Social Media

sobota, 22 sierpnia 2020

#131 "Take" - Ella Frank


      W sobotnie popołudnie chciałabym zaprosić was do lektury recenzji „Take” autorstwa Elli Frank. Książka jest kontynuacją „Try”, więc jeśli jeszcze nie mieliście okazji po nią sięgnąć, to jest to idealny moment, aby nadrobić zaległości. Bardzo lubię gyd pisarze we właściwy sposób poruszają wątki LGBT w swojej twórczości, a Ella Frank umie robić to w naprawdę świetny sposób. Jak wypadło ponowne spotkanie z bohaterami mojej ulubionej serii z gatunku romansów M/M ?





             Tytuł – „Take"
             (oryg. Take)
          Autor – Ella Frank
   Tłumaczenie - Gabriela Jakubowska
         Wydawnictwo – Kobiece
           Liczba stron – 292
        Wydanie pierwsze – 2020
        ISBN – 978-83-6661-122-1



Prawnika Logana Mitchella i barmana Tate'a Morrisona, których mieliśmy okazję poznać w „Try” połączyło coś czego żaden z nich nie przewidział. „Take” to kontynuacja relacji głównych bohaterów oraz tego jak ta znajomość wpłynie na ich bliskich.


Do Logana zaczyna powoli docierać, że latami stroniący od jakiegokolwiek głębszego zaangażowania z drugą osobą, spotkał wreszcie na swojej drodze człowieka, który wywołuje w nim pragnienie jakiegoś rodzaju stabilizacji, a przede wszystkim monogamii. Dla Tate'a, który wcześniej był heteroseksualny, a teraz czuje pociąg nie tylko fizyczny, ale i psychiczny do mężczyzny sytuacja jet dużo trudniejsza. Mimo rozterek i wątpliwości, wie on jedno – nigdy nie czuł się tak dobrze jak w towarzystwie Logana.


Poznanie bliskich partnera to zawsze stresujący moment. Wieczór gier na jaki zaprosił Logana i Tate'a, brat tego pierwszego wypadł naprawdę świetnie. Tate bardzo polubił Cole'a, jego żonę Rachel i ich znajomych, bo nie czuł się przez nich w żaden sposób oceniany, a oni byli szczęśliwi, że Logan wreszcie znalazł kogoś, kto go uzupełnia.

Najtrudniejsze wyzwanie było jednak dopiero przed naszymi bohaterami. Kiedy w „Try” Jill i Diana, czyli siostra i była żona Tate'a nakryły naszych bohaterów w dwuznacznej sytuacji, kwestią czasu było, aż obie pobiegną z tymi rewelacjami do rodziców Tate'a. Nasz bohater wychowywany w katolickiej rodzinie, był świadomy tego, iż zarówno jego matka jak i ojciec, nie zareagują dobrze na fakt, iż ich syn spotyka się z mężczyzną – chyba jednak nawet on nie spodziewał się jadu, który wypłynie z ust obojga.

- Powiedziałam ci, żebyś go tu nie przyprowadzał – rzuciła ze złością, zaciskając dłonie w pięści. 
  Wow. 
- On ma na imię Logan. 
Nawet nie wysiliła się na kolejne spojrzenie w jego stronę. Zamiast tego powiedziała głosem tak zimnym, że Logan zdziwił się, że Tate nie zmienił się w ludzki sopel. 
- Nie obchodzi mnie, jak ma na imię. 
- Mamo! - krzyknął Tate, wyraźnie zszokowany jej chamstwem. 
  (…) 
- Jak śmiesz tak do mnie mówić? 
- Ja? To ty się zachowujesz, jakbym przyprowadził tu mordercę – rzucił Tate, a Logan dostrzegł, że mężczyzna zaciska dłonie w pięści. 
Gwałtownie odwróciła głowę do syna i stwierdziła: 
- Nie byłoby wielkiej różnicy. 
- Co ty powiedziałaś? - zapytał z gniewem Tate. 
- Nie chcę go w moim domu. Zabrał mi to, co niegdyś było dobre i czyste, i … 
- I co? - wybuchł w końcu Tate. - Co takiego zrobił mnie, twojemu dobremu i czystemu synowi? Mam prawie trzydzieści lat, do jasnej cholery! Jestem w separacji, bo poślubiłem kobietę, która się znudziła i znalazła sobie innego, kiedy jak pracowałem na dwa etaty. A jednak to ona nadal siedzi obok was w kościele i przychodzi do was na pierdolony lunch. 
  (…) 
- Wyjdź. 
  (…) 
- Słucham? - zapytał Tate. 
- Powiedziałam: wyjdź. Wynoś się z mojego domu.



