Social Media

piątek, 30 sierpnia 2019

#110 "Punk 57" - Penelope Douglas


      Dzisiejszy post w całości poświęcony zostanie książce, którą miałam już okazję czytać w języku angielskim kilka lat temu. Mówi się, że nie należy oceniać książki po okładce, ale muszę się wam przyznać, że w przypadku "Punk 57" Penelope Douglas to właśnie intrygująca, okładkowa grafika przyciągnęła mój wzrok, a dopiero później zagłębiłam się w jej blurb. Dzięki Wydawnictwu NieZwykłemu miałam okazję powrócić do tej historii w polskim wydaniu. Czy nadal podobała mi się tak, jak za pierwszym razem?


  


            Tytuł – Punk 57"
             (oryg.Punk 57)
        Autor – Penelope Douglas
       Tłumaczenie - Maciej Olbryś
         Wydawnictwo – NieZwykłe
           Liczba stron – 296
         Wydanie pierwsze – 2019
        ISBN – 978-83-7889-962-4


W świecie zdominowanym przez Facebooka, Twittera, Instagrama i inne media społecznościowe pisanie zwykłych listów na papierze wydaje się jakąś fikcją. Jednak to właśnie taka forma korespondencji stanowi istotny element historii przedstawionej w "Punk 57".

Kiedy w ramach szkolnego projektu uczniowie ze szkoły Ryen mieli korespondować z uczniami innej placówki w tradycyjnej listownej formie, dziewczyna nie wiedziała jeszcze, jak to jedno zadanie wpłynie na następne kilka lat jej życia. Przez zupełny przypadek została sparowana nie z dziewczyną, a z chłopakiem  Mishą. Wymiana listów miała trwać tylko do końca roku szkolnego, ale nie dla naszych bohaterów. Przez siedem kolejnych lat Ryen i Misha stali się swoistymi powiernikami. W listach zdradzali swoje największe obawy i najskrytsze marzenia. Pisali o życiu i wylewali na papier myśli, którymi nie dzielili się z innymi. Nasi bohaterowie nie wiedzieli jednak jak wzajemnie wyglądają i obiecali sobie, że nie będą się szukać na żadnych kontach w mediach społecznościowych. Przez te kilka lat Misha i Ryen zdążyli się naprawdę dobrze poznać, ale czy aby na pewno?

Kiedy z dnia na dzień listy Mishy przestają przychodzić, Ryen nie wie co myśleć. Choć ona nadal wysyła mu swoje, to nie dostaję w zamian żadnej odpowiedzi


Tymczasem w szkole Ryen pojawia się nowy uczeń. Masen Laurent to jedna wielka tajemnica. Skryty, cichy, emanujący czymś niedookreślonym z charakterystycznym kolczykiem w wardze chłopak, który z wyglądu bardziej przypomina buntownika niż zwykłego ucznia liceum. Może i chłopak jest tajemniczy, ale od samego początku nie robi tajemnicy z tego, że ... nie znosi Ryen.


"Zaczerpuję powietrza, kiedy zszkowowana ląduję na kolanach Masena. 
– Lubię dziewczyny – mruczy mi do ucha, a wtedy tempo mojego serca zaczyna sprawiać mi niemal fizyczny ból. 
(…) 
– Ale ty … – Jego głęboki głos i gorący oddech drażnią moją skórę – Ty smakujesz jak gówno.
  
Co takiego?  
Nagle Masen wstaje ze stołka, a ja zsuwam się z jego kolan i ląduje na podłodze. Wyciągam ręce żeby sobie pomóc. 
Co, do cholery? 
Słyszę śmiech i rozglądam się dookoła.Parę osób przy stolikach obok patrzy na mnie i chichocze. Mam wrażenie, że zaciskają się wokół mnie ściany.
 (…) 
To nie był pierwszy raz, kiedy ktoś zabawił się moim kosztem, lecz ten będzie ostatni."

