Social Media

sobota, 11 stycznia 2020

#116 "Miłość online" - Penelope Ward


Nie ma to jak wejść w nowy rok z zaległościami recenzenckimi. Niestety muszę się przyznać, że mam takowych kilka. Ehh, źle mi z tym, ale tak to już czasem bywa. Czas więc nadrobić kilka recenzji, a zaczniemy od książki autorstwa jednej z moich ulubionych pisarek Penelope Ward. „Miłość online” to historia o tym, aby nie oceniać osoby po tym czym się zajmuję, a po więcej szczegółów zapraszam do lektury poniższej recenzji.


  


                           Tytuł – „Miłość online"
           (oryg.Love online)
         Autor – Penelope Ward
    Tłumaczenie - Marcin Kuchciński
          Wydawnictwo – EditioRed
            Liczba stron – 312
         Wydanie pierwsze – 2019
        ISBN – 978-83-2835-403-6



Zacznę nietypowo, bo od przedstawienia wam głównej męskiej (a nie jak zazwyczaj to robię, żeńskiej) postaci w tej historii. Ryder McNamara jest synem jednego  największych hollywoodzkich producentów filmowych. Na pierwszy rzut oka ma wszystko o czym może marzyć każdy mężczyzna: świetną pracę w wytwórni ojca, mieszka w pięknym domu, a na dodatek nie może narzekać na zły wygląd. Takie rzeczy są zarówno darem jak i przekleństwem. Bo czasem Ryder chciałby być dostrzeżony jako człowiek, a nie osoba po barkach której kobiety chcą jedynie wspiąć się na aktorską drabinkę Hollywood.

Któregoś wieczoru nasz bohater trafia na stronę z sekskamerkami. Facet i strona porno? To chyba nie powinno nikogo zaskakiwać. Można by pomyśleć, że w tego typu miejscach w sieci nic nie może nikogo zaskoczyć. Ale kiedy Ryder dostrzegł, że jedna z dziewczyn Montana Lane reklamuję się zdjęciem na którym … gra na skrzypcach, mężczyzna z czystej ciekawości wchodzi na jej profil. Tam dostrzega piękną, młodą dziewczynę, która … śpiewa.

Aby wdać się w jakąkolwiek interakcję z Montaną na stronie, wymagana jest rejestracja, a zaciekawienie Rydera jest tak duże, że niewiele myśląc loguje się używając loginu ScreenGod90.

I tak właśnie dwoje ludzi których pozornie niewiele mogło łączyć, zaczyna rozmawiać, początkowo w komentarzach na jej profilu, a potem na prywatnym czacie. Nie oceniajcie naszej bohaterki za jej sposób na dorobienie pieniędzy, bo często życie zmusza nas to wyborów i decyzji, których nie podjęlibyśmy w normalnej sytuacji.

Eden, bo to prawdziwe imię Montany Lane okazuję się być błyskotliwą i bystrą dziewczyną, która z czasem zaczyna być dla Rydera codziennością. Codziennością z którą może porozmawiać, zwierzyć się i to czego się chyba nie spodziewał do której może poczuć coś więcej.

             Naprawdę miała na imię Eden.      
     Zawsze podejrzewałem, że Montana Lane to tylko jej pseudonim, równie nieprawdziwy jak ScreenGod. 
     Od trzech tygodni rozmawialiśmy na prywatnym czacie przynajmniej godzinę każdego wieczoru. Nigdy nie poprosiłem ją o nic więcej niż sama rozmowa. Wciąż jednak nie włączyłem swojej kamerki i Eden nadal nie miała pojęcia, jak wyglądam. Wolałem, by tak zostało. Przynajmniej na razie. Czy kiedyś zdecyduję się pokazać jej swoją twarz? Sam tego nie wiedziałem. Z jednej strony chciałem to zrobić, by wiedziała, że nie jestem jakimś dziwakiem. Ale dla mnie to oznaczałoby przejście na inny poziom naszej znajomości, a nie byłem pewien, czy jestem na to gotowy. 
      Gdybym mógł, zarezerwowałbym ją tylko dla siebie na cały wieczór. Każdego wieczoru. Próbowałem nawet to zrobić, ale ona się nie zgodziła. Stwierdziła, że nie może przecież całkowicie zniknąć z publicznego czata. Ludzie straciliby zainteresowanie jej profilem i miałaby mniej klientów. Rozumiałem to i nie mogłem ją o to winić. Jednak dzień w dzień nie mogłem się doczekać tych naszych wieczornych spotkań. 
      Chociaż nieco się przed sobą otworzyliśmy i zdradziliśmy kilka szczegółów o sobie, to jednak była pewna granica, której oboje nie przekraczaliśmy. Ja na przykład nadal nie wiedziałem, gdzie mieszka i jak ma na nazwisko. Wspólnie uzgodniliśmy, że tak na razie będzie lepiej. 
    Ona wiedziała, że moje prawdziwe imię brzmi Ryder. Wiedziała, że moją ulubioną potrawą jest pizza i że jestem fanem zespołu Pink Floyd. Wiedziała o mnie naprawdę sporo rzeczy, ale nadal nie wiedziała, jak wyglądam, gdzie pracuję i jak się nazywam. Co ciekawe, te braki informacji zdawały się nam absolutnie nie przeszkadzać. Przeciwnie, zacząłem mieć wrażenie, że jesteśmy sobie… bliscy. To skłaniało mnie do filozoficznych rozważań i wniosku, że to, kim naprawdę jesteśmy na tym świecie, nie ma nic wspólnego z naszymi nazwiskami, naszą pracą, statusem społecznym i wszystkimi tymi etykietami, które wzajemnie sobie przypinamy. Okazało się, że można znać kogoś bez tego wszystkiego. 
      Gdybym nie spotkał Eden, prawdopodobnie nigdy bym się nad tym nawet nie zastanowił. To ona pokazała mi, że prawdziwa relacja może być oparta na samej rozmowie — na zbliżeniu dwojga ludzi, wspólnych ideałach i gustach. Że tu liczy się tak naprawdę chemia. A między mną i Eden z całą pewnością była chemia.


Kiedy Eden na kilka dni znika z czatu, Ryder zaczyna się niepokoić. Dzięki pewnej wskazówce, którą dostrzegł w trakcie ich rozmów, postanawia odnaleźć ją w realnym świecie. Ale chyba nawet on nie mógł przewidzieć, powodu nagłej ciszy ze strony dziewczyny.


W „Miłość onlinePenelope Ward chwyciła bardzo aktualnego tematu, a mianowicie ludzi poznających się w sieci. Żyjemy w czasach w których to dość popularny sposób na zawieranie znajomości. Choć trzeba przyznać, że relacja która rozpoczęła się od wizyty na stronie z sekskamerkami to naprawdę niesztampowy pomysł na fabułę, i raczej trochę nierealny w prawdziwym życiu. Ale to przecież tylko książka, a w literaturze wszystkie chwyty dozwolone, w końcu to wyobraźnia autora. Jak to zwykle u Penelope Ward bywa dostajemy historię w której serce czytelnika kradną główni bohaterowie. Ich relacja, choć rozpoczęła się w nietypowy sposób, to czytelnik z każdą stroną kibicuje ich rozwijającej się relacji.

P.S. Nie wiem jak wy, ale ja jestem większą fanką zagranicznej okładki.

                              Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
                                                                   Wydawnictwu EditioRed!