Minęły prawie dwa tygodnie od ostatniej recenzji, i choć miałam ostatnio jakiś piśmienniczy zastój, to już do was wracam. Dziś opowiem co nieco o kolejnej książce autorstwa Katy Evas. „Magnat” to pierwsza część
cyklu Manhattan i to, co już teraz mogę wam o niej powiedzieć to to, że okładka jest niczego sobie. Zobaczmy zatem jakie wrażenie wywarło na mnie wnętrze.
(oryg.Tycoon)
Autor – Katy Evans
Tłumaczenie - Gabriela Iwasyk
Wydawnictwo – Kobiece
Liczba stron –288
Wydanie pierwsze – 2019
ISBN – 978-83-6623-412-3
Bryn Kelly i Aaric Christos znali się w
dzieciństwie – ona była córką właścicieli sieci domów towarowych Kelly’s i od najmłodszych lat wiedziała, że to z
nimi zwiążę swoją przyszłość, on był wszędzie pierwszy – gdy potrzebowałeś
pomocy, gdy nikt nie chciał podjąć wyzwania na imprezach, nawet jego średnia
ocen wybijała się na pierwsze miejsce.
Aaric był zainteresowany Bryn, ale ona odrzucała jego
zaloty.
Po śmierci matki chłopak wraz z bratem wyjechali
w poszukiwaniu lepszego życia, ale Bryn nigdy nie zapomniała o nastolatku,
który sprawiał, że jej serce biło odrobinę szybciej.
Od tamtych wydarzeń minęło dwanaście
długich lat – lat w ciągu, których wiele się zmieniło. Bryn nie jest już
spadkobierczynią rodzinnego interesu, bo po tragicznej śmierci rodziców i
bankructwie firmy musiała zmienić swoje plany na przyszłość. Aaric Christos stał
się za to szarą eminencją Nowego Jorku. Obrzydliwie bogaty, nieco zimny, mocno niedostępny…
Taki obraz mężczyzny kreuję dorosły już Aaric. Uznawany za Midasa, który
wszystko co dotknie zamienia w złoto, także projekty, którym nikt inny nie daje szans.
I właśnie to ostatnie sprawiło,
że po przyjeździe do Nowego Jorku Bryn jest zdeterminowana, aby spotkać się z mężczyzną i przekonać go do inwestycji w jej biznesowy pomysł. Jest on dla naszej bohaterki ostatnią deską ratunku, po tym jak banki i inni przedsiębiorcy nie wyrazili
zainteresowania do zainwestowania w jej start-up.
Czy spotkanie po latach
będzie dziwne dla naszych bohaterów? Na pewno. Można też być pewnym, że biznes
nie będzie jedyną rzeczą, która
zaprzątnie głowy zarówno Bryn jak i Aarica.
"Słyszę odgłos zbliżających się kroków, a małe włoski na ramionach stają mi na baczność. Odwracam głowę i widzę wchodzącą do pokoju wysoką, ciemną sylwetkę. Zbliża się do mnie najbardziej onieśmielający mężczyzna, jakiego w życiu widziałam. Porusza się, jakby był panem świata – idzie dumnym, spokojnym krokiem, roztacza wokół siebie aurę elegancji i siły.
– Christos – słyszę swój własny, zdumiony szept.
Jest teraz taki wysoki… ma co najmniej sto dziewięćdziesiąt centymetrów. Włosy ciemnoblond, złotozielone oczy, pięknie wyrzeźbiony podbródek i wspaniały profil.
Ubrany jest na czarno, jak przystało na stuprocentowego nowojorczyka.
(...)
Zmuszam się, żeby wstać:
– Dziękuję, że zgodziłeś się ze mną spotkać.
Zbliża się do baru i nalewa dwa drinki, następnie bez słowa podchodzi, siada naprzeciwko mnie w obitym skórą fotelu w kolorze whiskey i pochyla się, jednym palcem popychając w moją stronę szklaneczkę koniaku.
Czeka.
W milczeniu.
Mój żołądek robi fikołka, całkiem jakby mężczyzna właśnie powiedział coś megaseksownego i trochę nieprzyzwoitego.
– Pewnie mnie nie pamiętasz. Przepraszam, że tak się wprosiłam – zaczynam nerwowo.
– O co chodzi?
Na dźwięk jego głosu przeszywa mnie przyjemny dreszcz. Pamiętam ten głos, choć teraz wydaje mi się o wiele głębszy.
– Słyszałam, że czasami inwestujesz w start-upy.
– „Czasami” to mało powiedziane. – Podnosi brwi, jakby chciał mi powiedzieć, że powinnam była lepiej się przygotować.
(...) W ciszy, która zapadła, on uważnie mi się przygląda, po czym powoli odkłada drinka, pochyla się w moją stronę i nieoczekiwanie się uśmiecha. Do mnie.
To tylko uśmiech.
Ale pod jego wpływem świat drży w posadach.
– Cześć, kruszynko. – Widzę w jego oczach ledwo dostrzegalny błysk rozbawienia, kiedy odchyla głowę i lustruje mnie spojrzeniem. – Myślałem, że podrosłaś trochę przez te ponad dziesięć lat, od kiedy ostatni raz się widzieliśmy. Chociaż o kilka centymetrów."
Ostatnio mam „szczęście” do
historii, które są miałkie i nijakie. „Magnat” jest dla mnie książką bez
charakteru, taką jakich jest setki. Mam wrażenie, że jeśli za kilka miesięcy
zapytalibyście mnie o imiona głównych bohaterów czy szczegóły fabuły to niestety
nie będę w stanie wam odpowiedzieć. Jedyne co mi się w tej książce podoba to …
okładka. Mało. Wiem.
Nie wiem z czego to wynika,
bo autorka ma w swojej twórczości kilka innych i dużo lepszych historii, ale w
tej nie zaprezentowała niczego więcej poza przeciętną historią i raczej
przeciętnymi postaciami. Szkoda.
Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję
Wydawnictwu Kobiecemu!
Szkoda, że książka nie spełniła twoich oczekiwań.
OdpowiedzUsuńPrzyznam szczerze, że nigdy nie słyszałam o tej książce ani o autorce.
OdpowiedzUsuńDodaję bloga do obserwowanych :)
Pozdrawiam serdecznie!
Mój blog