"Punk 57" to historia o tym jak często pozory bywają ważniejsze od prawdy. O tym, że czasem ze strachu przed oceną innych osób, wykluczeniem, strachem przed samotnością ukrywamy się pod maską fałszu. Czy bycie wrednym i wyrachowanym dla słabszych może ochronić nas przed tym, abyśmy sami nie stali się celem

Dla wielu młodych ludzi akceptacja środowiska czy otoczenia w którym na codzień żyją - zwłaszcza tego szkolnego, staję się często priorytetem, ale za jaką cenę? Bycia kimś innym? Ukrywania swojego prawdziwego charakteru i serca, by nie zostać odtrąconym przez osoby, które tak naprawdę w środku są fałszywe i dla których najczęściej znaczymy jeszcze mniej

pomyśleć, że zwykła książka może wywoływać tak filozoficzne przemyślenia. I wcale nie piszę tego ironicznie, wręcz przeciwnie. "Punk 57" to zdecydowanie opowieść z ukrytym przesłaniem.

Historia stworzona przez Penelope Douglas to idealny przykład książki z motywem hate  love. Autorka dawkuje czytelnikowi emocje związane z relacją głównych bohaterów, ale i tajemnicami które powoli wychodzą na światło dzienne  tajemnicami, które mogą wszystko zmienić.


Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
Wydawnictwu NieZwykłemu!

sobota, 24 sierpnia 2019

#109 "33 razy, mój kochany" - Nicolas Barreau


Sięgając po książkę kompletnie nieznanego mi do tej pory pisarza, zawsze gdzieś głęboko czai się we mnie nuta niepokoju. Zastanawiam się czy styl pisania autora albo wykreowane przez niego postaci i ich charakter nie sprawią, że po kilku przeczytanych stronach będę miała ochotę rzucić książką o ścianę. Z drugiej jednak strony nowe zawsze przyciąga, bo może okazać się, że poznamy coś co zdecydowanie przypadnie nam do gustu i mocno zaskoczy. Jeśli jesteście ciekawi jak wypadło moje pierwsze spotkanie z twórczością Nicolasa Barreau, przeczytajcie co sądzę o jego książce „33 razy, mój kochany”.




Tytuł – „33 razy, mój kochany"(oryg.Die Liebesbriefe von Montmartre)
      Autor – Nicolas Barreau
   Tłumaczenie - Ewa Kochanowska
       Wydawnictwo – Otwarte
         Liczba stron – 312
       Wydanie pierwsze – 2019
      ISBN – 978-83-7515-582-2



Śmierć to naturalny proces, którego nie da się uniknąć ani w żaden sposób oszukać. Kiedy umiera człowiek nie czuję już bólu, ale co z tymi, którzy zostali na ziemi? Jak oni mają sobie poradzić z utratą bliskiej osoby. Nie istnieje coś takiego, jak prosty przepis na żałobę.

Bohaterem historii jest Julien Azoulay, który z pisania książek uczynił swój zawód i pasję. Jego żona - Helene była nauczycielką. Poznali się w dość nietypowym miejscu, bo na paryskim cmentarzu Montmartre. Zakochali się, pobrali, urodził im się syn.

Można by rzec - idealna książkowa historia miłosna. Niestety życie miało dla tej trzyosobowej rodziny inny plan, inne przeznaczenie – tragiczne przeznaczenie zwane chorobą nowotworową.

Ów nowotwór sprawił, że trzydziestotrzyletnia Helene umarła.
Nowotwór odebrał Julianowi ukochaną żonę, a kilkuletniemu Arturowi mamę.
Przez nowotwór rozpadł się ich cały świat.

Przed śmiercią Helene poprosiła Juliena tylko o jedno. Po jej odejściu miał do niej pisać listy - o nim, o Arturze, o tym jak sobie radzą, jak wygląda świat, kiedy jej już na nim nie ma. Spełnienie ostatniej prośby żony, było przez wiele miesięcy po jej śmierci dla Juliena wprost nie do wykonania. Pisanie dla pisarza to drobnostka, prawda? Ale napisanie listów o życiu, które toczy się już bez ukochanej osoby, to już inna sprawa. Ból, który czuł Julien i zżerająca go złość na niesprawiedliwość świata były przez długi czas blokadą dla pisania. A kiedy w końcu nasz bohater napisał pierwszy z obiecanych trzydziestu trzech listów (za każdy przeżyty przez Helene rok życia), zaniósł go na grób żony i ukrył w specjalnie przygotowanej na ten cel skrytce.

