Nie będę ukrywać, że
książki z motywem biurowego romansu należą do jednych z moich
ulubionych. Zaczęło się chyba od „Pięknego Drania” Christiny Lauren i „Zaplątanych” Emmy Chase. Dziś zapraszam na
recenzję powieści zagranicznej autorki, która dopiero debiutuję
na polskim rynku wydawniczym. Jeśli jesteście ciekawi czy „Boss
of me” Tii Louise wpadło do moich biurowo-romansowych ulubieńców
rzućcie okiem na poniższą recenzję.
Tytuł – „Boss of me"
(oryg.Boss of me)
Autor – Tia Louise
Tłumaczenie - Sylwia Gołofit-Lenda
Wydawnictwo – NieZwykłe
Liczba stron – 288
Wydanie pierwsze – 2020
ISBN – 978-83-8178-364-4
(oryg.Boss of me)
Autor – Tia Louise
Tłumaczenie - Sylwia Gołofit-Lenda
Wydawnictwo – NieZwykłe
Liczba stron – 288
Wydanie pierwsze – 2020
ISBN – 978-83-8178-364-4
Główną bohaterką
książki jest Raquel Morgan, która z jeszcze ciepłym dyplomem MBA
w dłoni ma zacząć pracę we Fletcher International, Inc. - jednej
z najlepszych agencji pośrednictwa wynajmu nieruchomości
komercyjnych. Nasza bohaterka tuż przed swoim pierwszym dniem pracy
dostała kilka rad od swojej siostry Renee, która kiedyś odbywała
staż w księgowości we wspomnianej firmie. Zaprzyjaźnij się z
Sandrą, nie zadawaj zbyt wielu pytań, nie pozwól sobą pomiatać,
nigdy nie ubieraj się na czarno – ups za poźno, bo Renee
przekazała Raquel tą radę, kiedy ta była już w windzie FII
ubrana w czarny żakiet i spodnie - tak brzmiały rady. Najważniejsza z nich miała być
teoretycznie najłatwiejsza w przestrzeganiu – nie zakochaj się w
Pattonie Fletcherze. Jednak teoria nie zawsze sprawdza się w
praktyce, o czym Raquel będzie miała szansę się już wkrótce
przekonać.
Już pierwszego dnia w
pracy nasza bohaterka na własnej skórze doświadczyła, że jej siostra wcale nie
żartowała, a właściciel Fletcher International Inc. to po prostu typ,
którego lepiej nie drażnić.
– Wybierasz się na pogrzeb?
Jego sarkazm wywołuje we mnie złość. Jednak uśmiech nie schodzi mi z ust.Pamiętam, co powtarzała mi Renée, moją mantrę – pracuję w jednej z najlepszych firm w Nashville. Słyszałam, że to bardzo profesjonalne miejsce.Kącik jego ust drga – nie wiem, czy to kiełkujący uśmiech, czy grymas. Przez chwilę myślę tylko o jego pełnych wargach, ale przeganiam tę myśl. Patton Fletchermnie sprawdza, tak jak uprzedzała mnie siostra. Nie obejdzie się bez walki, ale nie mam zamiaru się wycofać.– Następnym razem wybierz coś kolorowego. Zależy nam, żeby nasi klienci wynieśli pozytywne wrażenia ze współpracy z nami, nie depresję.Gbur!
Raquel nie zamierzała
jednak dawać tak łatwo sobą pomiatać i podporządkowywać się
bezgranicznie szefowi, a chcąc udowodnić swoją wartość musiała
być twarda i pokazać, że nie zatrudniono ją w jednej z
najlepszych agencji nieruchomości przypadkiem.
Poza tym Raquel miała
pewien ukryty motyw, jeśli chodzi o pracę w firmie Fletchera.
Chciała dowiedzieć się dlaczego jej siostra, która kiedyś była
ambitna i cieszyła się ze stażu w FII nagle rzuciła pracę i
wyjechała na drugi koniec kraju.
„Boss of me” to
historia, która ma swoje zalety, ale niestety muszę przyznać, że
w mojej ocenie nie obędzie się bez kilku przytyków.
Po zapowiedziach
przedpremierowych w których zapewniano, że „Boss of me” to
relacja „hate-love” pełną gębą, a szef to prawdziwy dupek z
piekła rodem byłam gotowa na pełną pasji powieść w której będę miała ochotę ukręcić łeb głównemu bohaterowi. Czy tak się
właśnie stało? Niestety, ale nie. Zabrakło mi tu prawdziwej
nienawiści między bohaterami, scen w których iskry przeskakujące
między Raquel, a Pattonem czułabym ja sama od samego czytania.
Fakt, że książka ma niecałe 300 stron, wpłynął negatywnie na
fabułę przez co autorka miała mało miejsca i czasu na skupienie
się na charakterach i osobowościach postaci zarówno tych
pierwszoplanowych, jak i tych pobocznych. Gdyby Tia Louise skupiła
się w większej mierze na szczegółach, a nie powierzchowności
historii, to książka byłaby dużo bardziej wciągająca i ciekawsza.
Kończąc książkę
miałam nieodparte wrażenie, że akcja pędzi na złamanie karku. To
tak jakby maratończyk na ostatnich 100 metrach chodu zaczął biec
niczym sprinter.
Autorka poruszyła w
książce (co mnie pozytywnie zaskoczyło) tematykę stresu
pourazowego związanego z byciem w wojsku i dramatycznych przeżyciach,
których doświadczają żołnierze, a przez które już nigdy nie
będą tymi samymi ludźmi co przed misjami. Warto też zwrócić
uwagę na silną więź jaka łączy głównego bohatera z jego
przyjaciółmi z wojska z którymi obecnie prowadzi firmę. Myślę,
że przyjaźń taka jak Fletchera, Marleya i Tarona zdarza się
bardzo rzadko.
Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję
Wydawnictwu NieZwykłemu!
Dobrze, że nie jest to tylko pusty romans, a porusza też ważną tematykę.
OdpowiedzUsuń