W ostatni dzień tego roku przybywam do was z recenzją
jednej z najlepszych książek, jakie dane mi było przeczytać w ciągu ostatnich
365 dni. Tarryn Fisher po raz kolejny mnie zachwyciła i śmiem twierdzić, że to
najlepsza historia, która wyszła spod jej pióra.
Tytuł – „Margo"
(oryg.Marrow)
Autor – Tarryn Fisher
Tłumaczenie – Agnieszka Brodzik
Wydawnictwo – Sine Qua Non
Liczba stron – 352
Wydanie pierwsze – 2017
ISBN – 978-83-7924-784-4
Tytułowa bohaterka "Margo" to córka
cierpiącej na depresję i prostytuującej się matki oraz nieznanego ojca. Mieszka w Bone -miasteczku tak ponurym jak to tylko możliwe, takim w którym na próżno
szukać nadziei na lepsze jutro. Swój dom nazywa "pożeraczem". Pożeraczem
tego co dobre i ujawniającego tego co złe.
Jedynym światłem w jej pełnym ciemności życiu
staje się niepełnosprawny sąsiad Judah. Poruszający się na wózku chłopak szybko
zjednuję sobie sympatię dziewczyny.
"Margo" to nie jest historia z
kategorii tych "i żyli długo i szczęśliwie". Przecież Fisher nie jest
z takich znana. Ona tworzy genialne historie skupiające się na psychologii bohaterów.
Kiedy, któregoś dnia w Bone znika
siedmiolatka, z którą Margo często jeździła tym samym autobusem, dziewczyna
postanawia wyjaśnić tę sprawę na własną rękę.
Prawda okażę się bardziej brutalna niż mogłaby
przypuszczać nasza główna bohaterka. Bardziej brutalna niż mogłabym
przypuszczać ja sama. Nie chcę psuć wam przyjemności z jej odkrywania, dlatego
nie ujawnię, kto stał za zniknięciem małej Nevaeh.
Znacie powiedzenie "Oko za oko, ząb za
ząb"? Na pewno.
W "Margo" dostajemy jego rozbudowaną
wersję "Oko za oko. Krzywda za krzywdę. Ból za ból".
"Uśmiecham się smutno do księżyca. Niektórzy widzą w jego kształcie obcięty paznokieć, ale ja dostrzegam raczej wykrzywione usta. Księżyc jest zły, zazdrosny o słońce. Ludzie robią nikczemne rzeczy nocą, pod pustym spojrzeniem księżyca. Uśmiecha się teraz do mnie, dumny z mojego grzechu. Ja nie jestem dumna, nic nie czuję. Oko za oko, mówię sobie. Krzywda za krzywdę."
Zadam wam pytanie. Jak daleko byście się
posunęli gdybyście wiedzieli, że ktoś zrobił coś złego. Poszlibyście na policję
i to zgłosili? A co, gdybyście nie byli pewni, czy wymiar sprawiedliwości wam
uwierzy, czy dowody jakie macie będą wystarczające? Czy wzięlibyście
sprawiedliwość we własne ręce?
Czytając "Margo" zaczęłam się mocno
zastanawiać nad własnym zdrowiem psychicznym. Dlaczego? Bo gdzieś w głębi
duszy, mój mózg zaczął usprawiedliwiać zbrodnię.
"Jestem Margo Moon. Jestem morderczynią. Wierzę w poezję zemsty. [...] Nadszedł czas, nadszedł czas, nadszedł nasz... na polowanie."
Powiem jedno - umysł autorki jest tak
pokręcony, jak moje włosy po myciu, gdy zasnę bez ich wcześniejszego wysuszania.