„Kochana Helene, 
(…) 
Wszystko jest tak zupełnie bez sensu, odkąd Ciebie nie ma.  
(…) 
Helene, wkrótce będzie wiosna. Ale wiosna bez Ciebie się nie liczy. Chmury ciągną po niebie, pada, potem znowu świeci słońce. W tym roku nie pójdziemy na spacer do Ogrodu Luksemburskiego, nie będziemy trzymali Artura za ręce i na raz-dwa-trzy-hooop nie podrzucimy go do góry. 
Boję się, że nie jestem szczególnie dobry w roli samotnego ojca. Artur już się skarży, bo nigdy się nie śmieję. Niedawno razem, oglądaliśmy stary film Disneya o Robin Hoodzie, ten z lisami, i gdy nadeszła scena, kiedy Robin Hood ze swoją bandą podprowadza złemu królowi Janowi wyciągarką worki pieniędzy, nagle odezwał się: „Tata, musisz się roześmiać, to naprawdę było śmieszne”. Wykrzywiłem więc usta i udawałem, jak mogłem najlepiej. 
Helene! Cały czas udaję, jak mogę najlepiej. Udaję, że oglądam telewizję, udaję, że czytam, udaję, że piszę, telefonuję, robię zakupy, jem, spaceruję, słucham. 
Udaję, że żyję.”


Najdziwniejsze wydarzyło się jednak po jakimś czasie, kiedy Julien zaniósł któryś z kolei list – okazało się, że skrytka jest pusta, a w jej wnętrzu nasz bohater znalazł jedynie kamienne serduszko. Jakim cudem listy mogły zniknąć, skoro nikt nie wiedział o istnieniu skrytki?

Julien pisał kolejne listy, i za każdym razem kiedy przynosił nowy, starego już nie było, a na jego miejscu znajdywał kolejne drobne rzeczy.

Czyżby to Helene jakimś sposobem zza grobu dawała znać Julianowi, że tak jak obiecała będzie je czytać, nieważne gdzie będzie – na tym czy na tamtym świecie?


Jeśli ktoś miałby wątpliwości jakiej narodowości jest Nicolas Barreau, to lektura „33 razy, mój kochany” rozwiewa wszelkie wątpliwości. Osadzona we francuskim klimacie historia, w piękny i subtelny sposób oddaje duszę i charakter Paryża. Uliczki, miejsca, nazwy – wszystko przedstawione z dokładnością i pisarską starannością. Opisy nie są w żadne sposób przesadzone i nie zanudzają czytelnika swoim nadmiarem.

Historia Juliena, którego życie musi toczyć się po śmierci ukochanej żony, wychowując przy tym samotnie małego synka, to przedstawiona w piękny sposób smutna i bolesna opowieść. Muszę przyznać, że choć liczyłam, iż uronię przy jej lekturze sporo łez, które skądinąd się nie pojawiły, to uczucie melancholii i bólu towarzyszyły mi wraz z głównym bohaterem.

„33 razy, mój kochany” to książką, którą nie czyta się szybko, ale powoli delektując się każdym słowem, nawet tym smutnym.



                         Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
                   Wydawnictwu Otwartemu!

niedziela, 11 sierpnia 2019

#108 "Grzechy Sevina" - Penelope Ward


            Penelope Ward to bez wątpienia jedna z moich ulubionych zagranicznych autorek, o czym już nie raz wspominałam przy okazji recenzji jej wcześniejszych książek. Pisane przez nią historie zawsze mnie czymś ujmują. Okładka „Grzechów Sevina” może być bardzo myląca, a nagi męski tors przywoływać skojarzenia, iż zawartość będzie skupiona wokół gorącego romansu. Ale nie myślmy schematami. „Grzechy Sevina” zaskoczyły mnie w bardzo nieoczywisty i dośc wysublimowany sposób.