Sytuacja z rodziną Tate'a nie wpłynęła dobrze na relację między mężczyznami, a to z kolei wywołało jeszcze więcej wątpliwości co do sensu ich związku. Czy zatem gra jest warta świeczki? Czy Tate dla własnego szczęścia poświęci kontakty z jedyną rodziną jaką ma? I co do tego wszystkiego ma przeszłość Logana, której wyjawienia Tate'owi tak bardzo się obawia, a która miała duży wpływ na to, dlaczego latami nie angażował się w żaden monogamiczny związek.


„Take” to moim zdaniem świetna kontynuacja serii, dzięki której jeszcze lepiej poznajemy charaktery bohaterów. Najlepsze jest to, że mimo tak skrajnie różnych osób jakimi są Logan i Tate, coś ich do siebie przyciągnęło na tyle mocno, że za cholerę nie chciało odejść. I bardzo dobrze. Prawdą jest zatem to, że przeciwieństwa się przyciągają.

Czytelnik powinien się przygotować na spora dawkę scen erotycznych i pożądania kipiącego z każdej strony. Mnie to osobiście nie przeszkadzało, aczkolwiek osoba, której jest to pierwsze spotkanie z romansem M/M może być odrobinę przytłoczona. Jak większość książek z wątkiem LGBT, tak i tu mamy do czynienia z samoakceptacją przez jednego z bohaterów własnej orientacji seksualnej. Sytuacja z rodzicami Tate'a przedstawiona przez Ellę Frank, równie dobrze mogłaby być prawdziwą sceną z życia. Zdaję sobie sprawę że niestety spora część ojców i matek właśnie tak reaguję w trakcie rozmowy ze swoimi dziećmi, kiedy te zdenerwowane i niepewne przyznają się, że kochają lub czują coś do osoby tej samej płci.

Czy ma znaczenie kogo kocha druga osoba, jeśli jest dzięki temu szczęśliwa? Absolutnie żadnego. Taki właśnie morał powinna nieść za sobą ta historia.



Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
Wydawnictwu Kobiecemu!

sobota, 15 sierpnia 2020

#130 "Boss of me" - Tia Louise


        Nie będę ukrywać, że książki z motywem biurowego romansu należą do jednych z moich ulubionych. Zaczęło się chyba od „Pięknego Drania” Christiny Lauren i „Zaplątanych” Emmy Chase. Dziś zapraszam na recenzję powieści zagranicznej autorki, która dopiero debiutuję na polskim rynku wydawniczym. Jeśli jesteście ciekawi czy „Boss of me” Tii Louise wpadło do moich biurowo-romansowych ulubieńców rzućcie okiem na poniższą recenzję.




          Tytuł – „Boss of me"
            (oryg.Boss of me)
          Autor – Tia Louise
   Tłumaczenie - Sylwia Gołofit-Lenda
         Wydawnictwo – NieZwykłe
           Liczba stron – 288
        Wydanie pierwsze – 2020
        ISBN – 978-83-8178-364-4



Główną bohaterką książki jest Raquel Morgan, która z jeszcze ciepłym dyplomem MBA w dłoni ma zacząć pracę we Fletcher International, Inc. - jednej z najlepszych agencji pośrednictwa wynajmu nieruchomości komercyjnych. Nasza bohaterka tuż przed swoim pierwszym dniem pracy dostała kilka rad od swojej siostry Renee, która kiedyś odbywała staż w księgowości we wspomnianej firmie. Zaprzyjaźnij się z Sandrą, nie zadawaj zbyt wielu pytań, nie pozwól sobą pomiatać, nigdy nie ubieraj się na czarno – ups za poźno, bo Renee przekazała Raquel tą radę, kiedy ta była już w windzie FII ubrana w czarny żakiet i spodnie - tak brzmiały rady. Najważniejsza z nich miała być teoretycznie najłatwiejsza w przestrzeganiu – nie zakochaj się w Pattonie Fletcherze. Jednak teoria nie zawsze sprawdza się w praktyce, o czym Raquel będzie miała szansę się już wkrótce przekonać.

Już pierwszego dnia w pracy nasza bohaterka na własnej skórze doświadczyła, że jej siostra wcale nie żartowała, a właściciel Fletcher International Inc. to po prostu typ, którego lepiej nie drażnić.


– Wybierasz się na pogrzeb?

