Belle Aurora to autorka, dzięki której poznałam smak dark romansów. Jej seria „RAW”, po dziś dzień jest jednym z moich ulubionych cyklów tego gatunku. Kilka dni temu swoją polską premierę miała kolejna książka pióra Belle. Tym razem jednak, autorka pokusiła się o coś lżejszego, a związanego ze światem muzyki rockowej. Jeśli jesteście ciekawi, czy „CLASH” wylądowało na liście moich tegorocznych ulubieńców, zapraszam do lektury poniższej recenzji.
Tłumaczenie - Sylwia Gołofit-Lenda
Wydawnictwo – NieZwykłe
Liczba stron – 488
Wydanie pierwsze – 2021
ISBN – 978-83-8178-715-4
Emily Aldrich to młoda dziewczyna, której życie dalekie jest od tego, jakie powinna prowadzić osoba w jej wieku. Mimo licencjatu z zarządzania w biznesie i kreatywnego pisania, naszej bohaterce nie było dane, aby spełnić marzenie o zostaniu pisarką. Kiedy babcia Emily zaczęła chorować na demencję, opieka nad nią okazała się pracą na pełen etat. Przez ograniczone środki finansowe, dziewczyny nie stać było na zapewnienie starszej kobiecie pobytu w domu opieki. Kiedy pewna niebezpieczna sytuacja z udziałem babci uświadamia Emily, że stan jej zdrowia zaczyna drastycznie się pogarszać, do dziewczyny dociera, że tylko fachowy ośrodek zapewni kobiecie to, czego nasza bohaterka sama już nie jest w stanie.
Poszukiwanie pracy, aby opłacić dom opieki, okazuje się trudniejsze niż nasza bohaterka mogłaby przypuszczać. Kiedy Emily przypadkowo trafia na rozmowę kwalifikacyjną, obiecuje sobie, że zrobi wszystko, aby tą pracę dostać – mimo, że nie wie o jakie stanowisko toczy się stawka. Kiedy zatem dziewczyna zostaje uświadomiona, że chodzi o pozycję osobistej asystentki grupy rockowej Left Turn, Emily przyjmuje to ze spokojem i bez nadmiernej ekscytacji, ale tylko dlatego, że nie ma pojęcia jak bardzo znany i popularny jest to zespół.
Kiedy Emily, ku swojemu zaskoczeniu zostaje zatrudniona, nie wie jeszcze, że ta praca wywróci jej życie do góry nogami. Bo o i ile trzej członkowie zespołu powitali ją z otwartymi ramionami, o tyle ostatni od początku nie kryje problemu z zaakceptowaniem spokojnej i introwertycznej dziewczyny. Nic nie zapowiada, aby trasa koncertowa w którą wyrusza Left Turn, a w związku z tym także Emily, miała zmienić nastawienie Connora Clasha do nowej asystentki. Ale czy na pewno?
– To jest Emily. Mówiłem wam o niej. – W jego głosie czuć było rozbawienie. – Jest
nieśmiała.
Czułam tętnicę pulsującą na szyi, krew szumiącą w uszach, narastające we mnie
napięcie. Spróbowałam jeszcze raz. Odchrząknęłam, a następnie weszłam do pokoju.
– Cześć – powiedziałam cicho, po czym pomachałam sztywno jak robot.
Mężczyzna najbliżej mnie wstał. Był wysoki, szczupły, zbudowany jak pływak. Miał
jasnobrązowe, lekko rozczochrane włosy, kilkudniowy zarost, łagodne, ciemne oczy. Kiedy
wyciągnął do mnie rękę, doceniłam ten gest.
– Cześć. Jestem Lee.
– Lee – powtórzyłam i uśmiechnęłam się z wdzięcznością. Uścisnął moją dłoń, a ja
modliłam się w duchu, żeby nie poczuł, jak bardzo jest spocona. Ale byłam pewna, że musiał
czuć. Był po prostu zbyt grzeczny, żeby coś powiedzieć.
Wstał drugi z mężczyzn – był naprawdę wielki. Z długimi blond włosami związanymi
w kok na czubku głowy i długą brodą wyglądał jak wiking. A ponieważ miałam tę szczególną
cechę, dokładnie to mu powiedziałam.
– Wyglądasz jak wiking.
Gość uśmiechnął się, a jego zielone oczy rozbłysły.
– Fajnie. Jestem Helmer, ale możesz mi mówić Hell. Jak wszyscy.
Otworzyłam usta, nabierając szybko powietrza.
– Świetne imię. Jestem prawie pewna, że Helmer znaczy „gniew wojownika”.
Hell w zaskoczeniu uniósł brwi.
– Pieprzysz.
– Nie. – Ściszyłam głos. – Nie pieprzę.
Damie nie przystoi przeklinać – tak wychowała mnie babcia.
Ostatni z facetów nawet nie wstał. Zadarł tylko głowę w moją stronę.
– Co tam?
Ten ostatni był niegrzeczny. Było w nim coś… To, w jaki sposób zwisał z krzesła, na
którym siedział, jego brak uwagi, brak szacunku, wiele mówiło. Nie obchodziło go, kim
jestem. I dobrze.
Bycie niewidzialną było dla mnie naturalne.
Końcówka roku nie jest dla mnie łaskawa, jeśli chodzi dobre historie - takie, które chwytają serce i nie chcą go puścić. Z przykrością musze stwierdzić, że przeliczyłam się z "Clash", zarówno pod względem głównych postaci, jak i samej fabuły. Zabrakło mi prawdziwej i pełnej pasji chemii pomiędzy Connorem oraz Emily. Ich osoby podejmowały według mnie nieracjonalne decyzje, a ich zachowanie bywało niedojrzałe. Główna bohaterka miała być asystentką, a momentami miałam wrażenie, że to jej trzeba było asystować i pomagać. W moim odczuciu, te prawie pięćset stron książki to zbyt wiele, ponieważ w którymś momencie historia zaczęła mi się dłużyć, a jej lektura nie przynosiła oczekiwanej satysfakcji. Do pozytywów "Clash" zaliczam postaci drugiego planu, czyli resztę muzyków Left Turn w osobach Lee, Noah i Helmera, którzy zdecydowanie skradli kawałek mojego serca.
Tym, czym Belle Aurora kupiła mnie w serii "RAW", czyli świetną fabułą i niesamowitymi portretami psychologicznymi bohaterów, tutaj dla mnie nie istniało. Zdaje sobie sprawę, że to dwie kompletnie różne książki, ale przecież autorka jest ta sama.
Wydawnictwu NieZwykłemu!