  


                           Tytuł – „Grzechy Sevina"
          (oryg.Sins of Sevin)
          Autor – Penelope Ward
      Tłumaczenie - Agata Staszewska
         Wydawnictwo – EditioRed
           Liczba stron – 304
         Wydanie pierwsze – 2019
         ISBN – 978-83-2835-396-1



Matka Sevina Montgomery’ego zmarła tuż po porodzie, a on przez całe życie się o to obwiniał. Kilka lat poźniej jego ojciec ponownie się ożenił, a nasz bohater zyskał przyrodnie rodzeństwo oraz macochę Lillian. Od chwili w której kobieta pojawiła się w życiu Sevina i jego ojca dużo się zmieniło, gdyż kobieta była bardzo, ale to bardzo religijna. Według niej, każdy kto nie była perfekcyjnym chrześcijaninem i nie przestrzegał biblijnych zasad był grzesznikiem. Sevinowi trudno było jednak pogodzić się z ograniczonym światopoglądem kobiety i jej regułami, bo w głębi ducha wiedział, że niektóre jego decyzje i zachowanie dalekie są od świętych.

Nagła śmierć ojca stała się dla naszego bohatera swoistym przebudzeniem i katalizatorem. Poczuł, że to jego szansa, aby jak najszybciej uwolnić się od przybranej rodziny – w końcu stracił ostatniego członka rodziny z którym łączyły go jakiekolwiek więzy krwi.

Szansa na to pojawiła się szybciej niż mógłby przypuszczać, a to za sprawą nieoczekiwanej wizyty przyjaciela jego zmarłego ojca, który informuję go, że kiedyś on i ojciec Sevina rozmawiali o jego przyszłości i o tym, jak ochronić go przed pokusami jakie mogłyby czyhać na niego w świecie. Lance Sutton chciałby mieć kogoś zaufanego kogo mógłby przygotować jako swojego przyszłego następcę w przetwórni, której jego właścicielem. Warunek jest tylko jeden – Sevin musiałby oficjalnie należeć do jego rodziny, a to oznacza jedno - małżenstwo. Sevin miałby pojąć za żonę Elle, jedną córek Lance'a. Fakt propozycji aranżowanego małżeństwa nie był dla naszego bohatera zbyt szokujący, bo to w tamtych okolicach dość powszechne zjawisko.

Elle – to niewinna, dobrze wychowana, miła oraz piękna dziewczyna i takie też wrażenie odniósł Sevin kiedy ją poznał. Telefoniczne rozmowy pomiędzy tą dwójką, zaczęły utwierdzać Sevina, że przystanie na propozycję Lance’a nie będzie złą decyzją. Bo choć nie zdążył poznać Elle na tyle, aby się w niej zachować, to była ona dobrą osobą i wiedział, że będą się wzajemnie szanować.

Zamieszkanie przed ślubem nie wchodziło w grę, dlatego Sevin miał tymczasowo zająć domek gościnny państwa Sutton.


Jeśli myślicie, że to historia o tym jak Sevin z czasem pokochał uroczą Elle, urodziły im się piękne dzieci i żyli długo oraz szczęśliwie, to jesteście w ogromnym błędzie.

Bo kiedy nastał dzień przeprowadzki dla Sevina w drodze spotyka dziewczynę jadącą na rowerze. W tamtym momencie samochód Sevina odmówił posłuszeństwa, a wystraszona hałasem dziewczyna spadła ze swojego jednośladu. On pomógł jej stanąć na nogi, a ona pomogła mu … naprawić samochód, co była dla naszego bohatera niemałym zaskoczeniem. Bo jaki mężczyzna nie byłby zaintrygowany faktem, że tak piękna i młoda dziewczyna jak Sienna zna się na mechanice samochodowej.


 "- Sienna. 
  - Sienna? Ładnie. 
  - Dziękuję. A ty? 
  - Sevin. 
Wydawało się, jakby z jej twarzy zniknął cały kolor. 
  - Co powiedziałeś? 
  - Sevin. Wiem, prawie jak Kevin, ale pisze się przez es. Moja mam była osobą niezwyczajną i wybrała to imię jeszce przed moimi narodzinami... 
 Sienna nagle wstała i wygładziła spódnicę.  - Muszę już iść. 
Co? 
  - Powiedziałem coś nie tak? 
  - Nie, nie, nie. Po prostu zdałam sobie sprawę, że robi się późno. Muszę iść, zanim zrobi się za ciemno, żeby dojechać do domu. 
  - W porządku. Cóż było... 
Nie dała mi nawet dokończyć. Serce waliło mi w piersi, kiedy biegła w kierunku swojego roweru. 
  - Sienna - krzyknąłem. - Zaczekaj! 
(...) 
Nie rozumiałem, czemu tak trudno przyszło mi pozwolić tej dziewczynie odejść. To nie miało sensu. Ale wyraźnie coś ją poruszyło."