  Jego sarkazm wywołuje we mnie złość. Jednak uśmiech nie schodzi mi z ust.Pamiętam, co powtarzała mi Renée, moją mantrę – pracuję w jednej z najlepszych firm w Nashville. Słyszałam, że to bardzo profesjonalne miejsce.
  Kącik jego ust drga – nie wiem, czy to kiełkujący uśmiech, czy grymas. Przez chwilę myślę tylko o jego pełnych wargach, ale przeganiam tę myśl. Patton Fletcher
mnie sprawdza, tak jak uprzedzała mnie siostra. Nie obejdzie się bez walki, ale nie mam zamiaru się wycofać.
– Następnym razem wybierz coś kolorowego. Zależy nam, żeby nasi klienci wynieśli pozytywne wrażenia ze współpracy z nami, nie depresję.
Gbur!


Raquel nie zamierzała jednak dawać tak łatwo sobą pomiatać i podporządkowywać się bezgranicznie szefowi, a chcąc udowodnić swoją wartość musiała być twarda i pokazać, że nie zatrudniono ją w jednej z najlepszych agencji nieruchomości przypadkiem.

Poza tym Raquel miała pewien ukryty motyw, jeśli chodzi o pracę w firmie Fletchera. Chciała dowiedzieć się dlaczego jej siostra, która kiedyś była ambitna i cieszyła się ze stażu w FII nagle rzuciła pracę i wyjechała na drugi koniec kraju.


„Boss of me” to historia, która ma swoje zalety, ale niestety muszę przyznać, że w mojej ocenie nie obędzie się bez kilku przytyków.

Po zapowiedziach przedpremierowych w których zapewniano, że „Boss of me” to relacja „hate-love” pełną gębą, a szef to prawdziwy dupek z piekła rodem byłam gotowa na pełną pasji powieść w której będę miała ochotę ukręcić łeb głównemu bohaterowi. Czy tak się właśnie stało? Niestety, ale nie. Zabrakło mi tu prawdziwej nienawiści między bohaterami, scen w których iskry przeskakujące między Raquel, a Pattonem czułabym ja sama od samego czytania. Fakt, że książka ma niecałe 300 stron, wpłynął negatywnie na fabułę przez co autorka miała mało miejsca i czasu na skupienie się na charakterach i osobowościach postaci zarówno tych pierwszoplanowych, jak i tych pobocznych. Gdyby Tia Louise skupiła się w większej mierze na szczegółach, a nie powierzchowności historii, to książka byłaby dużo bardziej wciągająca i ciekawsza.

Kończąc książkę miałam nieodparte wrażenie, że akcja pędzi na złamanie karku. To tak jakby maratończyk na ostatnich 100 metrach chodu zaczął biec niczym sprinter.


Autorka poruszyła w książce (co mnie pozytywnie zaskoczyło) tematykę stresu pourazowego związanego z byciem w wojsku i dramatycznych przeżyciach, których doświadczają żołnierze, a przez które już nigdy nie będą tymi samymi ludźmi co przed misjami. Warto też zwrócić uwagę na silną więź jaka łączy głównego bohatera z jego przyjaciółmi z wojska z którymi obecnie prowadzi firmę. Myślę, że przyjaźń taka jak Fletchera, Marleya i Tarona zdarza się bardzo rzadko.


Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
Wydawnictwu NieZwykłemu!

środa, 5 sierpnia 2020

#129 "Falling Fast" - Bianca Iosivoni


       Ludzie mawiają, żeby nie oceniać książki po okładce, ale biorąc pod uwagę jaką okładkową sroką jestem to przyznam, że trudno było mi przejść obojętnie przed możliwością otrzymania i zrecenzowania lipcowej nowości od Wydawnictwa Jaguar. Fioletowo-złota grafika „Falling Fast” autorstwa Bianki Iosivoni skradła moje serce już na starcie. Byłam jednak bardziej ciekawa, czy moje pierwsze spotkanie z twórczością autorki skradnie także moją duszę i umysł.






         Tytuł – „Falling Fast"
          (oryg.Falling Fast)
         Autor – Bianca Iosivoni
    Tłumaczenie - Joanna Słowikowska
          Wydawnictwo – Jaguar
            Liczba stron – 384
         Wydanie pierwsze – 2020
         ISBN – 978-83-7686-900-1



Zastanówcie się przez moment. Czy będąc młodą, ładną i dwudziestojednoletnią dziewczyną odważylibyście się wyruszyć w samotną podróż przez Stany Zjednoczone? Ja chyba nie. Ale oporów takich nie miała Hailee DeLuca - bohaterka „Falling Fast”. Kiedy nasza bohaterka wyruszała w drogę nie miała żadnych konkretnych planów poza dwoma – byciem odważną robiąc rzeczy na które w normalnych okolicznościach na pewno by się nie zdecydowała oraz zakończeniem swojej podróży przy latarni Old Point Loma w San Diego, gdzie miała spotkać się ze swoją siostrą bliźniczką.

