  (…)
— Sprawdzę go na Facebooku. Justin Banks… Tak się nazywa, prawda? I mieszka w Nowym Jorku?
— Nie patrzę. Nie jestem w stanie na to patrzeć. (…)
Tracy zaczęła czytać na głos informacje na temat różnych Justinów Banksów, które podrzucał jej Facebook. Żaden z przytaczanych przez nią opisów nie brzmiał znajomo, dopóki nie powiedziała: — Justin Banks, Nowy Jork, muzyk w zespole Just In Time Acoustic Guitar. (…)
— Jak powiedziałaś? Że co robi? — Gra w zespole Just In Time Acoustic Guitars. To ten? Nie byłam w stanie wykrztusić ani słowa, więc milczałam, przypominając sobie tę nazwę. Dokładnie takiego pseudonimu używał już jako dziecko, kiedy grał na gitarze, stojąc na rogu naszej ulicy. Just In Time.
— To on — przyznałam w końcu.
— O Boże, Amelia. (...)
— Co?
— On jest… cudowny. Absolutnie cudowny.
— Jezu. Nie mów mi takich rzeczy (…)
— Sama zobacz.
— Nie mogę.
Zanim zdążyłam ponownie odmówić, Tracy podsunęła mi swoją komórkę pod sam nos. Wzięłam ją od niej drżącymi rękami.
Słodki Jezu.
Po co w ogóle to oglądałam?”

Amelia podjęła jednak „męską decyzję” i pojechała do domu, który odziedziczyła, licząc po cichu, że ... Justin się tam w ogóle nie zjawi – w końcu nie skontaktował się z nią w żaden sposób, a na pewno dostał informację o spadku podobnie jak ona. Sielanka naszej bohaterki i korzystanie z pięknego domu i okolicy trwała zaledwie kilka tygodniu, bo Justin się zjawił, oczywiście, że się zjawił i to nie sam… ale ze swoją dziewczyną.

Mieszkanie pod jednym dachem z chłopakiem, do którego się coś czuje? Mamy to.
Słuchanie jak uprawia seks ze swoją dziewczyną? Odhaczone.
Informacja, że jesteś w ciąży ze swoim byłym chłopakiem z którym zerwałaś po tym jak cię zdradził?

Ale, że co? Wróć….

Tak, tak – to wszystko i jeszcze więcej dostaniecie w tej niepozornej trzystu-stronicowej historii.

Powiem tak. W tej książce nie ma nic odkrywczego jeśli chodzi o sam schemat – „enemies to lovers”. Plusem jest na pewno fakt, że książkę czyta się szybko i jest to taka historia na jeden dłuższy wieczór. Mimo, że Penelope należy do jednych z moich ulubionych autorek, to akurat ta książka wylądowała u mnie na tzn. średniej półce. Być może jest to kwestia tego, że była to jedna z pierwszych historii napisanych przez autorkę w jej karierze i w miarę następnych zdecydowanie poprawiła ona swój warsztat jak i same pomysły na książkowe fabuły.

Jest jeszcze jedna kwestia, która mnie trochę razi - okładka. Wybaczcie EditioRed, ale w tym przypadku  stawiam na oryginał.

              Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
                                                                   Wydawnictwu EditioRed!

4 komentarze:

  1. Ja raczej nie sięgnę po tę książkę. 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie parę dni temu dodałam ten tytuł do moich "chcę przeczytać" na portalu lubimyczytac.pl. Ale teraz, po Twojej recenzji już nie jestem taka przekonana do lektury :/ Mimo wszystko dziękuję Ci za tę recenzję :) Lubię takie, które pozwalają mi poznać książkę od innej strony i zastanowić się czy to na pewno coś dla mnie :)Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Zacznę od tyłu, czyli od okładki - zgadzam się w zupełności. Na pewno bym nie sięgnęła po tę książkę nie znając autorki. Na szczęście bardzo ją lubię, więc oko na okładkę przymknęłam a skupiłam się na treści. Mnie książka jednak podobała się bardzo, myślę że na równi z "Przyrodnim bratem". Na każdym kroku byłam zaskakiwana, szczególnie jeśli o ciąże chodzi. W ogóle zarwałam dla niej dwie noce pod rząd, tak bardzo nie mogłam się od niej oderwać. Nie mogę doczekać się kolejnych powieści autorki, które biorę w ciemno :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dla mnie obie okładki są słabe, natomiast fabuła wydaje się być niezła.

    OdpowiedzUsuń