Gdy Sevin dotarł wreszcie do miejsca w którym miał zacząć swoje nowe życie – czyli domu państwa Sutton powinien poczuć spokój prawda? Wreszcie uwolnił się od swojej macochy, a za kilka miesięcy miał ożenić się z Elle. Problem w tym, że przed oczami nadal miał umorusaną od samochodowego smaru twarz poznanę po drodze Sienny.

Nasz bohater nie przypuszczał, że w trakcie powitalnej kolacji u Suttonów przeżyje ogromny szok. Szok w postaci najstarszej córki Lance’a i jednocześnie siostry Elle – Evangeline, tej samej, którą poznał jako Siennę, piękną i pełną życia dziewczynę na rowerze.

Jeśli martwicie się, że streściłam wam całą książkę to spokojnie, bo to dopiero wstęp przed tym, co czeka naszych bohaterów. I uwierzcie, że będzie to bardziej gorzka niż słodka historia. Bo to co spotka Sevina, Elle i Evangeline nie będzie bajką. Raczej tragedią rozegraną w kilku aktach. 

Penelope Ward napisała piękną, ale jakże bolesną historię. W kilku momentach w trakcie lektury uroniłam niejedną łzę. „Grzechy Sevina” to opowieść o tym, że nie mamy wpływu na to w kim się zakochamy i o tym że czasem musimy podjąć dramatyczne w skutkach decyzję, aby chronić tych na których nam najbardziej zależy.

Była to jedna z nielicznych książek autorki, której do tej pory nie miałam okazji przeczytać, nawet w oryginale i bardzo żałuję, że musiała ona czekać aż do polskiego wydania, abym się na nią skusiła.

Ale było warto. I to bardzo.

Ta historia kupiła mnie wszystkim, nawet zakończeniem, które może nie było idealne, ale życie naszych bohaterów dalekie było od ideału.

                                 Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
                                                                   Wydawnictwu EditioRed!

czwartek, 8 sierpnia 2019

#107 "Mój Torin" - K. Webster



W dzisiejszej recenzji na tapetę bierzemy książkę „Mój Torin” autorstwa K. Webster. Przyznam, że kiedy po raz pierwszy przeczytałam blurb tej historii, byłam święcie przekonana, iż skradnie ona moje serce. Wydawało mi się, że fabuła tej książki będzie czymś w stylu współczesnej wersji „Pięknej i Bestii” albo przypominać będzie moją ukochaną „Bez słów” Mii Sheridan. O tym, jak wypadło moje pierwsze spotkanie z twórczością K. Webster przekonacie się poniżej. 



           Tytuł – „Mój Torin"
             (oryg.My Torin)
           Autor – K. Webster
       Tłumaczenie - Maciej Olbryś
         Wydawnictwo – NieZwykłe
           Liczba stron – 270
         Wydanie pierwsze – 2019
        ISBN – 978-83-8178-033-9

Casey White jako małe dziecko została porzucona w pewien bożonarodzeniowy dzień przez matkę narkomankę. Historią znalezionej w przykościelnym żłóbku dziewczynki żyli wszyscy. Niestety nasza bohaterka jako córka narkomanki urodziła się na głodzie narkotykowym, w efekcie czego ciągle płakała, była mniejsza niż inne dzieci i ciągle się trzęsła. Jej szansę na adopcję były bliskie zeru. Przez następne lata nasza bohaterka tułała się po kolejnych rodzinach zastępczych w których trudno jej było zaznać rodzinnego ciepła.  Ze zdiagnozowanym ADHD i stanami lękowymi życie pawie osiemnastoletniej obecnie Casey dalekie jest od idealnego.