Kiedy po dwóch miesiącach w trasie Hailee nieświadomie (a może świadomie?) trafia w okolice Fairwood w Wirginii wie, że może to znak - znak pewnych niedokończonych spraw. Wizyta na miejskim cmentarzu ma stanowić dla naszej bohaterki ostatnie pożegnanie – pożegnanie z osobą, której nigdy nie spotkała w cztery oczy, ale z którą prze cały rok korespondowała online i wymieniała się wiadomościami głosowymi. Poznanie Jespera Harringtona w sieci było dla Hailee jak i dla chłopaka możliwością wymiany zdań i oceniania siebie nawzajem, pod względem pisania, które było pasją obojga. Kiedy na początku roku Jesper przestał odpowiadać na wiadomości Haille, nie miała ona pojęcia co się stało. Pewnego dnia za to otrzymała druzgocącą informację o dacie pogrzebu … Jespera.


Wolno przykucam. Kamień jest tak rozgrzany, jak gdyby zmagazynował w sobie całe ciepło tego lata. Ostrożnie przeciągam palcami po literach i liczbach.

  Jesper Harrington. Kochający syn i dobry przyjaciel.                        16.08.1998-27.02.2019

Jego niespodziewana śmierć była dla niej szokiem, bo straciła jedyną osobę z którą dzieliła się swoja pasją.

Dłuższy pobyt w Fairwood nigdy nie był w planach Hailee, ale awaria samochodu nie dała jej większego wyboru. Na szczęście znalezienie dachu nad głową i chwilowej pracy stało się możliwe dzięki Beth - właścicielce miejscowej restauracji.


Hailee nie spodziewa się, że nieplanowany postój w mieści umożliwi jej poznanie wielu ludzi, którzy dobrze znali Jespera, w tym jego najlepszego przyjaciela Chase'a Whittakera, o którym nasza bohaterka nie ma dobrego zdania, biorąc pod uwagę to czego się o nim dowiedziała od Jespera, kiedy ten jeszcze żył.

Nasza bohaterka dowiaduję się jednak czegoś co nią mocno wstrząsa. Do tej pory Hailee była przekonana, że śmierć Jespera nastąpiła w wyniku wypadku, ale prawda okazała się dużo trudniejsza. Jej internetowy przyjaciel od dziecka chorował na mukowiscydozę, o czym jednak nigdy nie powiedział dziewczynie.


W miarę upływu czasu początkowa niechęć głównych bohaterów zmienia się we wzajemne zauroczenie. Hailee zdradza także Chase'owi, że ma pewna listę rzeczy, które chciałaby zrobić tego lata, a on oferuję jej w tym pomóc.


„Falling Fast” to powieść, która czaruje swoją nienachalnością, a akcja toczy się powoli i swobodnie. Choć być może początkowo odrobinę trudno było mi się „rozpędzić” z czytaniem, to później było już dużo lepiej. Główna męska postać w osobie Chase'a skradła mi serce swoją dojrzałością, urokiem i charakterem. Przekonacie się jednak w trakcie lektury książki (zwłaszcza rozdziałów pisanych z perspektywy Chase'a), że chłopak choć z zewnątrz może wdawać się szczęśliwy, to w środku wręcz się dusi. Duszą go ambicje ojca i wuja – z wykształcenia architektów, którzy prowadzą dużą firmę, przez co przyszłość Chase'a została określona praktycznie od dzieciństwa – najpierw studia architektoniczne, a potem praca w rodzinnej spółce. Możecie się domyślić, że Chase choć studiuje wspomniany kierunek, to jednak nigdy nie przyznał się nikomu (poza Jesperem), że nie chcę dla siebie takiego życia, tych studiów i tej pracy.


Im bliżej końca książki byłam, tym bardziej zaczynałam się zastanawiać gdzie w tej pięknej historii jest haczyk. Czułam gdzieś podświadomie, że coś jest na rzeczy. I wiecie co, nie przewidziałam, że to właśnie będzie TO. Nigdy w życiu nie zdradzę, wam jak kończy się „Falling Fast”, ale powinniście się przygotować na mały szok. I jeszcze jedno – polały się łzy. Moje łzy.


Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
Wydawnictwu Jaguar!