sobota, 15 sierpnia 2020

#130 "Boss of me" - Tia Louise


        Nie będę ukrywać, że książki z motywem biurowego romansu należą do jednych z moich ulubionych. Zaczęło się chyba od „Pięknego Drania” Christiny Lauren i „Zaplątanych” Emmy Chase. Dziś zapraszam na recenzję powieści zagranicznej autorki, która dopiero debiutuję na polskim rynku wydawniczym. Jeśli jesteście ciekawi czy „Boss of me” Tii Louise wpadło do moich biurowo-romansowych ulubieńców rzućcie okiem na poniższą recenzję.




          Tytuł – „Boss of me"
            (oryg.Boss of me)
          Autor – Tia Louise
   Tłumaczenie - Sylwia Gołofit-Lenda
         Wydawnictwo – NieZwykłe
           Liczba stron – 288
        Wydanie pierwsze – 2020
        ISBN – 978-83-8178-364-4



Główną bohaterką książki jest Raquel Morgan, która z jeszcze ciepłym dyplomem MBA w dłoni ma zacząć pracę we Fletcher International, Inc. - jednej z najlepszych agencji pośrednictwa wynajmu nieruchomości komercyjnych. Nasza bohaterka tuż przed swoim pierwszym dniem pracy dostała kilka rad od swojej siostry Renee, która kiedyś odbywała staż w księgowości we wspomnianej firmie. Zaprzyjaźnij się z Sandrą, nie zadawaj zbyt wielu pytań, nie pozwól sobą pomiatać, nigdy nie ubieraj się na czarno – ups za poźno, bo Renee przekazała Raquel tą radę, kiedy ta była już w windzie FII ubrana w czarny żakiet i spodnie - tak brzmiały rady. Najważniejsza z nich miała być teoretycznie najłatwiejsza w przestrzeganiu – nie zakochaj się w Pattonie Fletcherze. Jednak teoria nie zawsze sprawdza się w praktyce, o czym Raquel będzie miała szansę się już wkrótce przekonać.

Już pierwszego dnia w pracy nasza bohaterka na własnej skórze doświadczyła, że jej siostra wcale nie żartowała, a właściciel Fletcher International Inc. to po prostu typ, którego lepiej nie drażnić.


– Wybierasz się na pogrzeb?

  Jego sarkazm wywołuje we mnie złość. Jednak uśmiech nie schodzi mi z ust.Pamiętam, co powtarzała mi Renée, moją mantrę – pracuję w jednej z najlepszych firm w Nashville. Słyszałam, że to bardzo profesjonalne miejsce.
  Kącik jego ust drga – nie wiem, czy to kiełkujący uśmiech, czy grymas. Przez chwilę myślę tylko o jego pełnych wargach, ale przeganiam tę myśl. Patton Fletcher
mnie sprawdza, tak jak uprzedzała mnie siostra. Nie obejdzie się bez walki, ale nie mam zamiaru się wycofać.
– Następnym razem wybierz coś kolorowego. Zależy nam, żeby nasi klienci wynieśli pozytywne wrażenia ze współpracy z nami, nie depresję.
Gbur!


Raquel nie zamierzała jednak dawać tak łatwo sobą pomiatać i podporządkowywać się bezgranicznie szefowi, a chcąc udowodnić swoją wartość musiała być twarda i pokazać, że nie zatrudniono ją w jednej z najlepszych agencji nieruchomości przypadkiem.

Poza tym Raquel miała pewien ukryty motyw, jeśli chodzi o pracę w firmie Fletchera. Chciała dowiedzieć się dlaczego jej siostra, która kiedyś była ambitna i cieszyła się ze stażu w FII nagle rzuciła pracę i wyjechała na drugi koniec kraju.


„Boss of me” to historia, która ma swoje zalety, ale niestety muszę przyznać, że w mojej ocenie nie obędzie się bez kilku przytyków.

Po zapowiedziach przedpremierowych w których zapewniano, że „Boss of me” to relacja „hate-love” pełną gębą, a szef to prawdziwy dupek z piekła rodem byłam gotowa na pełną pasji powieść w której będę miała ochotę ukręcić łeb głównemu bohaterowi. Czy tak się właśnie stało? Niestety, ale nie. Zabrakło mi tu prawdziwej nienawiści między bohaterami, scen w których iskry przeskakujące między Raquel, a Pattonem czułabym ja sama od samego czytania. Fakt, że książka ma niecałe 300 stron, wpłynął negatywnie na fabułę przez co autorka miała mało miejsca i czasu na skupienie się na charakterach i osobowościach postaci zarówno tych pierwszoplanowych, jak i tych pobocznych. Gdyby Tia Louise skupiła się w większej mierze na szczegółach, a nie powierzchowności historii, to książka byłaby dużo bardziej wciągająca i ciekawsza.

Kończąc książkę miałam nieodparte wrażenie, że akcja pędzi na złamanie karku. To tak jakby maratończyk na ostatnich 100 metrach chodu zaczął biec niczym sprinter.


Autorka poruszyła w książce (co mnie pozytywnie zaskoczyło) tematykę stresu pourazowego związanego z byciem w wojsku i dramatycznych przeżyciach, których doświadczają żołnierze, a przez które już nigdy nie będą tymi samymi ludźmi co przed misjami. Warto też zwrócić uwagę na silną więź jaka łączy głównego bohatera z jego przyjaciółmi z wojska z którymi obecnie prowadzi firmę. Myślę, że przyjaźń taka jak Fletchera, Marleya i Tarona zdarza się bardzo rzadko.


Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
Wydawnictwu NieZwykłemu!

1 komentarz:

  1. Dobrze, że nie jest to tylko pusty romans, a porusza też ważną tematykę.

    OdpowiedzUsuń