Pewnego dnia w domu w którym mieszka ze swoim aktualnym opiekunem Guy’em pojawia się tajemniczy mężczyzna. Już na pierwszy rzut oka widać, że elegancko ubrany Tyler Kline nie cierpi na brak pieniędzy. Mężczyzna składa Casey dziwną propozycję – da jej wszystko czego potrzebuję, a w zamian chcę tylko jdnego - aby zamieszkała ona w jego domu i dotrzymywała towarzystwa jemu i jego bratu - bez żadnych podtekstów.

Początkowo nieufna Casey, ostatecznie zgadza się pojechać z Taylerem i poznać jego młodszego brata Torina.

"Tym razem upadłem naprawdę nisko. 
Zapłaciłem mężczyźnie dwadzieścia tysięcy dolarów, by móc zabrac jego przybraną córkę. Myślałem, że będzie stawiał opór albo się rozmyśli. Nie spodziewałem się, że dam mu pieniądze i dziesięc minut później będe jechał z nią samochodem. Chciał tylko wiedzieć jak się nazywam oraz gdzie mieszkam, a ja z ochotą udzieliłem mu tych informacji, wręczając pieniądze.  
Nic innego nie było ważne. 
Liczy się tylko ona. 
Dałbym mu wszystko.  
Musiałby tylko o to poprosić. 
Kurwa. 
Przecież to jest cholernie nielegalne."


Nasza bohaterka nie wie jeszcze, że zamieszkanie w domu bez okien z labiryntem tajemnych przejść pomiędzy ścianami to dopiero początek wszystkiego.

Byłam nastawiona na książkę, która mnie wzruszy. Niestety nie uroniłam ani jednej łzy. Byłam przekonana, że „Mój Torin” będzie historią, która skradnie moje serce. Lektura książki pokazała jednak, że moje dobre początkowe nastawienie wywołane świetnym prologiem, mijało z każdą czytaną stroną.

Uważam, że autorka miała naprawdę ciekawy pomysł na fabułę. Gorzej z jego faktyczną realizacją. Fakt, że młoda dziewczyna w zasadzie ot tak pojechała do domu obcego człowieka, w zasadzie nic o nim nie wiedząc jest ... sami musicie przyznać zaskakujący. Kto tak robi?

Taylor, który jak sam na początku twierdzi powinien traktować Casey jak córkę, zaczyna czuć do niej coś więcej, ona zresztą też. Nie wspominając, że podobna relacja zaczyna wykluwać się pomiędzy dziewczyną, a Torinem.

Sam Torin … to specyficzna postać w tej historii. Zazwyczaj mam słabość do bohaterów, którzy na coś chorują, ale on … no cóż – nie skradł mojego serca. A w pewnym momencie byłam wręcz zaszokowana jedną ze scen z udziałem jego i głównej bohaterki. Zaczęłam się wtedy zastanawiać czy z głową Casey jest aby wszystko w porządku? Nie mieć problemu z tym co robił jej Torin, to raczej nie jest normalne.

Sam styl pisania autorki również mnie nie zachwycił. Nie wiem dlaczego, ale nie potrafiłam się wciągnąć w tą historię.


Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
Wydawnictwu NieZwykłemu!

czwartek, 1 sierpnia 2019

#106 "Daddy Cool" - Penelope Ward


Dzisiejszy post w całości poświęcony zostanie recenzji najnowszej na polskim rynku wydawniczym książki autorstwa amerykańskiej autorki Penelope Ward - „Daddy Cool”. Mam nadzieję, że skradnie ona wasze serca tak samo, jak skradła moje. A o tym, czy ta książka to wasze klimaty przekonacie po lekturze mojej opinii poniżej.





          Tytuł – „Daddy Cool"
           (oryg.Mack Daddy)
          Autor – Penelope Ward
        Tłumaczenie - Olgierd Maj
         Wydawnictwo – EditioRed
            Liczba stron – 276
         Wydanie pierwsze – 2019
         ISBN – 978-83-2835-399-2

Główną bohaterką historii jest Francesca O’Hara, która na co dzień pracuję jako nauczycielka pierwszej klasy w prywatnej katolickiej szkole  St. Matthew’s.  Pierwszy dzień nowego roku szkolnego jest stresujący dla wszystkich: uczniów, którzy po raz pierwszy przekraczają szkolne mury, rodziców wypuszczających swoje pociechy do nowego środowiska, a także dla samych nauczycieli, którzy będą odpowiedzialni za kształtowanie młodych umysłów. Ale to nic w porównaniu ze stresem, jaki przeżyła nasza bohaterka tego konkretnego pierwszego dnia roku szkolnego.

Francesca stanęła twarzą w twarz ze swoją przeszłością.

Mackenzie Morrison i ona byli kiedyś współlokatorami. Francesca studiowała edukację wczesnoszkolną, a on podyplomowo nauki polityczne. Ona była trochę nieśmiała, odrobinę niepewna i cierpiała na fobię społeczną, więc kontakty z innymi ludźmi sprawiały jej niemałe trudności. On był synem senatora, choć relacje z ojcem nie należały do udanych. Mack był przystojny, zabawny, pewny siebie ale w żadnym razie zadufany czy arogancki.  Oboje dość szybko złapali wspólny język, mimo dzielących ich różnic charakteru. Po pewnym czasie zauważyli, że zaczynają czuć do siebie nawzajem fascynację, a może coś więcej. Problem w tym, że w tamtym czasie on miał dziewczynę, z którą tworzył związek na odległość. Kiedy Francesca i Mack uświadomili sobie, że może warto spróbować czego więcej … stało się coś czego żadne z nich nie przewidziało. Coś przez co Mack musiał wyjechać, a Francesca została z rozbitym w drobny mak sercem.

Nasza bohaterka nie spodziewała się, że pierwszy dzień nowego roku szkolnego będzie tym w którym Mac znów pojawi się w jej życiu. Nie spodziewała się także, że jednym z jej nowych uczniów będzie … jego mały syn.


" — Popatrz na mnie, Frankie — powiedział rozkazująym tonem. Gdy nie posłuchałam, powtórzył:  — Popatrz na mnie.
Uniosłam głowę, Patrzenie na niego było dla mnie autentycznie bolesne i przywracało mi wspomnienia, do których nie chciałam wracać. Jedno było pewne: ten dorosły mężczyzna, który stał przede mną, był o wiele bardziej pewny siebie niż ten młody chłopak, który miał łzy w oczach, gdy widziałam go po raz ostatni.
— Nie rozumiem. Jak to możliwe? Co robisz w mojej szkole?
Zbliżył się powoli. Miałam wrażenie, że czuję jego ciepło, rozpalające moją skórę.
— Teraz tu mieszkamy, w Massachusetts.
 

Mieszkamy tutaj. 
  My, czyli kto dokładnie?  

Serce waliło mi w piersi z dziwną mieszanką lęku i podniecenia, którego nie potrafiłam do końca zrozumieć. Trybiki w mojej głowie obracały się w zawrotnym tempie. Przypomniałam sobie, że na liście uczniów widziałam imię i nazwisko Jonah Morrison. Nazwisko nieco mnie wystraszyło, ale nigdy w życiu nie pomyślałabym, że to syn Macka."


Czy zapisanie przez Macka syna do szkoły w której uczy Francesca to przypadek? Jak ponowne pojawienie się w życiu kobiety, mężczyny który kiedyś tyle dla niej znaczył, wpłynie na jej obecny związek? Odpowiedzi na te i inne pytania poznacie tylko jeśli zajrzycie do wnętrza tej historii.

„Daddy Cool” idealnie wpisuję się w kategorię 'second chance romance', czyli taki w którym głównych bohaterów coś rozdzieliło w przeszłości, a teraz dostają dugą szansę od losu. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że książki w którym męska postać jest także samotnym ojcem, należą do jednych z moich ulubionych, dlatego m. in. z tego powodu ta historia od początku skradła moje serce.

Jeśli jesteście fanami twórczości Penelope Ward to już dobrze wiecie czego możecie się spodziewać: ciekawych bohaterów, nie nużącej fabuły oraz lekkich dialogów. Wszystko to znajdziecie w „Daddy Cool”, którą można pochłonąć w jeden wieczór przy kieliszku wina bądź filiżance gorącej herbaty.


                   Za możliwość recenzji i egzemplarz książki serdecznie dziękuję 
                                                                   Wydawnictwu EditioRed!